Reklama

Znów zagrał znaną postać historyczną. To kolejna taka rola w jego karierze

Śmiało można powiedzieć, że ekranową specjalnością Olgierda Łukaszewicza są romantycy, walczący o wolność patrioci, a także bohaterowie historyczni, bo zagrał przecież kardynała Stefana Wyszyńskiego, generała Augusta Fieldorfa, księcia Eustachego Sapiehę i Karola Wojtyłę. W kolejną ważną dla polskiej historii postać - biskupa Beniamina Szymańskiego - wcielił się właśnie w filmie "Powstaniec 1863", który 12 stycznia wszedł do kin.

Śmiało można powiedzieć, że ekranową specjalnością Olgierda Łukaszewicza są romantycy, walczący o wolność patrioci, a także bohaterowie historyczni, bo zagrał przecież kardynała Stefana Wyszyńskiego, generała Augusta Fieldorfa, księcia Eustachego Sapiehę i Karola Wojtyłę. W kolejną ważną dla polskiej historii postać - biskupa Beniamina Szymańskiego - wcielił się właśnie w filmie "Powstaniec 1863", który 12 stycznia wszedł do kin.
Olgierd Łukaszewicz /Gałązka /AKPA

"Powstaniec 1863" to pierwszy film o legendarnym księdzu Stanisławie Brzósce - polskim duchownym, kapelanie i generale z czasów powstania styczniowego. Superprodukcja z doborową obsadą jest pierwszą od ponad 30 lat fabułą opowiadającą o najdłuższym w naszej historii zrywie niepodległościowym. Premiera wpisuje się w obchody 160. rocznicy powstania styczniowego.

Tytułowy powstaniec w wyniku splotu wydarzeń staje na czele najdłużej walczącego oddziału powstańczego. Jego pierwsza akcja okazuje się sukcesem za co zostaje mianowany oficerem i naczelnym kapelanem powstania. Tropiony przez carskiego oficera Maniukina, zwanego "Katem Podlasia", kilkukrotnie umyka śmierci. Nazywany przez Rosjan, "Duchem" przez najbliższe dwa lata powstania pozostanie nieuchwytny, siejąc popłoch wśród wojsk Imperium Rosyjskiego i dając polskiemu społeczeństwu nadzieję na wydostanie się spod carskiego zaboru.

Reklama

W filmie w reżyserii Tadeusza Syki ("Wyszyński - zemsta czy przebaczenie") w głównej roli występuje Sebastian Fabijański. Oprócz niego na ekranie zobaczymy: Cezarego PazuręDaniela Olbrychskiego, Karolinę Szymczak, Ksawerego SzlenkieraOlgierda Łukaszewicza.

W filmie "Powstaniec 1863" zagrał pan biskupa Beniamina Szymańskiego. To kolejna postać historyczna, w jaką się pan wcielił w swojej karierze. Czy granie kogoś, kto żył naprawdę, jest trudniejsze niż wcielanie się w postać fikcyjną?

Olgierd Łukaszewicz: - Rola biskupa Szymańskiego jest niewielka, aczkolwiek ma znaczenie. W przypadku tej postaci tak naprawdę była dość duża swoboda w interpretacji, bo niewiele jest materiałów na jego temat. Jednak udało się znaleźć kilka rzeczy, które cechowały tego zakonnika, który został biskupem. Na obrazach widać, że miał olbrzymią brodę, ale podgoloną głowę - to bardzo konkretne wskazówki dla charakteryzatora. Z pewnego opisu wiemy, że był mrukliwy, zamknięty w sobie, ale póki był w Warszawie był znany jako świetny mówca, kaznodzieja. Był też niezwykle skromny, żył niemal ascetycznie. W czasie powstania styczniowego angażował się w pomoc dla powstańców na tyle, że Rosjanie postanowili przepędzić go na Sybir, ale nie przeszedł tego szlaku, bo wcześniej zmarł w Łomży. W mojej karierze aktorskiej temat powstania styczniowego pojawia się po raz drugi, bo nie bez znaczenia jest udział w "Wiernej rzece".

W "Wiernej rzece", nakręconej 40 lat temu ekranizacji książki Stefana Żeromskiego, zagrał pan powstańca Józefa Odworąża, który znajduje schronienie w dworku i rozkochuje w sobie piękną szlachciankę. Romans z historią w tle.

- Proszę sobie wyobrazić, że ten film powstawał w czasie stanu wojennego. Kiedy nocą jechaliśmy na plan zdjęciowy, zatrzymywały nas patrole żołnierzy, którzy kontrolowali samochody. Miałem czasem wrażenie, że ci żołnierze mówili po rosyjsku, choć oczywiście tak nie było. Ale to był czas, kiedy się spodziewaliśmy interwencji Związku Radzieckiego, panowała atmosfera zagrożenia. Wokół "Wiernej rzeki" pojawiało się napięcie ze względu na tematykę i z tego powodu ten film długo czekał na premierę. Dzisiaj z kolei film "Powstaniec 1863" reklamowany jest hasłem "Człowiek, którego bała się Rosja". Nie wiem, na ile się rzeczywiście Rosja bała się księdza Brzóski, ale na pewno jego historia jest jakimś symbolem i przykładem tego, jak duchowieństwo angażowało się w zrywy patriotyczne. Trzeba koniecznie powiedzieć, że nie wszyscy, bo przecież jednak iluś biskupów kolaborowało z rosyjskim okupantem, byli tacy, co przystąpili do Targowicy, niektórych zrewoltowany tłum powiesił w na latarniach. Ale byli też księża, którzy podtrzymywali ducha narodowego i dla walki o wolność ryzykowali życiem. Dla nich Bóg i ojczyzna to jedno.

Kościół w Polsce odgrywał niezwykle ważną rolę w walce o niepodległość w różnych czasach. Ale w ostatnich latach ten etos, wpływ na społeczeństwo, jest znacznie słabszy. Takich hierarchów jak biskup Szymański czy prymas Stanisław Wyszyński, którego zresztą też pan grał, jest niewielu. Do tego dochodzą różne afery obyczajowe.

- Przestrzegam przed przykładaniem do dawnego kleru naszych dzisiejszych wymogów moralności, konsekwencji i tak dalej, bo wylądujemy na przykład w sporze proboszcza i Żyda w "Weselu" - kto bardziej rozpijał lud? Stanisław Staszic zapisał się w historii jako jeden z czołowych reformatorów polskiego oświecenia, a powszechnie wiadomo, że bywał w domach uciech. Ale grałem prymasa Wyszyńskiego i jestem przekonany, że jego nauki społeczne wyniesione ze związków zawodowych, z którymi on współpracował, są do dzisiaj aktualne. Nawet zrobiłem sobie kiedyś taki program pod tytułem "Duch pracy ludzkiej". To jest ta pierwsza książeczka Wyszyńskiego, do której zresztą odniósł się Jan Paweł II, kiedy przywędrował do grobu Wyszyńskiego. Tak więc ten etos niepodległościowy był zawsze ważny dla pewnej grupy księży. Ale byli też tacy, którzy go sparodiowali, jak na przykład ojciec Rydzyk.

Zagrał pan w wielu filmach opowiadających o wydarzeniach z polskiej historii. Po co według pana kręci się takie filmy?

- Z różnych powodów. Myślę, że "Powstaniec 1863" jest filmem, który miał przekazać pewien mit, pewne uogólnienie, jak ballada czy pieśń. Mimo że jest to film akcji, to jednak jest też poetycki, zrobiony "ku chwale". Można też - tak jak Wajda - kręcić filmy, żeby "ran dotykać, żeby się nie zabliźniły podłością". Albo po to, by stawiać pytania. Na konferencji prasowej "Powstańca 1863", która odbyła się kilka tygodni temu, przyniesiono szablę, którą podobno walczył ksiądz Brzóska. We mnie to rodzi zasadnicze pytanie: czy ksiądz może zabijać? Trochę specjalnie prowokuję w tej rozmowie, bo chciałbym, żebyśmy w tych historycznych bohaterach zobaczyli ludzi. Jedni pochodzą z arystokracji czy szlachty, inni z ludu, jedni są mądrzy, inteligentni, inni głupi, jedni stawiają opór, drudzy są ugodowi, płaszczą się przed okupantem, przed zaborcą.

- "Powstaniec 1863" relacjonuje jakiś nigdy wcześniej nieopowiedziany kawałek naszej historii. Czy to się ludziom spodoba? Nie wiem. Ale często właśnie takie uproszczenia tworzą pewien mit. Mitami operował także Kazimierz Kutz, zarówno w "Soli ziemi czarnej" czy w "Perle w koronie". Czynił to bardzo artystycznie, co dziwiło bardzo towarzysza Gierka. "A dlaczego tutaj nie ma takiej mapy, towarzyszu Kutz?" - pytał. A Kutz, który nie był artystą partyjnym, odpowiadał: "Bo to jest poetycki film, ballada". "No ale mogłyby być taka mapa, takie płonące punkty na mapie, gdzie to konkretnie się dzieje" - naciskał Gierek. Na to Kutz wyjaśniał: "To jest tylko poezja na kanwie tych wydarzeń". Nie wiem, na ile udało się Tadeuszowi Syce, reżyserowi, scenarzyście i producentowi "Powstańca 1863", zbudować opowieść, którą dzisiejszy widz, w dużym stopniu wychowany na telewizji, przyjmie za swoją narrację. Ale moim zdaniem film jest bardzo efektowny.

Dla pana osobiście sprawy związane z historią Polski, walką o niepodległość są bardzo ważne. Założył pan fundację "My Obywatele UE", która propaguje wiedzę o Unii Europejskiej i promuje integrację. Jej patronem jest Wojciech B. Jastrzębowski, uczestnik powstania listopadowego.

 - Proszę zwrócić uwagę też na moje inicjatywy realizowane z kolegami z Teatru Narodowego. Na przykład warta poetycka "Śpiew z pożogi" na placu Teatralnym w 1999 roku ku czci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Były też "Zaduszki narodowe" czy "Sybir - ostatnie pożegnanie" - hołd złożony zesłańcom w roku 2000, także na placu Teatralnym. Był spektakl "Noc pielgrzyma" z okazji odsunięcia pomnika Juliusza Słowackiego czy też "Namiot Przymierza", happening ku czci ofiar Holokaustu. Rzeczywiście historia wpływa też na to, jak ja rozumiem przynajmniej jakąś część etosu polskiego aktora. My jesteśmy z tym związani, jak Maciek Chełmicki, pierwszy wyklęty żołnierz, o którym opowiedział Wajda. To są tematy, które mnie wciągają. U mnie w domu wisi pamiątka z powstania styczniowego, którą dostałem od jednego ze stryjów w prezencie. Mój pradziad Mieczysław Łukaszewicz za przechowywanie listów generała Mierosławskiego został skazany na Sybir, przebywał w Orenburgu, potem jeden z jego synów wrócił sam do Otwocka, a drugi poszedł na służbę do aparatu carskiego w Azji, zabierając ze sobą babkę, matkę i siostry. Myślę, że my, Polacy, jeszcze długo się z tych powstań nie wygrzebiemy, ale nie po to, żeby opowiadać światu o swoich cierpieniach i, nie daj Boże, o jakiejś misji, którą przypisywał Polakom Słowacki czy Mickiewicz. Tylko raczej po to, żeby strzec niepodległości i rozumieć, że dziś nie ma niepodległości bez europejskiej jedności. Tylko pokojowa, zjednoczona Europa może być gwarantem naszej niepodległości.

Temat integracji europejskiej jest mocno wykorzystywany przez wielu polityków, którzy straszą, że grozi to utratą niepodległości. A za naszą wschodnią granicą toczy się prawdziwa wojna i istnieje groźba, że Putin nie zakończy swojej ekspansji na Ukrainie. W tym kontakcie film "Powstaniec 1863" ma bardzo aktualny przekaz.

- Czytam teraz książkę Lwa Tołstoja "Fałszerstwo patriotyzmu". To rzecz o patriotyzmie, ale pisana ze środka imperialnego mocarstwa. Tołstoj wymienia Polskę i Finlandię i pisze: "Dajcie tym krajom żyć, jak chcą. Nie gódźmy się na to, że zdobywanie Polski czy utrzymywanie jej w naszym obrębie jest dowodem patriotyzmu". Zaborcy, Stalin, a teraz Putin wyhodowali taką propagandę, że my mamy być tą wieczną strefą ich wpływów. To ciągłe zmaganie z zaborcą rosyjskim cały czas rzuca się cieniem się na nasze myślenie. Niektórzy politycy zachowują się naprawdę dwuznacznie i nadgorliwie, aż się prosi, żeby postawić pytanie, czy któryś z nich nie jest pod wpływem rosyjskich agentów. Dlatego tak ważne jest, żeby wszyscy ci, którzy rozumieją, co znaczy pokojowa i zjednoczona Europa, podali sobie ręce. Problemy są dziś takie, których pojedyncze państwo nie jest w stanie ogarnąć, przeciwstawić się, już nie mówiąc o sile militarnej.

Kiedyś kandydował pan do Parlamentu Europejskiego. Chciał pan porzucić aktorstwo dla polityki?

-  Do Europarlamentu się nie dostałem, ale też nie wydrukowałem ani jednej ulotki. Zależało mi natomiast na stworzeniu Instytutu, który by wyjaśniał Polakom, czym jest Unia Europejska. A przy okazji pochwalę się, że udało mi się zostać uwiecznionym w pieśni. Jacek Cygan z okazji 25-lecia samorządu województwa mazowieckiego napisał tekst piosenki "Moje Mazowsze". I tam pojawiają się m.in. takie frazy "Zapytałem brata, czym dla ciebie jest Mazowsze, zapytałem kolegę, czym dla ciebie jest Mazowsze". W którejś zwrotce pojawia się zdanie: "Zapytałem tego znanego aktora, który grał w "Brzezinie", a on odpowiedział, że Mazowsze to Europa". Naprawdę ta pieśń sprawiła mi wiele radości.

No właśnie. Nie samą misją aktor żyje. To też zawód, który ma dawać rozrywkę, bawić. A aktor musi zarabiać pieniądze. Zawsze przyjmował pan propozycje, które były w zgodzie z panem?

- Przez ponad dziesięć lat byłem prezesem Związku Artystów Scen Polskich, trzykrotnie byłem wybierany na to stanowisko, więc wyrobiłem sobie pojęcie o specyfice polskiego aktora-obywatela. Ale to, że jest obywatelem, nie oznacza, że ma nie grać w międzynarodowym, europejskim czy jakimś lekkim repertuarze. Warto przypominać, że w czasie powstania listopadowego co tydzień w Teatrze Narodowym grano "Sztuczki" - dla podtrzymania ducha narodowego. Teatr Narodowy zawsze był dla mnie najważniejszy, wychowałem się na legendzie "Dziadów" Dejmka. Teatr Narodowy jest od tego, żeby z narodem rozmawiać. Nie tylko dla piękna czy rozrywki. Dla mojej generacji takim żywym symbolem etosu był Gustaw Holoubek, przy całej wielobarwności jego talentu i różnych ról. Przecież to nie chodzi o to, żeby się skazać na jedynie słuszne i patriotyczne kawałki. Choć trzeba też pamiętać, że ma się wizerunek, że ludzie na nas patrzą i ten wizerunek powinien dobrze służyć. Oczywiście są też tacy jak pan Pietrzak, ale o nim szkoda mówić.

Ma pan w dorobku wiele ról poważnych bohaterów, ale jedną z nich przełamał pan ten wizerunek specjalisty od grania bojowników o wolność ojczyzny. To Albercik z "Seksmisji" Juliusza Machulskiego.

- Ale to jest przecież satyra na totalitaryzm, więc opowiedziana językiem komediowym. W trakcie kręcenia zabroniono nam w ogóle mówić o filmie, bo bano się, że zostanie zatrzymana produkcja. Tam się pojawiają niesamowite teksty o zabarwieniu politycznym. Choćby słynne: "Kierunek Wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja".

W ostatnich tygodniach chyba wszyscy bardzo żyjemy tym, co się dzieje w polskiej polityce. Zaczyna pan dzień od sprawdzania wiadomości?

- Bardzo mnie to wszystko interesuje. Przede wszystkim widzę odradzające się warcholstwo. PiS zabetonował państwo i chce, żeby jego było na wierzchu. To, co się teraz dzieje, niestety bardzo mnie zasmuca. (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olgierd Łukaszewicz | Powstaniec 1863
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy