Reklama

TYLKO U NAS! Daniel Craig o filmie "Nie czas umierać": Poświęciłem Bondowi 15 lat swojego życia [wywiad]

- Poświęciłem Bondowi 15 lat swojego życia. To kawał czasu! Jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wyeksploatowaliśmy tę historię tak jak chciałem. Wycisnęliśmy z niej wszystko i teraz jest po prostu idealny czas, by ją skończyć. Jestem ogromnie dumny z pięciu filmów o Bondzie, w jakich miałem przyjemność i zaszczyt grać - powiedział w rozmowie dla Interii Daniel Craig. Film "Nie czas umierać" trafi na ekrany polskich kin 1 października.

- Poświęciłem Bondowi 15 lat swojego życia. To kawał czasu! Jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wyeksploatowaliśmy tę historię tak jak chciałem. Wycisnęliśmy z niej wszystko i teraz jest po prostu idealny czas, by ją skończyć. Jestem ogromnie dumny z pięciu filmów o Bondzie, w jakich miałem przyjemność i zaszczyt grać - powiedział w rozmowie dla Interii Daniel Craig. Film "Nie czas umierać" trafi na ekrany polskich kin 1 października.
"Jestem otwarty na nowe wyzwania i propozycje" - mówi Daniel Craig /Mark Sagliocco /Getty Images

Łukasz Adamski: "Nie czas umierać" to ostatni film z Danielem Craigiem w roli agenta 007. Co czuje Daniel Craig, rozstając się z rolą Jamesa Bonda?

Daniel Craig: - Jest we mnie pewien smutek. Koniec zdjęć był bardzo emocjonalny. Po ostatnim ujęciu zebraliśmy się z ekipą, ustawiliśmy w kręgu, obejmowaliśmy się i żegnaliśmy. Nie byłem w stanie wygłosić mowy pożegnalnej. To coś więcej niż zwykła melancholia. Przy takim projekcie zawsze pojawiają się silne emocje. Poświęciłem Bondowi 15 lat swojego życia. To kawał czasu! Jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wyeksploatowaliśmy tę historię tak jak chciałem. Wycisnęliśmy z niej wszystko i teraz jest po prostu idealny czas, by ją skończyć.

Reklama

- Jestem ogromnie dumny z pięciu filmów o Bondzie, w jakich miałem przyjemność i zaszczyt grać. Najważniejsze dla mnie było to, że stworzyliśmy jedną historię, rozciągniętą na pięć różnych filmów. One bronią się jako pojedyncze opowieści, ale naszym celem było coś więcej. Zdałem sobie sprawę, że jesteśmy w stanie to zrobić po roli w "Casino Royale". Od razu po zakończeniu zdjęć pojawiła mi się z tyłu głowy myśl, że chciałbym z tego zbudować większą historię.

Czytaj więcej:
"Nie czas umierać": Krótka recenzja "na gorąco". Warto było czekać na takiego Bonda!
Daniel Craig żegna się z rolą Jamesa Bonda. Wzruszające słowa na planie "Nie czas umierać"

Mówił pan jednak o rezygnacji z roli już po "Spectre". Był to 2015 rok.

- "Spectre" mnie fizycznie wykończył, ale zrozumiałem też, że ta historia powinna się zakończyć inaczej. Czułem, że widzom należy się coś więcej. Dlatego wszedłem jeszcze raz w projekt. Nad "Nie czas umierać" pracowałem dwa razy ciężej niż wcześniej. Bo jestem po prostu starszy. Na planie nabawiłem się kontuzji nogi, co opóźniło zdjęcia. Po sześciu tygodniach i operacji wróciłem na plan. To nota bene pomogło mi jeszcze bardziej podziwiać sportowców, którzy o wiele częściej muszą wychodzić z gorszych kontuzji.

James Bond jest archetypiczną postacią w popkulturze.  To jedna z najważniejszych i najlepiej znanych przez kinomanów postaci. Co było najtrudniejsze w nowej interpretacji tak ikonicznej postaci?

- Wiedziałem, że nie mogę być Bondem z przeszłości. Musiałem stworzyć coś nowego, ale też nie mogłem odrywać się od najważniejszych elementów tej postaci. Nie chodzi mi nawet o rodzaj Martini czy samochodu, jakim James Bond jeździ. Ważne było pozostawienie pewnych cech charakteru tej postaci w formie, jaką znają fani serii. Od początku jednak podkreślałem w rozmowie z Barbarą Broccoli, że muszę mieć szansę bycia sobą na ekranie. Producenci "Casino Royale" na szczęście też tego chcieli. Wiedzieliśmy, jak wielka ciąży na mnie odpowiedzialność. Wiedziałem, że podołam, jeżeli dam Bondowi coś prawdziwego, co płynęło we mnie. Scenariusz był jednak świetny. Wiedziałem, że można z niego wyciągnąć wiele rzeczy. Mieliśmy też źródłowy materiał w postaci książki Fleminga. Wracaliśmy do źródeł. W jakimś stopniu mogliśmy więc zburzyć mitologię Bonda. Tym samym mieliśmy początek czegoś, co od razu wyglądało na ambitny projekt. Nie unikaliśmy wprowadzenia najważniejszych bondowskich elementów, ale jednocześnie zrobiliśmy to w zupełnie nowy, oryginalny sposób.

Wasz Bond wszedł jednak w bardzo specyficzną erę. Erę głębokiej przemiany obyczajowej. Jak Bond odnajduje się w czasie feministycznej rewolucji?

- Mieliśmy nawet z Barbarą Broccoli długą rozmowę na ten temat. Jak pogodzić mizoginizm i seksizm Jamesa Bonda z dzisiejszymi czasami. Bond to kobieciarz w wymiarze, jaki dziś nie jest powszechnie akceptowalny. Chcieliśmy go dopasować do wrażliwości współczesnego widza. Już w pierwszym "moim" Bondzie agent 007 się zakochuje. Ma następnie złamane serce. To wpływa na jego wyjątkowo porąbany stosunek do kobiet. Dlatego zbudowaliśmy w każdym z pięciu filmów wiele bardzo silnych postaci kobiecych, na czele z Judi Dench jako M. Cieszę się, że postać Bonda ewoluowała w taki sposób. Jest dzięki temu ciekawsza. James Bond to wciąż ratujący świat bohater, ale jest to bohater ze skazą. Już w "Casino Royale" cierpiał na ekranie fizycznie, ale widzimy też jego cierpienia sercowe, co jeszcze bardziej uwiarygadnia ta postać. W "Nie czas umierać" widać to doskonale.

Czytaj więcej: "Nie czas umierać". Pochwały dla scenarzystki Phoebe Waller-Bridge

James Bond stał się feministą?

- Nie, ale nie jest na pewno jednowymiarowym maczo. James Bond ma swoją przeszłość, która wpłynęła na jego stosunek wobec kobiet. Był sierotą w dzieciństwie. Żyje z dnia na dzień. Może w każdej chwili zginąć. Żyje więc chwilą. Jednak u nas pojawia się wymiar uczuciowy. W "Spectre" zakochuje się w Madeleine Swann, granej przez Léę Seydoux (przeczytaj nasz wywiad z aktorką - kliknij). Rezygnuje ze swojego życia dla niej. Przestaje być 007 dla kobiety! To rewolucyjny pomysł w serii. W "Nie czas umierać" od tego właśnie zaczynamy akcję. Relacja Bonda z Madeleine jest wielowymiarowa i ma bardzo ciekawy finał, rzucający na postać i jej rozwój nowe światło.

Czyli Bond wpasował się w nowe czasy, ale bieżąca polityka  wciąż nie jest czymś, co jest widoczne w filmach z serii o Bondzie.  Unikacie jej, co nie jest wcale takie typowe dla wysokobudżetowego kina.

- Celowo jej unikamy. Moglibyśmy wrzucić do tej historii wiele odniesień politycznych. To by jednak spowodowało, że nasze filmy przestałyby być ponadczasowe. Mam na myśli doraźne kwestie polityczne. Nie chodzi mi o wielką geopolitykę. Filmy o Bondzie zawsze przecież były zanurzone w tematykę, czy to Zimnej Wojny, czy teraz wojny z terroryzmem. Są to szerokie tematy, co też odbija się na tym, że filmy o Bondzie przewidziały sporo paskudnych wydarzeń w świecie.

Czy któryś z poprzednich filmów o Bondzie szczególnie mocno zainspirował pana do tworzenia roli?

- Kiedy Sam Mendes zdecydował się reżyserować "Skyfall", to obejrzeliśmy razem starsze Bondy. Nie po to, by bezpośrednio coś z nich kopiować, ale raczej, by znaleźć punkt odniesienia, ale też mrugnąć okiem do fanów serii. Proszę zobaczyć, jak te filmy łączy choćby Jamajka. Ian Flemming napisał na Karaibach większość książek o Bondzie. Wyspa jest ważną częścią "Nie czas umierać", jak i wcześniejszych filmów z Rogerem Moorem czy Piercem Brosnanem. Nie da się zrobić filmów o Bondzie bez inspiracji najważniejszymi częściami serii. Ja jednak podchodzę do roli jeszcze bardziej osobiście. Jestem perfekcjonistą w wielu wymiarach. W filmie noszę spodnie, które projektowano trzy miesiące. To dla mnie ważne, co nosi ktoś taki jak James Bond. Może się to wydawać śmieszne, ale takie szczegóły naprawdę ułatwiają wczucie się w postać.

Co będzie po Bondzie? Wróci pan do skromniejszego kina, jak "Przekładaniec"? A może rozsmakuje się pan w komediowych rolach, jak w świetnym "Na noże" Ryana Johnsona?

- Nie wiem. Ja po prostu chcę pracować. Nie zamierzam zmieniać gatunków filmowych dla samej zmiany. Jasne, że chcę pobawić się różnymi rolami. Po udziale w czymś tak wielkim jak seria o Bondzie, jest mi łatwiej eksperymentować. "Na noże" okazało się być wielkim sukcesem. Dlatego nie mam oporów zrobić kolejną część, skoro ludzie lubią mnie w roli takiego ekscentrycznego detektywa. Mam ten komfort, że mogę przebierać w scenariuszach. Ale to wcale nie musi trwać wiecznie. Pamiętam trudne początki swojej kariery, wiec jestem po prostu wdzięczny tylko za to, że mogę grać. W tym biznesie prawie nigdy nie jest tak że wszystko gra, tak jakbyś chciał by grało. Ja jestem otwarty na nowe wyzwania i propozycje. Muszę być jako aktor. Dobra passa nie trwa wiecznie.

Czytaj więcej: Przeczytaj nasz wywiad z dziewczyną Bonda!

Na koniec, proszę się przyznać jakie zabaweczki Jamesa Bonda Daniel Craig sobie zostawił?

- Miałem Aston Martina przez rok, ale oddaliśmy go na aukcję. Kilka rzeczy, które noszę w filmie "na grzbiecie", zostały w mojej szafie. Do dziś noszę pewną parę bardzo wygodnych butów Jamesa Bonda. Pasują jak najlepiej dopasowane rękawiczki. Pod pewnymi względami z Jamesem Bondem dosłownie się zrastasz na całe życie.  

Rozmawiał Łukasz Adamski - krytyk filmowy, publicysta związany m.in z Polskim Radiem i TVP Kultura

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Daniel Craig | Nie czas umierać | James Bond
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy