Trzeba sobie zdać sprawę, czego się chce
Rutger Hauer był gościem 17. Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage 2009. Holenderski aktor, znany m.in. z takich filmów, jak "Nocny jastrząb", "Łowca androidów", "Autostopowicz", " Ślepa furia" czy "Sin City - Miasto grzechu", poprowadził 3 grudnia 2009 roku warsztaty dla studentów łódzkiej Filmówki. Po spotkaniu gwiazdor znalazł chwilę, by odpowiedzieć na pytania dziennikarzy. W rozmowie uczestniczył również dziennikarz INTERIA.PL Krystian Zając.
Co sądzisz o Polsce i jak współpracowało ci się z artystami pochodzącymi z naszego kraju.
Rutger Hauer: Dwa razy pracowałem z polskimi ekipami [ostatnio przy obrazie Lecha Majewskiego "Młyn i krzyż" - przyp. red.]. Nie wiem jacy są Polacy, ale ludzie, których poznałem byli bardzo serdeczni, pracowici i pełni pasji.
Porozmawiajmy o filmie "Bride Flight" [konkursowy film Bena Sombogaarta ze zdjęciami Polaka Piotra Kukli, w którym Hauer występuje - przyp. red.]. Jaka była w nim najtrudniejsza dla ciebie scena?
Rutger Hauer: Moja rola w tym obrazie była bardzo mała. Bardzo przyjemna, ale bardzo mała. Mój występ trwa zaledwie jakieś 120 sekund. O wiele większą gram w innym filmie pokazywanym na festiwalu - "Legendzie o świętym pijaku". Zdjęcia do niej robił Dante Spinotti, który otrzymał tu w tym roku Nagrodę za Całokształt Twórczości. Zostałem natomiast poproszony, aby być członkiem jury Camerimage, ale nie miałem wystarczająco czasu. Może uda się innym razem.
W pewnym momencie zdecydowałeś, że oprócz grania w filmach, chciałbyś je także realizować. Skąd taka decyzja?
Rutger Hauer: Od dawna chciałem to robić i zawsze mnie to interesowało. Trzeba jednak przyznać, że nie mam zbyt wielu dokonań na koncie. Pewnego dnia uznałem po prostu, że dobry moment, żeby spróbować swoich sił. Postanowiłem na początek zrobić coś małego, a także zdecydowałem się na współreżyserię - co było zresztą dosyć ciekawe, bo drugi reżyser [Erik Lieshout - przyp.red.], to wspaniały człowiek do współpracy. Miałem wrażenie, że zawsze myślimy tak samo. To było cudowne. Jeśli mi się uda, to w przyszłości chciałbym coś jeszcze wyreżyserować.
Który z filmów, w których zagrałeś lubisz najbardziej?
Rutger Hauer: Nie odpowiem na to pytanie. Sami wybierzcie.
Moim ulubionym jest "Łowca androidów". Jakie wspomnienia zachowały ci się z okresu, gdy go realizowałeś?
Rutger Hauer: Łatwiej będzie przeczytać kilka książek, wejść do sieci czy YouTube, ponieważ wielokrotnie szeroko wypowiadałem się na ten temat. Nie da się tego opowiedzieć w 20 sekund... Masz pojęcie jak to jest być w środku diamentu? Tak naprawdę, to nie wiem jak powiedzieć ludziom, jak wspaniałe było zagrać w czymś takim. Ten film wciąż ma tyle odniesień. Wówczas nie wiedziałem, czy to co robie jest artystycznie dobre, ale świetnie się rozumiałem z reżyserem [Ridley Scott - przy. red.]. Później tańczyłem ze szczęścia, nie mogłem w to uwierzyć, zwłaszcza, że był to dopiero mój trzeci film w Ameryce, który zrobiłem zaraz po znakomitym "Nocnym jastrzębiu", gdzie grałem ze Stallone'em. Byłem naprawdę bardzo szczęśliwy.
Jak podoba ci się Łódź i odbywający się niej festiwal Camerimage?
Rutger Hauer: Ludzie tu są pełni energii, widać, że pracują razem i czuje się tu twórczą atmosferę. Już nie mogę się doczekać co stanie się z tym wszystkimi planami...
Co chciałbyś przekazać młodym ludziom, którzy dopiero zaczynają robić filmy? Gdy ty zaczynałeś czasy były zupełnie inne. Teraz wszystkim rządzi show-biznes. Co jest ważne na początku kariery?
Rutger Hauer: Po prostu zacznijcie. Poza tym jaką karierę? Teraz świat jest tak pełen obrazów, a cała masa ludzi robi filmy, więc jest bardzo ciężko. Nie będę nikogo zatrzymywał, ale trzeba sobie zdać sprawę, czego tak naprawdę się chce.
Pracowałeś z wieloma aktorami. Którzy z nich zrobili na tobie największe wrażenie?
Rutger Hauer: Theresa Russel, Diane Keaton, Joan Chen.
Dziękuję za rozmowę.