Reklama

Tomasz Stockinger: Jestem dzieckiem estrady

Jego bohater, Paweł, jest w "Klanie" głową rodziny Lubiczów. Z tego powodu Tomasz Stockinger doświadcza zabawnych sytuacji. Aktor zdradza, czym żyje oprócz grania w telenoweli. Wśród jego pasji jest sport, śpiew i... jedzenie.

Jego bohater, Paweł, jest w "Klanie" głową rodziny Lubiczów. Z tego powodu Tomasz Stockinger doświadcza zabawnych sytuacji. Aktor zdradza, czym żyje oprócz grania w telenoweli. Wśród jego pasji jest sport, śpiew i... jedzenie.
Co oprócz "Klanu"? Jeżdżę po Polsce z recitalami - wyznaje Tomasz Stockinger /Jarosław Antoniak /MWMedia

Nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o Lubiczach. To rodzina bliska milionom Polaków. Jej nestorem jest obecnie pański bohater - doktor Paweł Lubicz.

Tomasz Stockinger: - Przez lata dojrzewałem do tej pozycji. Najpierw sprawowali ją serialowi rodzice, mama Maria (Halina Dobrowolska) i ojciec Władysław (Zygmunt Kęstowicz). Zgodnie z prawem natury oni odeszli, a ich miejsce zajęło nasze pokolenie - wówczas 40-latków, dziś już 60 plus. Ja, jako pierworodny syn, stałem się niejako odpowiedzialny za całą rodzinę.

Ten klan ma dobre i złe chwile.

Reklama

- Ostatnio pogrążeni w smutku pożegnaliśmy naszą najmłodszą siostrę, Dorotę (Agnieszka Wosińska), która zginęła z rąk terrorystów w Afryce. Swego czasu topór zawisł też nad głową mojego bohatera - poważnie zachorował, co natychmiast wywołało spekulacje, że ja również chcę odejść z serialu. Śpieszę uspokoić, że Paweł Lubicz cieszy się pełnią życia. Tym bardziej, że ma powody do radości. Wkrótce, za sprawą obu córek rodzina się powiększy i będzie już potrójnym dziadkiem!

Prywatnie pan również spełnia się w tej roli. Jakie to uczucie?

- Bardzo przyjemne, szczególnie kiedy jest fajna wnuczka. A moja jest cudowna. Ma na imię Oliwia, skończyła właśnie 14 miesięcy. Jest zdrowa, spokojna, kontaktowa, ładnie się rozwija. Z ogromnym wzruszeniem patrzę na mojego syna, a jej tatę, który znakomicie sprawdza się w roli ojca, angażuje się we wszystko, pomaga. Ma to po mnie, ja też taki byłem, że z chęcią opiekowałem się małym Robertem. Dziś z dumą przyglądam się, jak robi to on. Nie mogę tu nie wspomnieć o mojej synowej, Patrycji, która jest doprawdy wzorową mamą.

Patrząc na pana aż trudno uwierzyć, że jest pan dziadkiem. Forma iście sportowa!

- Zawdzięczam ją głównie pracy. Aktorstwo to w jakimś sensie zawód sportowy. Wymaga refleksu, dyspozycyjności. Często dostaję dialogi na dzień przed zdjęciami, następnego dnia trzeba to zagrać szybko, sprawnie, z polotem. A pobudka skoro świt, bezwzględnie kondycja musi być. Dbam o nią, uprawiając sport, koledzy się przyglądają podejrzliwie, że taki szczupły i dynamiczny, a ja mam na to odpowiedź - ruch, dieta i ... krzem. Mówię poważnie. Ten pierwiastek odpowiada za produkcję kolagenu, im więcej go w organizmie, tym bardziej elastyczne kości, naczynia krwionośne, mięśnie lepiej pracują, nie sztywnieją stawy. Polecam.

Dobre rady doktora Lubicza...

- Zawsze miałem w sobie taką ciekawość i jak usłyszę, że coś przynosi dobry efekt, to sprawdzam to na sobie. Tak było np. z kaszą jaglaną, od pewnego czasu stałym elementem mojej kuchni. Powiedział mi o tym Rysio, nasz operator (który już nie pracuje), że kasza podnosi odporność, odkwasza organizm. Potwierdzam.

Ludzie proszą pana o recepty?

- Ostatnio znacznie rzadziej. Podobnie jest z zaproszeniami na przeróżne sympozja lekarskie, które niegdyś przychodziły do produkcji. Jednak mam takie wspomnienie - pewna pani profesor Akademii Medycznej w Białymstoku, z którą tańczyłem na balu lekarzy, raz po raz zwracała się do mnie "panie doktorze". Poprosiłem ją, żeby mnie tak nie tytułowała, bo czuję się zakłopotany, na co ona: "Panie doktorze, ja wiem, co mówię. Pan ma świetne podejście do pacjenta!".

W serialu "Dom" też grał pan doktora - Karola Langa.

- Czyli może jednak mam dobre podejście do pacjenta? (śmiech)

Planował pan zostać lekarzem?

- Nie, w przeciwieństwie do mojego ojca, który podjął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

A został znanym aktorem (Andrzej Stockinger - przyp. red.). Jak to się stało?

- Studiował pilnie, a wieczorami dorabiał w miejscowej operetce, obdarzony przez naturę głębokim, pięknym basem. Tam wypatrzyli go chłopaki z Czwórki Szacha, zespołu wędrującego po Polsce, któremu akurat brakowało czwartego i postawili ultimatum: nauka albo jedziesz z nami! No i pojechał.

Mama też śpiewała?

- Tak, pochodziła z muzykalnej rodziny. Wraz z dwiema siostrami (a miała ich znacznie więcej i wszystkie śpiewały), założyła zespół wokalny Siostry Triola, który również podróżował po kraju i dawał koncerty. I tak oto te muzyczne wędrówki moich rodziców spowodowały, że znalazłem się na tym świecie. Można więc powiedzieć, że jestem dzieckiem estrady!

Jest pan jedynakiem?

- Nie, mam młodszą o 6 lat siostrę, Kasię, również z wykształcenia aktorkę. Od wielu lat mieszka za granicą, w Niemczech.

Pan również kiedyś postawił na emigrację.

- Miało to związek ze stanem wojennym. Wyjechałem do Kanady. Bezpośredni impuls stanowiło dla mnie rozbicie zespołu Teatru Dramatycznego, w którym występowałem u boku takich sław jak Andrzej Łapicki, Marek Kondrat, Janusz Gajos, Piotr Fronczewski, Zbigniew Zapasiewicz, pod dyrekcją Gustawa Holoubka. Ludzie przychodzili na spektakle i bili brawa za to, że... nie gramy w telewizji. Bo trwał bojkot.

Nieco wcześniej, w listopadzie 1978 roku zadebiutował pan na tej scenie. Niedawno minęło zatem równo 40 lat!

- Miło wspominam debiut. Po dwóch próbach znalazłem się na scenie jako Jontek z "Krakowiaków i górali". Dostałem angaż i zostałem w teatrze na sześć lat. Wcześniej zadebiutowałem główną rolą w filmie "Sto koni do stu brzegów".

Gdzie pan obecnie występuje?

- Jeżdżę po Polsce z recitalami. Śpiewam przeboje lat dwudziestych i trzydziestych. Cenię sobie bliskie spotkania z ludźmi.

Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Stockinger
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy