Projekt nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który zapewnia twórcom i twórczyniom tantiemy z internetu, został przyjęty przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej znakomitą większością głosów. Niebawem przekonamy się czy tantiemy z internetu, zgodnie z narracją Stowarzyszenia Filmowców Polskich, rzeczywiście uratują polską kulturę. O faktycznej sytuacji na rynku audiowizualnym opowiadają Alicja Grawon-Jaksik, członkini zarządu CEPI, europejskiej organizacji niezależnych producentów audiowizualnych, producentka oraz Joanna Szymańska, wiceprzewodnicząca Rady Europejskiej Akademii Filmowej, producentka.
Sylwia Szostak, Interia: Dużo się obecnie dzieje na polskim rynku audiowizualnym. Polskie środowisko twórcze już jest na finiszu walki o tantiemy, wiemy już, kto jest nową dyrektorką Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jak oceniacie dzisiejszy stan polskiego rynku? Czy mamy powody do zadowolenia?
Joanna Szymańska: - Rozumiemy potrzebę walki o tantiemy. Wspieramy ją w stu procentach. Dobrze jest zobaczyć, że w tej sprawie środowisko filmowe jest zjednoczone i zintegrowane. Natomiast jest to walka o rozwiązanie jednego z wielu problemów na naszym rynku. Za mało mówimy na najważniejszy temat: istnieje ryzyko, że polskich produkcji filmowych będzie mniej, bo nie ma jak ich finansować, co oznacza, że za chwilę na rynku po prostu będzie mniej pracy.
Alicja Grawon-Jaksik: - Tantiemy zdominowały zarówno debatę publiczną, ale też uwagę środowiska, bo są problemem palącym. Istotne jednak są także rozmowy o innych kwestiach rynkowych, z jakimi się mierzymy i będziemy mierzyć jako środowisko. Ogromnym wyzwaniem jest obecnie agregowanie kapitału finansowego do inwestycji w lokalną produkcję przez niezależnych producentów, czyli małe i średnie przedsiębiorstwa na rynku. Mówiąc prościej, ważna i potrzebna jest rozmowa, skąd i jak finansowane są filmy niezależne i czy mają szansę powstawać w zmieniających się warunkach rynkowych. Nie jest to problem jedynie producentów, bo rynek audiowizualny to ekosystem i łańcuch zależności. Jeśli nie powstaje film, bo nie da się na niego zebrać środków, zarówno z publicznych i prywatnych źródeł, to twórcy i ekipy zdjęciowe, nie mają zajęcia. Czyli jeśli producent nie ma pracy, to twórcy też nie będą mieć pracy.
- Co więcej, nie powstaje film, który dalej można "wpuścić" w kolejne ogniwa ekosystemu, czyli do kin, a następnie do nadawcy czy na platformę. Mówimy więc o funkcjonowaniu całej kreatywnej gałęzi gospodarki, od twórców, producentów przez ekipy po tych, którzy treści dystrybuują. Tak by filmy i seriale trafiały do obiegu, generowały widownię i środki, zasilające cały ten proces od nowa. I by polski widz mógł oglądać wartościowe polskie produkcje. Powinno zależeć nam, instytucjom i ciałom odpowiedzialnym za politykę kulturalną i rozwój sektora, by w tym ekosystemie znalazło się miejsce dla filmów stworzonych przez polskich twórców i polskie firmy.
A kim właściwie jest producent niezależny?
Joanna Szymańska: - W polskim prawie nie ma jasnej definicji niezależności, ale posługując się praktyką krajową i europejską możemy powiedzieć, że niezależny producent to podmiot, który ma większą swobodę wyboru produkcji, które rozwija, finansuje i realizuje - gdyż nie jest powiązany z korporacją medialną, nadawcą czy kapitałem państwowym. 90% polskich niezależnych producentów to mali i średni przedsiębiorcy, którym zawdzięczamy takie filmy jak "Boże Ciało", "Chłopi", "Zielona granica", serial "1670" czy familijne hity "Kicia Kocia" i "Za duży na bajki". Swoboda twórcza, elastyczność w wyborze tematów, partnerska i kreatywna relacja z twórcami to podstawowe wyróżniki producenckiej niezależności.
Jakie problemy mają producenci?
Alicja Grawon-Jaksik: - Wyzwań jest wiele (śmiech). Ale skupmy się na początek na ekonomice produkcji. Mamy generalnie dwa źródła finansowania filmów, myśląc kategorią "soft money" (pieniędzy publicznych, np. dotacje) i "hard money" (pieniędzy prywatnych, np. inwestycja własna producenta, ale też środki od koproducentów, nadawców, streamingu). Kontynuując, w odniesieniu do "soft money" - jest finansowanie z PISF-u, który jest zasilany z artykułu 19. ustawy o kinematografii z 2005 roku, gwarantującego Instytutowi 1,5% od przychodu nadawców linearnych, kin i teraz też serwisów streamingowych. Przychody te finansują różne działania ustawowe Instytutu - edukację, upowszechnianie kultury filmowej i produkcję filmową, na którą rocznie przeznacza się ok. 90 milionów, z czego na bezpośrednie dofinansowanie produkcji Instytut przeznacza ok. 60 milionów. Obecnie, w ciągu roku mamy cztery sesje dofinansowań, łatwo więc policzyć, ile środków przypada na każdą z nich.
- Na przestrzeni kilku ostatnich lat, nakłady na finansowanie PISF-u nie zwiększyły się jakoś szczególnie, podczas gdy dramatycznie wzrosły koszty produkcji. Równowaga systemu została zachwiana. W 2019 roku średni budżet produkcji wynosił około 6-7 milionów, z czego ze środków publicznych można było sfinansować 50, a czasem 70 procent. Czyli producent musiał znaleźć z grubsza 3-4 miliony, aby zamknąć budżet. Teraz koszt takiego samego filmu osadzonego współcześnie, wynosi niemal dwa razy tyle. Film historyczny, przy czym filmem historycznym jest tak naprawdę już produkcja osadzona w początku lat dwutysięcznych, kosztuje często około 15 milionów i więcej. Prosta kalkulacja pokazuje, że jak mamy np. 15 milionów na jedną sesję PISFu, to wystarczą dwa filmy historyczne, by tę pulę wykorzystać. W najlepszym wypadku w jednej sesji mogą dostać dofinansowanie maksymalnie trzy lub cztery filmy współczesne, które wnioskują o około 5 milionów każdy. Nawet jeśli taki film dostanie te pieniądze, to i tak producent, jeśli chce zamknąć budżet i ruszyć z projektem, musi znaleźć dodatkowe 6-7 milionów lub więcej z rynku prywatnego, co jest znaczącym wyzwaniem.
Czyli zasadniczo produkcja fabularna zrobiła się za droga. A jak się znajdzie już te pieniądze na film, to się on chociaż zwraca?
Alicja Grawon-Jaksik: - Kiedyś tak. Kiedy koszt produkcji filmu wynosił przykładowo 6 milionów, producent dostawał z PISF-u np. 4 miliony, to musiał zaryzykować lub znaleźć 2 miliony i mogło to być wkładem od dystrybutora w formie MG (Minimum Guarantee) albo wkładem koprodukcyjnym. Producent nie musiał wysprzedawać wszystkich praw do filmu przed jego realizacją, żeby domknąć budżet, a i tak mógł wygenerować zysk do zainwestowania w nowe projekty. Bo chodzi o to, by pieniądz wracał i powstawały kolejne tytuły. Problem polega na tym, że ten sam film kosztuje dziś 10-12 milionów i nie da się już na nim wygenerować wpływu, pozwalającego na agregowanie kapitału, by rozwijać nowe pomysły.
- Dość powiedzieć, że w 2023 i 2024 w dystrybucji kinowej było 106 polskich tytułów, które obejrzało 17 008 690 widzów, czyli średnio ok. 160 tysięcy widzów każdego tytułu, a to około 1,5 mln wpływu do dystrybutora. Już na pierwszy rzut oka widać, że przychody z dystrybucji kinowej w bardzo małym stopniu rekompensują nakłady na produkcję, których nie pokryją sprzedaże na wszystkie pozostałe pola eksploatacji. To sprawia, że produkowanie filmów niezależnie, czyli nie na zamówienie jako wykonawca usługi, robi się nierentowne. Tutaj nie tylko wzrost kosztów produkcji doprowadził do takiej sytuacji, ale też znaczący spadek sprzedaży biletów kinowych na polskie filmy po pandemii. To wszystko na koniec dnia wpływa na swobodę decyzji o wyborze rodzaju projektów. A więc ma bezpośrednie przełożenie na różnorodność tego, jakie filmy powstają.
Ale przecież mamy teraz na rynku dużo nowych graczy takich jak serwisy streamingowe. Sam Netflix zainwestował w Polsce 400 milionów złotych w produkcje lokalne i licencje w 2022 roku.
Alicja Grawon-Jaksik: - Tak i to ważne. Ale i tu widzimy pewne ograniczenia, a koszty produkcji dotyczą wszystkich - zarówno niezależnych producentów jak i zamawiających. Ciągle nie wiemy także, jaki będzie wolumen lokalnych treści na różnych platformach w dłuższej perspektywie czasowej, a zatem nie ma stabilności biznesowej. Myślę, że w najlepszym wypadku będzie to "naście" produkcji na potrzeby serwisów streamingowych rocznie. Jeżeli producenci niezależni nie będą w stanie produkować samodzielnie, to cały rynek może okazać się być zależny od bardzo małej liczby zleceniodawców.
Joanna Szymańska: - Dokładnie, nagle okazuje się, że w tej komercyjnej sferze, która pomaga sfinansować 50 procent budżetu, są tak naprawdę trzy czy cztery podmioty, które także mają bardzo określone oczekiwania, co do realizowanych treści. Mamy też nadawców tradycyjnych, ale np. w TVP sytuacja jest bardzo dynamiczna i nie znamy wciąż pomysłu na to, jak media publiczne będą wspierać nasz rynek audiowizualny. Mniej producentów na rynku będzie oznaczać mniej pracy w branży i mniejszą różnorodność dostępnych treści. W tle sytuacji krajowej trwa debata europejska na temat tego, jak zmodyfikować program Media, którego celem jest wspieranie naszego sektora. Plany są takie, aby te fundusze silniej wspierały różne gałęzie gospodarki kreatywnej, nie tylko przemysł audiowizualny. W konsekwencji będzie po prostu mniej funduszy europejskich przeznaczonych na produkcje fabularne i serialowe.
Mówicie o dosyć niepokojących zjawiskach, których nie widać na pierwszy rzut oka. Dlaczego z polskiego rynku mogą zniknąć producenci niezależni? Jakie to będzie miało konsekwencje?
Alicja Grawon-Jaksik: - To się zasadniczo sprowadza do dyskusji o tym, czym jest produkcja niezależna. W Europie Zachodniej dużo dyskutuje się o potrzebie wspierania małych i średnich przedsiębiorstw branży audiowizualnej, ochronie rynku lokalnego na poziomie regulacyjnym i systemowym. My tego nie robimy. Naturalnym następstwem jest ryzyko uzależnienia tego, co powstaje, od dużych graczy międzynarodowych, którzy dzisiaj na polskim rynku są, a jutro może ich nie być. Producenci będą produkować na zamówienie, ale zawsze pod auspicjami i zgodnie z potrzebami np. serwisów streamingowych lub komercyjnych nadawców. Albo z grubsza, będą robić kameralne kino z dofinansowania PISF-u. Nie będzie przestrzeni na trzecią drogę. Tak długo, jak nie znajdziemy rozwiązania na dodatkowe, alternatywne instrumenty finansowania, z których mogą skorzystać producenci, nie będziemy mogli w perspektywie długofalowej myśleć o budowaniu silniejszych firm ze zróżnicowanym portfolio projektów, którzy w związku z tym będą współpracowali z różnymi, pod względem wrażliwości artystycznej, twórcami.
Joanna Szymańska: - Kluczowe dla tej dyskusji jest pytanie, jaka jest, czy też jaka powinna być, polityka audiowizualna państwa? Jeżeli nic nie zrobimy, to w bardzo krótkim czasie okaże się, że mamy albo produkcje niszowe z wysokimi artystycznymi ambicjami albo produkcje komercyjne, dopasowane do potrzeb tej części rynku, która je zamawia. Przestrzeń na ambitne twórczo, ale przystępne i atrakcyjne dla publiczności kino, zmniejsza się. To prosta droga do wyjałowienia różnorodności kultury audiowizualnej państwa. I osłabienia całego tego sektora gospodarki. Zabraknie pieniędzy na inwestycje w development, pracę z debiutantami, rozwijanie nowych projektów, niekoniecznie na zlecenie serwisów streamingowych lub nadawców komercyjnych. Warto więc działać systemowo już teraz, a nie za kilka lat narzekać "że nie mamy czego oglądać".
A jaką w tym wszystkim rolę odgrywa Polski Instytut Sztuki Filmowej?
Joanna Szymańska: - Instytut może pełnić rolę kreatora polityki audiowizualnej, być platformą dialogu wszystkich rynkowych graczy, wspierać w swoich działaniach właśnie małe i średnie przedsiębiorstwa, co jest jednym z jego celów ustawowych. Transparentność, dialog i sprawność urzędu jakim jest PISF to podstawa, którą podkreśla w swoich wystąpieniach pani Karolina Rozwód, nowa dyrektor. Dla producentów to dobra i dająca nadzieję na profesjonalną współpracę, wiadomość. Osobiście liczę, że w optyce Instytutu pojawi się też perspektywa myślenia o rynku audiowizualnym jako o rynku przedsiębiorców, którzy dają pracę dużej części sektora kreatywnego.
- Stworzenie narzędzi wspierających płynność finansową produkcji (tzw. "cashflow"), modyfikacja systemu zachęt dla produkcji audiowizualnych, tak by stanowił przewidywalne źródło finansowania wszystkich etapów produkcji, otworzenie dyskusji o wsparciu rozwoju pakietu projektów, w tym projektów serialowych (tzw. "slate"), czy wreszcie dostrzeżenie, że firmy producenckie nie działają w próżni - zapewniają pracę, mają koszty stałe, pracowników na utrzymaniu, chcą inwestować w rozwój i nowe projekty - to powinno mieć realistyczne odbicie w wymaganiach formalnych stawianych przez PISF. A w systemie eksperckim - obecność wiedzy, kompetencji i know-how polskich producentów. Z perspektywy całego rynku ważne będzie wspieranie projektów, które spełnią artystyczne ambicje, ale też przyciągną do kin i przed ekrany polskich widzów. Bo to oni są fundamentem całej kinematografii. Wyzwań jest wiele, więc mocno trzymamy kciuki za zmiany zapowiadane w działaniach PISF.
A taki producent niezależny nie może zrobić po prostu frekwencyjnego filmu do kina i na tym zarobić?
Alicja Grawon-Jaksik: - Mógłby, na tym przecież generalnie polega działalność gospodarcza - wytworzyć coś za kwotę x i sprzedać szeroko. I tak się w części przypadków działo. Nadal dzieje, ale sporadycznie. Bo taki film jeszcze niedawno kosztował 6 milionów. A teraz próg wejścia finansowo jest za wysoki, bo koszty produkcji poszły nieadekwatnie w górę, w stosunku do przychodów z kina, a, pozostałe pola takich nakładów nie rekompensują.
- To, o czym tu dziś rozmawiamy, to nie kwestia wyłącznie wzrostu kosztów czy zmniejszenia wpływów, ale szerzej - czy w tak znaczącym gospodarczo sektorze, jakim jest sektor audiowizualny, generujący wysokie PKB i miejsca pracy, będzie przestrzeń na polskich przedsiębiorców i różnorodność tematyczną. Za jeden sprzedany bilet do filmowców (dystrybutora) trafia około 9 złotych. Jeśli robię film, który kosztuje 10 milionów plus koszty dystrybucji (P&A, prowizji) to wychodzi 12 milionów - to są moje koszty do zwrotu, zanim w ogóle dojdziemy do etapu "zarabiania" i ewentualnego reinwestowania w nowe projekty. Jeśli film obejrzy pół miliona widzów, to z biletów jest 4,5 miliona wpływów. I tak finalnie, producent musi "odrobić" jeszcze 7,5 mln.
Czyli jako jedno z kluczowych zadań dla nowej dyrektorki PISF-u powinno być instytucjonalne wsparcie niezależnych producentów?
Joanna Szymańska: - Producenci niezależni nie mają obecnie wsparcia systemowego w realizacji treści, które mogą trafiać do szerokiej publiczności, a jednocześnie przejawiać jakieś ambicje artystyczne. To właśnie ta "trzecia droga", o której wspomniała Alicja. Niezależność związana z finansowaniem publicznym nie powinna ograniczać się do produkowania jedynie kina niszowego. Zbalansowana struktura rynku powinna wyglądać tak, że mamy różnych rynkowych zleceniodawców, dystrybutorów, platformy, mamy Polski Instytut Sztuki Filmowej, który wspiera kulturę i w tym wszystkim jest też przestrzeń dla producentów niezależnych, robiących komercyjne kino. Tak by w zdrowym ekosystemie możliwe było produkowanie zróżnicowanych treści, podejmowanie ryzyka związanego z rozwojem kina gatunkowego czy projektów debiutantów, inwestowanie swoich pieniędzy w projekt i generowanie środków na kolejne produkcje.
- Teraz ten cykl jest zaburzony, bo koszty produkcji są za wysokie w stosunku do tego, jakie przychody generują polskie filmy w kinach. Pytanie jest czy będzie w Instytucie otwartość, żeby nie inwestować wyłącznie w tzw. kino wysoko artystyczne, tylko zrobić przestrzeń dla projektów ambitnych, ale też bardziej rozrywkowych i komercyjnych, biorąc pod uwagę bardzo małą pulę środków. I ten dylemat robi się coraz trudniejszy i coraz rzadziej jako producenci mamy komfort zrealizowania projektu, który w naszym odczuciu trafi do widza, ale jednocześnie zrealizuje twórczą wizję. Ograniczenie swobody wyboru sprowadza wielu niezależnych producentów do roli podwykonawców, a wiele ciekawych produkcji nie powstaje, bo rynek ocenia je jako "zbyt ryzykowne", gdy dla finansów publicznych są "zbyt komercyjne".
Alicja Grawon-Jaksik: - Potrzebna jest rozmowa o rozwiązaniach systemowych z udziałem wszystkich graczy, biorąc pod uwagę bieżące trendy i dynamikę zmian rynkowych w Polsce i na świecie, by zapewnić zróżnicowanie artystyczne filmów, które powstają, ale też zróżnicowanie strukturalne podmiotów, które te filmy realizują i na tym rynku funkcjonują. A to wypadkowa poziomu niezależności producentów, która przekłada się na niezależność twórców.