Paweł Borowski o filmie "Ja teraz kłamię": Prawda jest zupełnie inna
"Staram się tylko przyglądać pewnym zjawiskom. Jednym z nich jest współczesny voyeuryzm, szeroko pojęte podglądactwo, które istnieje zarówno w skali masowej, na poziomie tabloidów, pism plotkarskich, przez telewizyjne show" - mówi o swym nowym filmie Paweł Borowski. Obraz "Ja teraz kłamię" zadebiutuje na ekranach polskich kin w piątek, 28 czerwca.
Ja teraz kłamię" to nowy film Pawła Borowskiego, twórcy wielokrotnie nagradzanego obrazu "Zero". Tytuł został wyprodukowany przez Opus Film - firmę odpowiedzialną za nagrodzoną w Cannes "Zimną wojnę" oraz uhonorowaną Oscarem "Idę".
Aktorka Celia (Maja Ostaszewska), jej partner - reżyser Mat (Rafał Maćkowiak) oraz nastoletnia piosenkarka Yvonne (Paulina Walendziak) to trójka celebrytów, biorących udział w kontrowersyjnym telewizyjnym show "Konfesjonał Gwiazd". Każde z nich wierzy, że zwycięstwo w programie, w którym muszą wyjawić publiczności swoje największe sekrety, przyniesie wielkie pieniądze oraz pomoże w realizacji najskrytszych marzeń. Nie zdają sobie jednak sprawy, że w tej branży nie ma dróg na skróty, a każdy fałszywy krok ma swoją cenę.
Główne role w filmie grają: Maja Ostaszewska, Joanna Kulig, Robert Więckiewicz, Adam Woronowicz, Agata Buzek, Marian Dziędziel, Jacek Poniedziałek, Paulina Walendziak i Rafał Maćkowiak.
O pracy nad filmem "Ja teraz kłamię" opowiada autor scenariusza i reżyser Paweł Borowski.
"Ja teraz kłamię" to film szalenie oryginalny, wysmakowany wizualnie i niesamowicie dopracowany pod względem narracyjnym. Ale jak pan w ogóle wpadł na pomysł takiej historii?
Paweł Borowski: - U mnie zawsze na początku jest "co?", a dopiero potem "jak?". W przypadku "Ja teraz kłamię" tym "co?" były obserwacje dotyczące ułomności naszej ludzkiej percepcji, postrzegania świata. Tego, że często nie potrafimy lub nie chcemy widzieć pewnych rzeczy, bądź docierać do sedna, do prawdy. Idziemy po prostu na łatwiznę. Jest takie sformułowanie, zgodnie z którym lubimy szuflady, bo nam porządkują świat. Ja też jestem ofiarą takiego sposobu myślenia. Po prostu łatwiej nam zrozumieć rzeczy wtedy, gdy pasują do tego co już znamy.
- Najbanalniejszy przykład: Żona dowiaduje się, że mąż coś ukrywa przed nią i jest w to zamieszana jakaś kobieta. Jaki wniosek? Mają romans oczywiście. Tym bardziej, że wszystkie fakty, które zna żona tylko to potwierdzają. I faktycznie może to być prawda... ale nie musi.
- Tu pojawia się bowiem kwestia narracji, która obudowuje fakt. Narracje mogą się różnić, choć fakt czy zdarzenie pozostaje niezmienne i stałe. I to właśnie narracja, którą obudowany jest ten fakt potrafi zmienić zupełnie jego znaczenie, nadać mu innego wydźwięku. Tak to sobie ułatwiamy - skoro fakt pasuje do narracji, to sama narracja też jest prawdziwa. Niestety takie myślenie może okazać się grubym błędem. W jakimś sensie jest to punkt wyjścia do zastanowienia się i do zadania sobie samemu i innym widzom podstawowych pytań - o prawdę i fikcję, o to, czy we współczesnym świecie jesteśmy je jeszcze w stanie rozpoznać i od siebie odróżnić.
W te rozważania bardzo mocno angażuje pan widza, sprawiając, że staje się on właściwie elementem układanki, niezbędnym do tego, by akcja filmu toczyła się nadal.
- Generalnie uważam, że sam film nie jest jeszcze kinem. Kinem jest dopiero rodzaj relacji, która tworzy się między filmem a jego odbiorcą, czyli widzem. To ją nazywam kinem. Może chodzić o relację na bardzo wielu poziomach, i tak zazwyczaj jest, ale sam film, bez reakcji, bez tego co uruchamia, jest tylko pytaniem. Widz jest absolutnie niezbędny - to on, jeśli pytanie jest ciekawe, szuka odpowiedzi, czasem wręcz dochodząc do takich, których się absolutnie nie spodziewasz. I to jest wspaniałe. Bo film w momencie skończenia nie należy już do twórców tylko do widzów właśnie. Potem te interpretacje wracają do ciebie i z zaskoczeniem odkrywasz rzeczy, o których być może nawet nie myślałeś. Tak jak w każdej ciekawej rozmowie.
Od pierwszych scen "Ja teraz kłamię" prowadzi pan inteligentny dialog z widzem, ale także z jego przyzwyczajeniami, nawykami, w tym też skłonnością do podglądania tego, jak żyją i co robią osoby publiczne, celebryci. Czy to zachęta do dyskusji, czy rodzaj krytyki, konkretnego stanowiska?
- Chcę być jak najdalej od krytyki czy mentorskiego tonu. Staram się tylko przyglądać pewnym zjawiskom. Jednym z nich jest współczesny voyeuryzm, szeroko pojęte podglądactwo, które istnieje zarówno w skali masowej, na poziomie tabloidów, pism plotkarskich, przez telewizyjne show, a kończąc na mikroskali, kiedy po prostu kogoś poznajemy. Często po chwili znajomości wydaje nam się, że jesteśmy w stanie ocenić jej charakter czy naturę, a przecież to prawdopodobnie fałszywy i niepełny obraz. Być może to uboczny efekt cywilizacji krótkich informacji w której żyjemy. Jak to ktoś ładnie powiedział, my już nie rozmawiamy tylko się informujemy. Zatem jeśli taka informacja pasuje do narracji, którą znamy, w naszej głowie powstaje obraz, który wydaje nam się pełny. Może się jednak okazać, że prawda jest zupełnie inna, dużo mniej atrakcyjna, nie tak spektakularna, jak byśmy sobie tego życzyli. Może się być czymś zwykłym, banalnym, nawet żenującym. To też ciekawy kontekst.
"Ja teraz kłamię" to projekt, przy którym bez wątpienia puścił pan wodze fantazji i sprawił, że pana zainteresowania, również te filozoficzne, stają się fascynujące dla widza. Ale poza tym musiał pan też znaleźć grupę ludzi, którzy tę pana wizję i zainteresowanie podzielą. Znalazł pan, poza aktorami, o których za chwilę - również Opus Film.
- Opus Film produkował też mój poprzedni film - "Zero" i ta kooperacja była wtedy absolutnie modelowa. Dość naturalnym było więc, że i z tym projektem się do nich zwróciłem. Ku mojej uciesze scenariusz się spodobał i zaczęliśmy działać. Bardzo cenię sobie tę współpracę, jest naprawdę wyjątkowa, oparta na totalnym zaangażowaniu wszystkich stron i bardzo kreatywna.
W obsadzie filmu znalazła się plejada gwiazd współczesnego polskiego kina: Agata Buzek, Maja Ostaszewska, Rafał Maćkowiak, Robert Więckiewicz, Joanna Kulig, Marian Dziędziel i wielu innych - wszyscy bardzo zajęci, rozchwytywani. A jednak przyjęli zaproszenie. Co pana zdaniem przyciągnęło ich do "Ja teraz kłamię" i czy trudno było ich przekonać?
- Nie będzie to specjalnie odkrywcza wypowiedź, ale podstawą chyba zawsze jest scenariusz. Kiedy kończyłem jego pisanie, zacząłem myśleć o konkretnych osobach i zgłaszałem się już bezpośrednio do nich. Nie prowadziłem rozległego castingu. Na szczęście wszyscy się zgodzili, choć jak to żartem ujął jeden z nich "nie jest to historia, gdzie pan spotyka panią w sanatorium i zakochują się w sobie". Z drugiej strony, praktycznie wszyscy z nich widzieli "Zero" i być może tamten film był już jakąś formą gwarancji, że mój kolejny nie będzie gniotem (śmiech).
"Ja teraz kłamię" w swojej ekstremalnie dopracowanej warstwie wizualnej przywołuje i przypomina dokonania Terry’ego Gilliama czy Stanleya Kubricka. Ile czasu i ile talentu zajmuje wymyślenie od podstaw takiej scenografii, takich kostiumów?
- Cały proces zaczął się od tego, że musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, jaki ten świat ma w ogóle być. Wiedziałem tylko tyle, że musi to być świat fikcyjny, który nie istnieje. To oczywiście nie jakaś efekciarska fanaberia, ale coś co jest bezpośrednio związane z filmem i jego treścią, od tytułu poczynając (śmiech). Idąc tym tropem, mogłem pomyśleć o umowności podobnej do tego, co zrobił na przykład Lars von Trier w "Dogville", ale zależało mi bardzo, żeby ten świat był namacalny, żeby stwarzał pozory świata rzeczywistego. A zarazem nigdy nim nie był, nie jest i nie będzie. To rodzaj takiego science-fiction, ale bez "science" (śmiech). Sam pomysł opiera się w zasadzie na założeniu, jak by wyglądał świat w nowym millenium, wyobrażony przez kogoś żyjącego w latach 60. ubiegłego wieku. Jednocześnie akcja filmu rozgrywa się w 2008 roku czyli ponad 10 lat temu. Wiadomo więc doskonale, że to co oglądamy na ekranie nie miało miejsca. W ten sposób powstał świat, który po prostu nie istnieje. Czysta fikcja.
(na podstawie materiałów dystrybutora)