Reklama

Olga Bołądź: "Show-biznes nauczył mnie dystansu"

"Fantastyczne było to, że mogłam to robić z kobietą, Marysią Sadowską, która jest uwrażliwiona na kobiece tematy. Zrobiłyśmy film o zwykłych dziewczynach, normalnych kolesiach, o tych zwykłych mężczyznach, których czasem spotykamy i o tym, jak życie może się czasem odwrócić" - mówiła nam Olga Bołądź. Aktorka gra główną rolę w nowym filmie Marii Sadowskiej, "Miłość na pierwszą stronę".

"Ją spotyka historia jak z Kopciuszka, natomiast ona Kopciuszkiem nie jest"

Aleksandra Kalita, Interia: Nina opisywana jest jako współczesny Kopciuszek, ale kryje się w niej wiele więcej. Kim jest według ciebie Nina?

- Mam takie przemyślenie, że ją spotyka historia jak z Kopciuszka, natomiast ona Kopciuszkiem nie jest. To jest dziewczyna z przeszłością, oszukana, zdradzona, trochę zostawiona na lodzie z chorym dzieckiem. Musi zacząć zarabiać, żyć samodzielnie, ogarnąć rzeczywistość po dziesięciu latach kiedy opiekowała się swoim dzieckiem i była super mamą. Ale zawodowo była tylko mamą i ktoś inny ogarniał całą tę strefę bardzo ważną ekonomiczną.

Reklama

- Ona zaczyna sobie w tym życiu radzić. To jest też o takim momencie, kiedy nie wszystko idzie jak z płatka. Znamy wiele kobiet, którym odwróciło się życie do góry nogami. Które rezygnują z relacji, bo czują się w niej nieszczęśliwie albo coś się w niej po prostu wypala, albo dochodzi do takich niefajnych rzeczy jak zdrada. I one zaczynają na nowo.

- "Miłość na pierwszą stronę" jest o takiej dziewczynie, która ni stąd ni zowąd jest zaskoczona przez to, co zaczyna robić w swoim życiu, bo zaczyna być paparazzi, i jeszcze kto jej się spodobał, czyli  ktoś na kogo ona poluje. Ta historia jak z Kopciuszka zaczyna się, że takiej zwykłej dziewczynie przytrafia się taka niesamowita przygoda i miłość. Fajnie było zagrać jak spada na ciebie tysiąc balonów, jak tańczysz walca w sukni od Wioli Piekut, potem wchodzisz do fontanny... To była super przygoda, żeby coś takiego zagrać.

Co było dla ciebie było najważniejsze przy budowaniu postaci Niny?

- Fantastyczne było to, że mogłam to robić z kobietą, Marysią Sadowską, która jest uwrażliwiona na kobiece tematy. Zrobiłyśmy film o zwykłych dziewczynach, normalnych kolesiach, o tych zwykłych mężczyznach, których czasem spotykamy i o tym, jak życie może się czasem odwrócić. Kreujemy taką opowieść, która jest w opowieści ludzkiej od zawsze. Jest o nadziei, o miłości i o tym, że możesz zmienić swoje życie. I fajnie jest grać takie rzeczy, szczególnie po ciężkim kinie, które robisz. Zagranie czegoś, co ma przynieść otuchę, radość i otulić serce, to jest też fajne w tym zawodzie i co możemy dać publiczności.

Olga Bołądź: Mistrzyni metamorfoz w komedii romantycznej

"Na pierwszym spotkaniu pokazał moje zdjęcia, które robił mi na przestrzeni lat"

Jak przygotowywałaś się do roli paparazzi, czy jeździłaś za swoimi znanymi kolegami i koleżankami robiąc im ukradkiem zdjęcia?

- Nie jeździłam za nikim kogo znam. Jeździliśmy razem z Rafałem Zawieruchą. Uczył nas prawdziwy paparazzo. Na pierwszym spotkaniu pokazał moje zdjęcia, które robił mi na przestrzeni lat. Co już było takie: "Ok, to już wiemy z czym się to będzie jadło...". Myśmy się polubili po tym całym szkoleniu i darzymy się sympatią. Natomiast dla mnie nigdy nie będzie zrozumienia dla tego zawodu pod względem etycznym. Ale rozumiem, że jest to zawód dla drapieżników, który przynosi ci satysfakcje, podniecenie, radochę. Musisz być trochę takim dziennikarzem śledczym, musisz czekać na dobry temat. Było to ciekawe do zobaczenia i do podglądania.

Jest coś, co się zaskoczyło w tym zawodzie?

- Na pewno to, ile musisz się nastać za dobrym zdjęciem. Ile musisz wyszukać sposobności, żeby kogoś "ustrzelić" znienacka. Albo jak zrobić dobre zdjęcie Barackowi Obamie, jak ćwiczy rano na górze w hotelu i takie zdjęcia się udają. Też to ile muszą mieć szczęścia oraz jak muszą być zmotywowani. Ciekawe było też to, że osoba, z którą pracowałam miała jakiś swój kodeks moralny. Ale to nie był mój kodeks i ja bym nie mogła wykonywać tego zawodu.

Co było dla ciebie największym wyzwaniem podczas kręcenia "Miłości na pierwszą stronę"?

- Na pewno te wszystkie sceny, które kręciliśmy w fontannie. To było takie wyzwanie również fizyczne, dlatego ze kręciliśmy je w mega deszczu. Kiedy tylko przestawało podać wracaliśmy do kręcenia, więc było nam mega zimno. Wiedzieliśmy jaka to miała być piękna scena, więc wszystkim nam zależało. To tak, jeżeli chodzi o warunki tego, jak widzisz scenę, a jaki jest cały backstage, że jest zimno, pada, otulają cię puchówkami, a ty kąpiesz się w zimnej wodzie.

- Dużo miałam takich malutkich smaczków do zagrania. I miałam wspaniałą partnerkę Natalkę, która zagrała moją córeczkę Krysię. W ogóle bardzo lubię grać z dziećmi, to jest zawsze taka energia, którą dostajesz od nich, nawet jak nie chcesz to i tak przyjmujesz też nastrój dziecka. Musisz uważać, żeby dziecko nie było zmęczone, żeby chciało uczestniczyć w tej "zabawie", którą jest nasza robota. Wiec jestem wdzięczna, że trafiłam na tak super córkę.

Paparazzi: Gwiazdy przed nimi uciekają, a kompromitujące zdjęcia są na wagę złota!

"Fajnie było żyć przez chwilę w takim kraju"

W "Miłości na pierwszą stronę" są pokazane dość odważne sceny miłosne, jak na komedię romantyczną. Odważny jest również język, którym posługuje się m.in. Tomek, partner Niny. Był to specjalny zabieg?

- Nie jestem krytykiem filmowym, żeby odnosić się do wszystkich komedii romantycznych, nie znam ich. Natomiast ten język jest językiem żywym. Warto zwrócić uwagę na słownictwo, którego używamy w stosunku do kobiet, że jest "prezydenta" i mamy prezydentę kraju, która kandyduje po raz kolejny, co było mega fajne żyć przez chwilę w takim kraju. Pokazujemy też, jak ludzie do siebie mówią czasem zabawnie, czasem słodko, czasem strasznie. Zdaje mi się, że jest to dobrze napisany tekst i to się wszystko klei, te postaci mają swój język i ja już widziałam ten film. To się dobrze ogląda.

W filmie pada kwestia, że Nina jest jedyną kobietą w tej branży. Osobiście spotkałaś się z kobietą-paparazzi?

- Nie, ja nigdy nie spotkałam kobiety-paparazzi. Natomiast historia zawodowa Niny oparta jest na prawdziwej paparazzi, która kiedyś wtargnęła na ślub Piotra Rubika podając się za kogoś z gości.

A przydarzyła ci się kiedyś sytuacja, jak z filmu, w której podszedł do ciebie paparazzi i po prostu poprosił o zdjęcie?

- Tak, czasem się zdarza, że jestem proszona o to, żeby na moment ustać, żeby ktoś mi zrobił zdjęcie. Co uważam, że jest absolutnie uszanowaniem też czyjejś pracy i sposobu kto jak do kogo podchodzi, bo my się też często spotykamy w sytuacjach zawodowych z fotografami. Ale jest różnica między fotografem a paparazzi.  

Czego nauczyło cię życie w show-biznesie, który jednak rządzi się swoimi prawami i ludzie są ciekawi nie tylko zawodowych spraw gwiazd, ale również tych prywatnych,

- Przede wszystkim dystansu, grubej skóry, nie brania wszystkiego tak serio. Ale wydaje mi się też, że ja nie żyję za bardzo w show-biznesie i nigdy nie żyłam. Staram się prowadzić swoje własne, normalne życie, a mój zawód jest moim ukochanym zawodem i tak do niego podchodzę - że jest to zawód.

Coraz większą rolę odgrywają social media, co gwiazdy chętnie wykorzystują, bo są to łatwe pieniądze. Ty jednak zdajesz się nie wykorzystywać do tego swojego Instagrama, są na nim raczej projekty zawodowe, nie pokazujesz za bardzo życia prywatnego. Nie kusi cię ten łatwy zarobek, który idzie za social mediami?

- Przede wszystkim uważam, że social media to jest platforma, którą się wykorzystuje w taki sposób, w jaki każdy z nas uważa, że jest to warte. Prowadzę różne kampanie i mam różne współprace na Instagrama. Ale jest to taka część, która nie jest dominująca i czasami się zdarza. Natomiast to jest bardzo często pamiętnik mojej pracy i moich podróży.

Gdzie stawiasz granicę co pokazać w mediach społecznościowych, co jest zawodowe, a co już prywatne?

- To, że mi się nie chce pokazywać mojego życia osobistego. Ono jest osobiste.

Magdalena Koleśnik: Jej bohaterka chce poślubić syna prezydenckiej pary!

"Mam potrzebę opowiedzenia jeszcze kilku historii"

Masz za sobą debiut reżyserski - film krótkometrażowy "Alicja i żabka". W przyszłości widzisz się bardziej za kamerą czy jednak to aktorstwo jest nadal na pierwszym miejscu?

- Aktorstwo zawsze będzie na pierwszym miejscu, też z uwagi na ilość rzeczy, w których gram i mam nadzieję grać. To wynikało z mojej potrzeby opowiedzenia tej historii. Mam potrzebę opowiedzenia jeszcze kilku historii, więc niewykluczone, że jeszcze się spotkam z reżyserią. Na pewno zmieniło to moje aktorstwo. Uważam, że na lepsze. Mam inne wyczucie, inaczej patrzę na wszystko. Postać buduję patrząc na całość. Bardziej kumam reżyserów, bardziej potrafię wejść w to, co oni czują, mam większe zrozumienie i jeszcze większe zrozumienie dla ich pracy.

Miałaś problem z przejściem z roli aktorki do reżyserki?

- To nie jest tak, że ja przeszłam gdzieś i sobie wyszłam. To jest rzecz, którą zrobiłam i którą bardzo chciałam zrobić. Cieszę się, że wystarczyło mi na to determinacji.

W "Miłości na pierwszą stronę" ukazany jest problem zależności finansowej kobiety od mężczyzny. Teraz dużo się mówi na temat nierówności finansowych w świecie filmu, ale również w innych branżach. Czy ty spotkałaś się z takim problemem?

- Przede wszystkim ja nie mam takiej świadomości stawek. To nie jest dla mnie jasne, kto ile zarabia. W tym filmie opowiadamy o czymś takim, co to znaczy być kompletnie zależnym od drugiej osoby, która w pewnym momencie może się od ciebie odwrócić. Może ci wszystko zabrać, odejść od ciebie, a ty nie będziesz posiadała nic, co spowoduje, że będziesz w jakiś sposób ochroniona i mogła zadbać o swoje dzieci. 

- To jest bardzo ważne, u kobiet i mężczyzn, ta niezależność finansowa czy osobista, która nam zostaje powoduje, że potem jest nam się łatwiej zebrać po takim wielkim rozczarowaniu czy klęsce życiowej albo zmianie, której potrzebujemy. Osobiście uważam, że warto zadbać o swoją własną niezależność finansową i budować  też sporo rzeczy na sobie. Po pierwsze wtedy się bardziej doceniasz, twoja wartość siebie wzrasta. Możesz też, jeśli jesteś w związku, wnieść to do związku. Jesteś bardziej sprawcza. To są fajne rzeczy, których moja bohaterka się uczy i z których później nie rezygnuje.

"Jestem za tym, żeby opowiadać dobre historie"

"Miłość na pierwszą stronę" jest filmem bardzo kobiecym. Mamy silną bohaterkę na pierwszym planie, dużo kobiet brało udział w produkcji tego filmu po drugiej stronie kamery. Czy jest to początek zmian w polskim kinie i kobiety wreszcie przejmują narrację?

- Moim zdaniem zmiana w polskim kinie nastąpiła już jakiś czas temu. Ja jestem za tym, żeby opowiadać dobre historie. I żeby wspierać działalność kobiecą na różnych polach. To jest historia, w której ja się zakochuję w mężczyźnie, gra go Piotrek Stramowski, który gra bardzo fajną postać. Mężczyznę, który jest filmoznawcą, nie lubi być w centrum uwagi, który jest fantastycznym facetem.

- Zdjęcia robił nam Jeremi Prokopowicz, który jest ekstra operatorem. Miałam przyjemność z nim pracować po raz drugi. Przynajmniej połowa ekipy to też byli mężczyźni, więc to nasze wspólne dzieło. Ma to kobiece serce. Męską i kobiecą energię. To jest film o miłości dla każdego. Wydaje mi się, że nie jest to związane z płcią, tylko z tym, że każdy z nas przeżywa takie emocje i jak możemy się rozpłynąć oglądając coś na ekranie. Coś, co doda ciepła do serducha i taki jest ten film.

Czy filmy poruszające kwestie społeczne mają prawdziwą siłę, by zmienić świat realny?

- Wydaje mi się, że każdy film wprowadza nas w jakiś stan. A w tym stanie przychodzą do nas różne myśli i nad czymś się zastanawiamy. Bo każdy film jest historią człowieka albo jakiegoś wydarzenia i my to wtedy rozkminiamy. Ja mam tak samo oglądając filmy. One mnie zbliżają do jakiegoś zagadnienia. Oglądając "Broad Peak" ja wtedy przeżywam tragedię himalaistów. Oglądając komedię romantyczną zastanawiam się nad losami tych bohaterów, widzę ich wybory, co im się wydarzyło.

- Filmy nas na maksa rozwijają i one dodają coś do naszej wrażliwości. Tak jak ja mogę zagrać różne postacie, więc żyję różnymi życiami. Ale oglądając inne filmy ja też doświadczam czyiś emocji. Jeżeli film mnie wzruszy albo mnie przestraszy, to znaczy, że działa. Mam nadzieję, że taki też będzie nasz film.

Jakie są twoje kolejne projekty aktorskie lub reżyserskie?

- To może opowiem rzeczy, która niedawno zrobiłam. Jest to serial "Matka" w reżyserii Piotrka Trzaskalskiego. Jest to opowieść o bardzo trudnym temacie, który cieszę się, że poruszyliśmy, o samobójstwie malutkiego dziecka. I o tym, co się dzieje z rodziną po tej sprawie. Jak radzi sobie matka, jak nie może sobie poradzić. Odkrywamy też, niestety, złe rzeczy w tym filmie. Ten film będzie mocnym kinem, dramatycznym i poruszającym. Cieszę się, że też następuje taki płodozmian w tych rzeczach, które gram. Że mogę zmierzyć się z tak mrocznymi bohaterami.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olga Bołądź | Miłość na pierwszą stronę
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy