Milena Rostkowska-Galant: Wiosna uczy nas pokory
Jak radzi sobie w czasie przymusowej izolacji Milena Rostkowska-Galant, pogodynka Polsatu i mama pięcioletniej Poli? Dziennikarka wyznaje, co łączy prezenterów pogody, jak spędza czas w córką, czego jej najbardziej brakuje. Zdradza też, czy ćwiczy formę na powrót do "Tańca z Gwiazdami" i jakie są skutki uboczne pandemii.
Przymrozki, temperatura szaleje góra-dół, wieje zimny wiatr, mało deszczu. Co mówi nam pogoda tej pandemicznej wiosny?
Milena Rostkowska-Galant: - Ale tak jest co roku. Wiem, że co roku nas to dziwi i patrzymy przez okno z niedowierzaniem, nawet ja, choć już tyle lat zajmuję się prognozą pogody [uśmiech - przyp. red.]. Kiedy po raz pierwszy w roku słupki pokazują 20 stopni Celsjusza wszyscy mamy nadzieję, że tak już zostanie. Tymczasem wiosna uczy nas pokory.
- Skoro wywołałaś temat suszy, to może być naprawdę źle. Nie mieliśmy w tym roku zimy. Śnieg spadł tylko w górach, więc ziemia nie miała szansy nasycić się wilgocią. Stan hydrologiczny w Polsce od lat jest fatalny, co z pewnością przełoży się znów na plony, a potem na ceny.
Zmiany klimatyczne dotyczą całego świata. Ta świadomość przychodzi z wiekiem, bo przecież jako dzieci tak samo cieszymy się ze słońca, deszczu, mrozu. Pogoda czy też jej brak w zabawie nie przeszkadza.
- To prawda. Będąc dzieckiem całe dnie spędzało się na świeżym powietrzu. Nikt nie marudził, że zimno, że mokro. Liczyła się dobra zabawa. Wracało się do domu wieczorem, z wypiekami na twarzy albo w ubłoconym ubraniu i wtedy dopiero myślało się o lekcjach czy jedzeniu. Dzisiaj wygląda to inaczej. Kiedy rozmawiam z moimi rówieśnikami, oni bardzo by chcieli, aby ich dzieci więcej czasu spędzały na zewnątrz, tak jak oni w ich wieku. Jeśli ktoś mieszkał w domu z ogrodem albo miał dziadków na wsi, gdzie spędzał wakacje, ten związek z naturą jest dla niego ważny.
- Coraz częściej wybieramy na wakacje ośrodki agroturystyczne, gdzie dzieciaki mogą przebywać wśród zwierząt, poznawać drzewa, jeść świeże owoce i warzywa. Powiem więcej, coraz modniejsze są przedszkola, w których dzieci uprawiają własne poletka, zioła, zakładają warzywniki i opiekują się zwierzętami. Chciałabym, aby właśnie taka forma wychowania wygrała ze smartfonem.
Twoja córka ma pięć lat. Bardziej zachwyca ją przelatujący motylek, kolorowy i pachnący kwiatek czy jednak bajka w telefonie?
- Na szczęście wygrywa natura i czas spędzony na zewnątrz! Chociaż przez całą tę sytuację z pandemią ogląda więcej bajek niż zwykle. Kiedy chodziła do przedszkola, to czas na oglądanie był bardzo ograniczony. Teraz, kiedy wszyscy jesteśmy w domu, bo mój mąż pracuje zdalnie, a ja mam dyżury w telewizji, to trzeba sobie jakoś radzić.
Znaleźliście sposób na to wspólne spędzanie czasu?
- Chyba nam się to udało, chociaż przyznaję, że bawienie się lalkami i klockami już mnie znudziło (uśmiech - przyp. red.). Staram się codziennie wymyślać nowe zabawy. Byłyśmy już w zabawkowym salonie piękności, czego efektem jest nowa fryzura i czerwone paznokcie Poli. Moja szafa też została już przerobiona. Na szczęście szpilki ukryłam głęboko, bo Pola najchętniej by w nich chodziła. Mamy maleńki ogródek, gdzie Pola może pobiegać po trawie, pozbierać kwiatki i poobserwować ptaki. A jak pada deszcz, to zakładamy kalosze, skaczemy po kałużach i frajda jest jeszcze większa.
Czy Pola tęskni za kolegami z przedszkola?
- Tak. Dopytuje się i bardzo tęskni. Ma przyjaciółkę, do której ciągle dzwoni z zabawkowego telefonu. Muszę w końcu umówić się z jej mamą na jednym z komunikatorów, aby dziewczyny mogły się zobaczyć. Wiem, że to wirtualne spotkanie to nie potrwa pięć minut, więc tym bardziej musimy to dobrze zaplanować (uśmiech - przyp. red.). Codziennie Pola rozmawia ze swoimi dziadkami, z każdym po pół godziny. Wciąż nie może się nagadać. Tyle się u niej dzieje.
Robi laurki dla pań przedszkolanek?
- O! Świetny pomysł. Mamy nową zabawę. Pola uwielbia swoje panie przedszkolanki. Zresztą co tydzień przysyłają nam zadania do zrobienia czy podpowiedzi na zabawy. Są cudowne.
Kiedy zakiełkowała w tobie myśl o telewizji? Byłaś przecież na studiach prawniczych.
- Kiedy dziś o tym myślę, to telewizja zawsze była moim marzeniem. Będąc na pierwszym roku studiów dowiedziałam się o castingu i wygrałam. Równocześnie studiowałam i pracowałam przez całe studia. Co więcej, cały czas pracuję z tymi samymi ludźmi, pod tą samą banderą. Zmieniła się tylko technologia.
Co łączy pogodynki i pogodynków?
- Wszyscy są szalenie pozytywnymi ludźmi, naprawdę.
Czego brakuje ci dziś najbardziej?
- Spotkań z ludźmi, kontaktu z bliskimi. Mieliśmy taką tradycję, że w każdą niedzielę spotykaliśmy się z moimi braćmi u moich rodziców na obiedzie. A raz w miesiącu spędzaliśmy weekend u taty mojego męża, który jest wdowcem. Jeszcze chwilę musimy bez siebie wytrzymać.
Kochasz podróże. Co teraz ci je zastępuje?
- Złapałam się na tym jak bardzo wciągają mnie filmy przyrodnicze i podróżnicze z pięknych, dalekich zakątków świata. Chłonę to piękno przez szklany ekran. Wiem jednak, że pierwszą podróż, po tym wszystkim, odbędę do moich rodziców!
A tańczysz z mężem na własnym parkiecie, by jesienią zaprezentować mistrzowską formę po powrocie na plan "Tańca z Gwiazdami"?
- Uwielbiam tańczyć! Mój mąż niekoniecznie, no chyba, że na imprezie po godzinie 24:00. Staram się zadbać o formę fizyczną, gorzej z dietą. Zobaczymy, co przyniesie jesień.
Rozmawiała: Beata Banasiewicz/ AKPA