Maria Dębska: Zależało mi, żeby się nie starać
- Ogromną siłą seksualności Kaliny Jędrusik była jej niewymuszona nonszalancja. To nie było wystudiowane zachowanie, tylko pełen luz. Bardzo zależało mi więc na tym, żeby się nie starać. Przygotowując się do roli, myślałam więc dużo o tej skrywanej seksualnej energii, której bardzo się boimy, a którą czasami mimowolnie uwalniamy - mówi Maria Dębska, która za rolę Kaliny Jędrusik w filmie "Bo we mnie jest seks" otrzymała na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych nagrodę dla najlepszej aktorki. Film w reżyserii Katarzyny Klimkiewicz trafi na kinowe ekrany 12 listopada.
Jak dostałaś rolę Kaliny Jędrusik?
Maria Dębska: - Dowiedziałam się od znajomej z branży, że powstaje taki film. Ta znajoma od razu powiedziała, że to ja muszę zagrać Kalinę. Nie minęło parę miesięcy, jak dostałam zaproszenie do nagrania "self-tape’a". To było dość wymagające, bo trzeba się było ucharakteryzować, nagrać piosenkę, odtworzyć kilka scen z filmu "Lekarstwo na miłość", w którym Kalina grała główną rolę. Potem były kolejne zdjęcia próbne - to trwało kilka miesięcy, aż zaoferowano mi tą rolę. To była długa przygoda, ponieważ od momentu, gdy dowiedziałam się, że zagram Kalinę Jędrusik, do wejścia na plan minęło 1,5 roku.
Domyślam się, że przygotowując się do roli w "Bo we mnie jest seks", spędziłaś godziny na oglądaniu filmów z Kaliną Jędrusik.
- Zrobiłam dość obsesyjny research. Jestem trochę kujonką w takich sytuacjach - zobaczyłam wszystko, przeczytałam wszystko, porozmawiałam z tymi, z którymi chciałam, z tymi, do których wysłała mnie produkcja. Rozmawiałam z wieloma osobami, które ją znały - od jednych miałam ochotę uciec jak najszybciej; przy innych się zatrzymałam i spotykałam z nimi częściej. Ale same anegdoty ekscytowały mnie może przez pierwszy miesiąc. Z anegdot się nie stworzy postaci.
- W końcu przyszedł taki moment, w którym moja głowa i serce były na tyle przesycone tymi wszystkimi informacjami oraz wrażeniami, że musiałam po prostu sobie zaufać. Tak jak się przed klasówką nie siedzi już z zeszytem, tylko się go odkłada i pozwala wpuścić powietrze do głowy. To był bardzo fajny, uwalniający moment, że już się nie musiałam zastanawiać, jak ona by coś zrobiła, tylko ją poczułam w kościach.
Trudno nie zauważyć, że twoja rola w "Bo we mnie jest seks" w dużej mierze oparta jest na ciele i seksapilu i nie chodzi wcale o to, że pojawiasz się w kilku scenach nago. Aby jednak Maria Dębska stała się Kaliną Jędrusik potrzebna była chyba specjalna dieta.
- Było mnie 10 kilo więcej niż teraz, a ja nie jestem wysoka, więc proporcjonalnie do mojego wzrostu było to dość dużo. Zostałam poproszona o produkcję i przez reżyserkę o to, żeby przytyć do tej roli, co uważałam za potrzebne. Nie tylko po to, żeby się jakoś zmienić, bo zmiana fizyczna zawsze pomaga, przynajmniej mnie, ale... To jest cała opowieść o kanonie piękna, który był, a którego już nie ma. W czasach studenckich czułam się pączkiem, wytykano mi czasem kilogramy. Potem schudłam, następnie znów przytyłam. Był to zawsze jakiś temat, że trochę mnie za dużo. I nagle musiałam puścić ten hamulec i mocno przytyć, co pomogło mi też w emocjonalnym aspekcie dotyczącym własnego ciała. Nie tylko musiałam przytyć, ale też poczuć się seksownie i dobrze ze sobą.
- Na początku było to jednak trudne. Miałam jakąś blokadę, a potem usłyszałam od produkcji, że czekają, aż waga podskoczy i dopiero wtedy zaczniemy zdjęcia. W tym procesie miałam cały czas profesjonalną opiekę. Tycie polegało też na robieniu masy na siłowni. Skończyło się niestety na pączkach, croissantach i pizzy w środku nocy, nie udało się zrobić tego w pełni w oparciu o zdrowe jedzenie.
- A jeśli chodzi o seksapil. Po raz pierwszy w życiu pracowałam z coachem aktorskim i to był jeden z głównych tematów naszych rozmów. Ogromną siłą seksualności Kaliny Jędrusik była jej niewymuszona nonszalancja. To nie było wystudiowane zachowanie, tylko pełen luz. Bardzo zależało mi więc na tym, żeby się nie starać. Przygotowując się do roli, myślałam więc dużo o tej skrywanej seksualnej energii, której bardzo się boimy, a którą czasami mimowolnie uwalniamy.
Twoja Jędrusik bluzga też na potęgę, robi to jednak ze smakiem. Wydało mi się, że niezwykle naturalnie odtworzyłaś ten lingwistyczny żywioł swojej bohaterki.
- Wydaje mi się, że potrafię i czasem lubię przeklinać. O wulgaryzmach Kaliny słyszałam legendy, bo była to w pewnym sensie poezja. To przeklinanie nie byłoby tak urocze w jej wykonaniu, gdyby nie to, że ona mówiła niezwykle poprawną polszczyzną. W ogóle ówczesna kawiarniano-intelektualna elita posługiwała się językiem, którym dziś prawie nikt już nie mówi - hiperpoprawnym, z piękną akcentacją. Jak się w to wplecie przekleństwo, to przynajmniej dla mnie było to dość ekscytujące połączenie.
- To była bardzo precyzyjna robota na wielu poziomach. Trzeba było też uruchomić radar, jeśli chodzi o manierę i egzaltację Kaliny. Nagrywałyśmy więc z Kasią [Klimkiewicz - reżyserka filmu] bardzo różne duble - bardziej i mniej zmanierowane. Mówiła mi potem, że na stole montażowym ma większy komfort, żeby z wyczuciem poukładać ten film.
Jest w tym filmie jedna scena, kiedy zobaczyłem na ekranie Marię Dębską, a nie Kalinę Jędrusik. To krótki moment, kiedy twoja bohaterka przed lustrem w łazience nakłada sobie makijaż. Dużo czasu spędzałaś codziennie na fotelu u charakteryzatora?
- Przed zdjęciami charakteryzator Janusz Kaleja obciął mi włosy, co znacznie ułatwiło nam pracę. Przy tym filmie po raz pierwszy w mojej karierze miałam osobistego charakteryzatora - z Januszem wcześniej zrobiłam kilka filmów, a tutaj był tylko dla mnie, co było bardzo komfortowe.
- Janusz jest wielkim fachowcem. Pracowaliśmy nad tym wizerunkiem dość długo i cieszę się, że to tak wygląda. Makijaż Kaliny w filmie wygląda trochę tak, jakby ona sama się malowała - trochę nierówna kreska, nie jest to glamour. Więc mimo iż "Bo we mnie jest seks" jest ciekawym wizualnie filmem, po prostu ładnym, ta charakteryzacja była niezwykle ekspresowa. Spodziewałam się, że będę codziennie spędzać trzy godziny w charakteryzatorni, a to trwało mniej niż godzinę.
W filmie słyszymy też piosenki Kaliny Jędrusik w wykonaniu Marii Dębskiej.
- Wcześniej za bardzo nie śpiewałam, grałam za to przez całe życie na fortepianie. Pomogło mi więc muzyczne ucho, ale nie było to proste. Zaczęliśmy nagrywać jakieś pół roku przed wejściem na plan. Jak rozpoczęliśmy zdjęcia, to śpiewałam na planie już ze swoich playbacków. Kiedy na początku nagrałam dwie lub trzy piosenki, skupiając się maksymalnie na imitacji, zrozumieliśmy z kompozytorem Radkiem Luką, że to nie jest program telewizyjny, nie chodzi o to, żeby było identycznie. Poza tym te piosenki występują w filmie w różnych sytuacjach, w zależności od nastroju sceny "siedzą" w inny sposób. Czasami jedynym dostępnym było wykonanie jakiejś piosenki Kaliny z Opola, a ja w filmie śpiewam ją, patrząc z bliska w oczy mężczyźnie. Nie da się tego zaśpiewać tak samo. Musiałam odnaleźć w tych piosenkach wolność i rzeczywiście, niektóre z nagranych już utworów przerabialiśmy i nagrywaliśmy jeszcze raz.
Jest w planach płyta?
- Płyta z moimi piosenkami do tego filmu ma się ukazać jeszcze przed kinową premierą. Są też w planach promujące ją koncerty. Oprócz tego niebawem premierę będzie miała dodatkowa piosenka, której nie usłyszymy w filmie, a napisana została specjalnie z myślą o nim. Klimat retro, ale współczesna produkcja. Ta muzyczna podróż jeszcze trochę potrwa.
Która scena była dla ciebie najtrudniejsza?
- Ta, w której byłam bez makijażu, była mało komfortowa, ponieważ czułam się, jakbym zdjęła jakąś maskę.
- Wspaniałe w tej przygodzie z piosenkami było jednak to, co się niezbyt często zdarza przy pracy nad filmami, że ja już parę miesięcy przed wejściem na plan żyłam z tą postacią, byłam z nią. Kiedy weszłam na plan, nie byłam "goła i wesoła", tylko czułam, że spędziłam z nią wiele godzin w studio, że jestem blisko niej i miałam świadomość konkretnej przestrzeni między mną a Kaliną Jędrusik.