Małgorzata Zajączkowska: Bardzo lubię młodą energię
Małgorzata Zajączkowska skończyła w tym roku 65 lat. Jako aktorka wciąż dostaje ciekawe propozycje zawodowe, a prywatnie, jak mówi, po raz pierwszy w dorosłym życiu żyje egoistycznie i lubi to.
Prowadzisz warsztaty z młodzieżą, spotykasz młodych aktorów na planach filmowych. Wpadł ci ostatnio w oko ktoś naprawdę zdolny? Nazwisko, które może zamieszać w artystycznej przestrzeni?
Małgorzata Zajączkowska: - Bardzo lubię młodą energię, bo ona wnosi świeżość do pracy. Jeśli pytasz o konkretne nazwisko to nie, nie mam takiej perełki na oku. Obserwuję młodych aktorów, kiedy spotykamy się na planie albo, gdy oglądam polski film czy spektakl teatralny. Do tej pory miałam szczęście, że na żadnym z tych młodych ludzi, z którymi miałam przyjemność pracować, nie zawiodłam się. Ostatnio takim aktorskim odkryciem była dla mnie Sonia Mietielica, wcześniej Philippe Tłokiński.
Sonia zagrała twoją wnuczkę w serialu "Dom pod Dwoma Orłami". To opowieść odkrywana na kartkach pamiętnika. Prywatnie lubisz czytać pamiętniki, wspomnienia? Próbowałaś pisać?
- Powiem ci, że czytam pamiętniki z dużym dystansem, właśnie dlatego, że sama kiedyś próbowałam pisać. I nigdy nie byłam szczera do bólu i do łez, ponieważ bałam się, że ktoś to znajdzie. Lubię biografie, ale z tyłu głowy zawsze mam myśl, że to jednak fabularyzowana opowieść.
Gdyby miała postać twoja autobiografia? Trudny, ale jakże barwny wątek nowojorski byłby łakomym kąskiem dla wydawnictw, cały rozdział "Złotopolskich", Hanuszkiewicz, Wajda, Holland, Sass, Majewski, Koterski, Zanussi, Stuhr, Allen, Mazursky, Close, ale też "Noc Walpurgii" w reż. Marcina Bortkiewicza, film, którym wróciłaś na duży ekran. Taką szansę dostaje w Polsce wciąż zbyt mało piekielnie zdolnych, dojrzałych aktorek.
- Dostałam kilka propozycji i jakoś nigdy nie chciałam tego robić. Nie wiem, dlaczego? Po prostu nie czuję takiej potrzeby, by o sobie opowiadać.
Nie znam drugiego takiego zawodu, w którym człowiek byłby aktywny zawodowo 40, 50, 60 lat i utrzymywał się z grania całe życie. To nie jest dobry powód!?
- Może kiedyś mi się to zmieni, ale czy wtedy ktoś jeszcze będzie chciał o mnie czytać? (uśmiech - przyp. red.) A poważnie. Kiedy po dwóch, trzech czy pięciu latach piszą do mnie ludzie młodzi, których uczyłam tego zawodu, to sam fakt, że chcą mieć ze mną kontakt, że możemy pogadać, pożartować, powspominać, popracować nad czymś jest czymś najlepszym, co wpisuje się w moje nazwisko. Często mówię w wywiadach, że moją mistrzynią była Aleksandra Śląska i jeśli za dwadzieścia, trzydzieści lat ktoś z tych ludzi powie, że "moją mistrzynią była Zajączkowska" to dla mnie, siedzącej gdzieś tam na chmurze, będzie największe święto. Dopóki ludzie o tobie pamiętają w taki ludzki sposób, to żyjesz, choć już cię nie ma.
Czy wciąż masz poczucie, że świat do ciebie należy?
- Świat należy do ludzi młodych, a my im tylko możemy towarzyszyć. To cudowne, gdy po nas sięgają i chcą z nami współpracować, np. przy swoich filmach. Pracując z młodymi ludźmi, zaczynam ich naprawdę admirować, bo mają do zaproponowania coś świeżego i fantastycznego. Następuje między nami wymiana. Są pewne rzeczy, które ja umiem, a oni nie potrafią, i na odwrót.
Beata Banasiewicz / AKPA
Czytaj również:
"Najmro. Kocha, kradnie, szanuje". Dawid Ogrodnik: Najmro jest człowiekiem wolności
Premiera najnowszego filmu Patryka Vegi "Small World"
Katarzyna Glinka nie jest zachwycona późnym macierzyństwem?