Reklama

Magnus von Horn: Zbliżyć się do mordercy

"Słyszymy o mordercy - wszyscy reagujemy niechęcią, mamy wyrobione zdanie na jego temat. Jednak boimy się do niego zbliżyć - bo może się okazać, że jest takim samym człowiekiem jak my. Boimy się uświadomić sobie, że może my moglibyśmy w tych samych okolicznościach postąpić tak samo jak on" - mówi Magnus von Horn o "Intruzie", za którego reżyserię i scenariusz został nagrodzony na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni.

"Słyszymy o mordercy - wszyscy reagujemy niechęcią, mamy wyrobione zdanie na jego temat. Jednak boimy się do niego zbliżyć - bo może się okazać, że jest takim samym człowiekiem jak my. Boimy się uświadomić sobie, że może my moglibyśmy w tych samych okolicznościach postąpić tak samo jak on" - mówi Magnus von Horn o "Intruzie", za którego reżyserię i scenariusz został nagrodzony na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni.
W Polsce ludzie są bardziej emocjonalni niż w Szwecji i ja to lubię - mówi Magnus von Horn /Kurnikowski /AKPA

"Intruz" to trzymający w napięciu debiut fabularny Magnusa von Horna, absolwenta Łódzkiej Szkoły Filmowej, z doskonałymi zdjęciami nominowanego do Oscara za "Idę" Łukasza Żala. Film był jedyną pełnometrażową polską produkcją pokazaną w ramach tegorocznego festiwalu w Cannes.

Obraz von Horna opowiada inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami historię, która rozgrywa się na szwedzkiej prowincji. Nastoletni John - pod wpływem ekstremalnych emocji - dopuszcza się zbrodni. Po odbyciu kary wraca w rodzinne strony i podejmuje próbę rozpoczęcia nowego życia. Szybko jednak zostaje skonfrontowany z przeszłością, o której chciałby zapomnieć.

Reklama

Jak to się zaczęło? Wiem, że wpadłeś na pomysł tej historii, jak przygotowywałeś się do innego filmu.

Magnus von Horn: - Tak, jak zaczynaliśmy robić "Bez śniegu", mój poprzedni, dyplomowy film, czytaliśmy materiały policyjne dotyczące zbrodni. Znalazłem jedną historię - 15-latka, który udusił swoją dziewczynę. Dostałem wszystkie jego zeznania, w sumie było jakieś 70 stron materiału. Bardzo mocno to na mnie zadziałało. Pomiędzy słowami wyczytałem, że ten chłopak bardzo się bał, sam do końca nie wiedział, jak mógł coś takiego zrobić, ale chciał ponieść konsekwencje swojego czynu. Chciał być odpowiedzialny, ale nie wiedział, jak miałby to zrobić. Nie wiedział, w jaką podróż się wybiera. Emocjonalnie to był nadal dzieciak, ale chciał zachować się jak mężczyzna.

Nie wiedziałeś nic o tym człowieku, poza tym co czytałeś w aktach. Nie kusiło cię, żeby się z nim spotkać, poznać go, porozmawiać?

- Nie miałem potrzeby dowiadywać się więcej. Wiedziałem, że w Szwecji, jeśli popełniasz taką zbrodnię i masz mniej niż 18 lat, twój wyrok nigdy nie będzie wyższy niż 4 lata. W tej historii ciekawiło mnie najbardziej, że dzieciak zabija, odbywa karę, wychodzi z poprawczaka i nadal jest dzieciakiem. A potem musi dać sobie radę z czymś tak strasznym zupełnie sam. Nie chciałem robić filmu opartego na faktach. Chciałem spróbować postawić się na jego miejscu i zrobić tak osobistą historię, jak to tylko było możliwe, ponieważ wierzę, że być może mógłbym skończyć tak jak mój bohater. W innej sytuacji nie widziałbym sensu robienia tego filmu. Jeśli chcę, żeby widownia zaangażowała się w mój film, muszę włożyć w historię jak najwięcej siebie, po to, żeby widzowie zrobili to samo. Im więcej z siebie dasz, tym więcej uzyskasz.

To kolejny twój film, którego bohaterem jest młody człowiek. Co ciekawi cię w świecie nastolatków?

- Interesuje mnie, że ludzie, którzy są młodzi, nie do końca wiedzą, dlaczego robią wszystko to, co robią. Robią to bardziej z powodu emocji, nie potrafią do końca artykułować, co czuli, co nimi kierowało. To mnie bardzo ciekawi - że robią coś, ale nie potrafią powiedzieć, jaka jest przyczyna ich postępowania. Gdy w grę wchodzi przemoc, wszystko staje się jeszcze bardziej ekstremalne. Jako dorosły człowiek możesz nad tym panować, młody człowiek jest wobec własnych skrajnych emocji często zupełnie bezbronny. Lubię też takich bohaterów kinowych, którzy sami nie rozumieją swojego postępowania, ale w jakimś sensie rozumieją je widzowie. To bardzo angażuje.

W Polsce, gdy popełnisz tego rodzaju zbrodnię, po osiągnięciu pełnoletności trafiasz do więzienia, w Szwecji po spędzeniu kilku lat w poprawczaku wychodzisz na wolność.

- W Szwecji teoretycznie mamy dobre chęci. W praktyce to się nie zawsze sprawdza. Morderca, który wraca do swojej wsi, swojego miasteczka, zaczyna uwierać. Ludzie, którzy chcieliby o nim zapomnieć, nie mogą tego zrobić. Staje się trochę ich odbiciem. Oni muszą wybrać stronę, po której chcą się znaleźć - czy wierzą w drugą szansę dla niego, czy chcą, żeby zniknął. I przez to tak naprawdę wszyscy są odsłonięci - widać co przeżywają i kim są. Z drugiej strony to jest bardzo ludzkie - gdybym był nauczycielem, dyrektorem, czy kolegą bohatera filmu, to też nie wiedziałbym, jak się zachować. Nikt z tych bohaterów w moim filmie nie jest zły - każdy z nich zachowuje się po ludzku.

- Cała ta sytuacja jest bardzo dramatyczna, bo nie ma z niej dobrego wyjścia. To jest dla mnie najciekawsze - nie ma odpowiedzi na to, jak poradzić sobie z tą sytuacją. Poza tym oni się go boją, bo nie jest tak, że tylko John jest winien, winne jest w jakimś sensie całe społeczeństwo. Młody facet zabija dziewczynę, ma 15 lat. Pytania nasuwają się same: na ile winny jest ojciec, szkoła, znajomi? Nie można się od niego odciąć, każdy ma z nim coś wspólnego i właśnie dlatego woleliby nie być w pobliżu niego.

"Intruz", podobnie jak twoje poprzednie filmy, jest bardzo mroczny. Dlaczego pociąga cię takie kino?

- Interesuje mnie to, czego się boimy. Boimy się zła. Ale czym jest zło? Myślę, że najczęściej gdy rozmawiamy o złu, mówimy o złych zachowaniach i one nas przerażają, ponieważ wiemy, że złe zachowania istnieją wśród normalnych, zdrowych ludzi. Nie czuję związku z psychopatycznym seryjnym mordercą, który zabija dla przyjemności i nie czuje wyrzutów sumienia. Ale mogę czuć związek ze złymi zachowaniami, takimi jak to, że John zabija swoją dziewczynę - i to mnie przeraża. Słyszymy o mordercy - wszyscy reagujemy niechęcią, mamy wyrobione zdanie na jego temat. Jednak boimy się do niego zbliżyć - bo może się okazać, że jest takim samym człowiekiem jak my. Boimy się uświadomić sobie, że może my moglibyśmy w tych samych okolicznościach postąpić tak samo jak on. Dlatego ciekawe wydało mi się zrobić film, w którym musimy się do tego mordercy zbliżyć.

Świat twojego bohatera to świat mężczyzn.

- Ciekawią mnie męskie agresje. To jest małomówny świat, gdzie emocje trzyma się w środku. W tej rodzinie nie ma kobiet. Dlatego te dziewczyny, te kobiety, które spotykają, są dla nich takie obce. John, podobnie jak jego ojciec i dziadek, boi się kobiet. Dla nich kobiety to uczucia, miłość, może seks i oni się tego boją. John też zabił z powodu tych emocji.

Opowiedz o tym, jak szukałeś aktora do głównej roli.

- Johna szukałem bardzo długo i tylko wśród chłopców ze wsi. Znalazłem jednego, ale on zrezygnował, ponieważ nie chciał stracić możliwości uczestniczenia w polowaniach na łosie, które miały odbyć się jesienią, kiedy miał rozpocząć się nasz plan. Zacząłem szukać dalej, znalazłem kolejnego, ale on również zrezygnował. Wówczas z producentem Mariuszem Włodarskim trochę się załamaliśmy, z nudów zaczęliśmy oglądać szwedzką telewizję. Na chwilę gdzieś wyszedłem, a gdy wróciłem, Mariusz powiedział mi, że oglądał teledysk i że zobaczył tam niesamowitą twarz. Sprawdziliśmy nazwisko - Ulrik Munther, nie wiedziałem, kto to jest, ale zrobiliśmy research i okazało się, że to popularny w Szwecji muzyk. Mariusz zadzwonił do naszej szwedzkiej producentki, która też nie wiedziała, kim on jest, spytała o to swoją trzynastoletnią córkę, a ona wykrzyczała do niej: "Czy ty jesteś głupia? Nie wiesz kim jest Ulrik Munther?".

- Spotkałem się z nim i dobrze poradził sobie na castingu. Potem zrobiłem kilka prób i naprawdę mi się spodobał. Pewnie byłem wobec niego bardziej surowy, niż wobec jakiegokolwiek castingowanego chłopaka, bo nie wierzyłem, że to właśnie on może być Johnem. Przed podjęciem przez niego roli postawiłem mu warunek: musiał przez miesiąc mieszkać na farmie i wykonywać "brudne zajęcia". Zgodził się i zrobił to.

Jak długo powstawał scenariusz?

- Pisałem pełnometrażowy film po raz pierwszy i dwa lata zajęło mi wbicie się w rytm pełnego metrażu. To, co ostatecznie widzimy w filmie, kolosalnie różni się od tego, co było w pierwszej wersji scenariusza. Pomysł od początku jest ten sam i ten sam jest bohater, ale trzeba było napisać sceny, które nadają się do pełnego metrażu, które mają odpowiednią dramaturgię i to było naprawdę trudne zadanie.

Jak z Łukaszem Żalem stworzyliście stronę wizualną filmu?

- Od początku chciałem, żeby obraz był statyczny, żeby były długie ujęcia i żeby kamera nie współodczuwała razem z bohaterami. Chciałem, żeby to było bardziej jak obserwowanie z punktu widzenia kota, a nie ingerowanie w akcję. Chciałem, żeby każdego ujęcia używało się tylko raz. Od początku mieliśmy też koncepcję, że dużo rzeczy dzieje się poza kadrem. Z Łukaszem wymyśliliśmy swego rodzaju dogmę, rodzaj dziesięciu przykazań, w których spisaliśmy wizualne założenia filmu. Na planie zdarzało nam się odchodzić od tych reguł, ale stale mieliśmy je w głowie. Podzieliliśmy się tym z ekipą, przedstawiliśmy im naszą "biblię" i to było również dla nich bardzo cenne.

Jak to się stało, że w ogóle trafiłeś do Polski?

- Miałem 20 lat, kiedy przyjechałem na studia do Łodzi. Ta szkoła miała świetną reputację, mówiło się o niej jako najlepszej szkole na świecie. Ale traktowałem wyjazd do Polski, o której wtedy absolutnie nic nie wiedziałem, jako coś zupełnie egzotycznego. Oczywiście widziałem filmy Kieślowskiego czy Polańskiego, a dla mnie były to postaci legendarne, więc tym bardziej chciałem uczyć się tam, gdzie oni się uczyli. Ta szkoła nauczyła mnie bardzo dużo. Jako student "Filmówki" odkryłem, co jest dla mnie ciekawe. "Filmówka" nauczyła mnie robić filmy, a przede wszystkie nauczyła mnie robić filmy, które ja chciałem i chcę robić. Pewnie nie każdy by się w niej odnalazł, bo akurat moje historie i mój styl pasują do tej szkoły.

A dlaczego po studiach postanowiłeś zostać w naszym kraju?

- Po pierwsze z przyczyn osobistych - moja narzeczona jest Polką. Poza tym wszystkie filmowe kontakty, jakie wypracowałem przez lata, są w Polsce. Ale istotne jest także to, że ja nie chcę wracać do Szwecji. Chcę robić filmy o Szwedach, interesuje mnie szwedzkie społeczeństwo, ale mieszkanie w Polsce powoduje, że mogę patrzeć na to z dystansu. Ponieważ nie jestem Polakiem, to pozwala mi spoglądać także na Polskę ze swoistym dystansem. Akcja mojego następnego filmu będzie miała miejsce w Polsce, ale to, co mnie interesuje w Polsce, jest zupełnie inne od tego, co interesuje mnie w Szwecji. Dużo ciekawsze jest obserwowanie Szweda przeżywającego ekstremalne emocje, niż obserwowanie Polaka robiącego to samo. Kontrast zawsze świetnie działa dramaturgicznie.

- To samo, co fascynuje mnie w Szwecji, jednocześnie mnie w niej odpycha. To strach przed emocjami. Kiedy jestem w Szwecji, czuję, że chciałbym okiełznać moje emocje. Boję się być przez nie osądzany. Zamieniam emocje na myślenie i staranne dobieranie słów. W końcu zaczynam czuć się trochę dziwnie. Chcę być bardziej emocjonalny, ale przez większość czasu nie jestem do tego zdolny. W Polsce ludzie są bardziej emocjonalni i ja to lubię, być może dlatego, że mnie samemu tego brakuje.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Intruz 2015
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy