Magdalena Cielecka: Uwielbiam życie i staram się nim cieszyć
Jest ekspertką od grania skomplikowanych, niejednoznacznych postaci, które życie stawia przed najtrudniejszymi wyborami. Tak jest też jej rola w filmie Sławomira Fabickiego „Lęk”, który w piątek 3 listopada wszedł do kin. Magdalena Cielecka wcieliła się w nim w postać chorej na raka kobiety, która podejmuje decyzję o tym, jak i kiedy umrze. „Lęk” to opowieść o ważnych wyborach, umieraniu, strachu, ale też o odbudowaniu relacji z bliskimi. Z Magdaleną Cielecką rozmawiamy o tym, jak przygotowywała się do tej roli, co było najtrudniejsze w graniu umierającej Małgorzaty, czego sama się boi i jak sobie z tym lękiem radzi.
Małgorzata, w którą wcielasz się w „Lęku”, jest w terminalnej fazie raka. Umiera, jej ciało jest wyniszczone, wręcz niknie w oczach, kuli się w swoich ubraniach. Wcielenie się w tę postać musiało wymagać ogromnego wysiłku, zarówno psychicznego, jak i fizycznego.
Magdalena Cielecka: - Dość długo, także fizycznie, przygotowywałam się do tego filmu. Kilka miesięcy wcześniej byłam na restrykcyjnej diecie, musiałam schudnąć, by dostosować wygląd mojego ciała do wyglądu ciała osoby terminalnie chorej, obcięłam też włosy. To był pierwszy etap pracy nad rolą Małgorzaty i moje ciało bardzo mi w tym pomogło, bo będąc osłabione, spowolnione, właściwie na granicy wytrzymałości, dało mi impuls do pracy nad psychologią i emocjami tej postaci. Ciszej mówiłam, nie gestykulowałam, chodziłam wolniej.
Ta przemiana była dla ciebie bardzo trudna?
- Oczywiście, że tak, zwłaszcza, że jestem osobą, która nigdy nie była na żadnych dietach. Nie lubię sobie niczego odmawiać, a tutaj oczywiście musiałam odstawić na jakiś czas wszystkie pyszności. To było też ogromne wyzwanie, bo czeka się na takie role, które pozwalają zmienić swój wizerunek, swoją fizyczność. To jest coś, co mnie kręci jako aktorkę. Jestem szczęśliwa, że taka propozycja do mnie przyszła i mogłam się z tym zmierzyć.
Twoja postać jest niezwykle wiarygodna. Jak wchodzi się w myśli, emocje człowieka, który umiera?
- Próbowałam sobie wyobrazić, w jakim jest stanie ta kobieta, co czuje, jakie ma emocje w tym związane. Jednak siłą rzeczy to pozostaje dla mnie tajemnicą. Nie da się wejść w myśli i uczucia człowieka, który stracił nadzieję na wyleczenie, nie chce już podjąć walki, bo wie, że wyczerpał wszystkie możliwości, który doświadcza tak ogromnego bólu, że jest zdecydowany go przerwać. Każdym środkiem, każdą drogą.
Małgorzata wybiera śmierć.
- Jeżeli śmierć jest jedynym wyjściem, jedyną drogą, żeby przerwać ból, to wybiera śmierć. Jaki to jest ból, jak silny, mogłam sobie tylko próbować wyobrazić. Nie chciałam też narysować postaci Małgorzaty jako osoby totalnie pewnej, która podjęła decyzję, że kończy życie i nie ma wątpliwości czy lęku. Chyba jednak zawsze do końca jest w człowieku jakiś instynkt przetrwania.
Nadzieja na cud?
- Nie wiem, czy to nadzieja, wydaje mi się, że Małgorzata nadzieję już pożegnała. Jest osobą bardzo inteligentną, myśli logicznie i zdaje sobie sprawę, że nie ma już dla niej ratunku, ale włącza się instynkt samozachowawczy. Nawet na ostatnim etapie, kiedy już wypija truciznę, jej ciało trochę wbrew logice i wbrew rozumowi się broni. To jest odruch bezwarunkowy, wynikający z biologii. To było dla mnie bardzo ciekawe, jak do tego podjeść.
Małgorzata starannie przygotowuje się do odejścia. Wydaje instrukcje, planuje swój pogrzeb, nawet to, jak ma być ubrana jej siostra.
- Bo to nie jest decyzja podjęta w afekcie, nie jest to jakaś chęć zwrócenia na siebie uwagi czy wołanie o pomoc. Ta decyzja zapadła wcześniej, była przemyślana, świadoma. W momencie, kiedy film się zaczyna, moja bohaterka jest z tą decyzją już oswojona, pogodzona, zaakceptowana. Widzimy tylko tę ostatnią drogę.
Małgorzata decyduje się na eutanazję w Szwajcarii. To jeden z nielicznych europejskich krajów, gdzie jest to możliwe. To świadczy o tym, jak bardzo to jest kontrowersyjne rozwiązanie.
- I bardzo drogie. Moja bohaterka jest osobą zamożną i ją na to stać. Cała ta procedura kosztuje, trzeba być jakiś czas w tej fundacji, płacić składki, też trochę po to, żeby dać sobie czas na przemyślenie, na potwierdzenie swojej decyzji.
Eutanazja powinna być dopuszczalna w wyjątkowych przypadkach?
- Jestem absolutnie za wyborem. Za wolnością wyboru w różnych sferach życia i na różnych płaszczyznach, także za tym, aby każdy człowiek mógł decydować o swoim życiu, o jego jakości, o jego długości, o tym, kiedy i jak je zakończyć, jeżeli poczuje, że chce to zrobić.
Historia Małgorzaty składnia nas do zastanowienia się, co byśmy zrobili na jej miejscu. Zastanawiałaś się, jaką decyzję ty byś podjęła?
- Nie wiem. Dopóki nie zostaniemy postawieni w takiej sytuacji, to nie mamy pojęcia, jak się zachowamy. Dotyczy to nie tylko mojej bohaterki, ale również Łucji, jej siostry, granej przez Martę Nieradkiewicz, która towarzyszy jej w podróży do Szwajcarii. Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby ktoś z moich bliskich umierał w taki sposób i poprosił mnie o obecność. Nie wiem, czy byłabym w stanie towarzyszyć, zaakceptować taką decyzję. Tyle możemy o sobie powiedzieć, na ile coś już przeżyliśmy, jakie mieliśmy doświadczenia z tym związane.
Choroba nowotworowa wciąż budzi ogromny lęk. Czy praca nad rolą spowodowała, że częściej myślałaś o tym, co by było, gdyby to ciebie spotkało?
- Chyba jak każdy nie jestem wolna od takich myśli. Wiemy, że możemy zachorować, że może to dotknąć kogoś bliskiego. To nie jest tak, że taka refleksja przychodzi nagle z powodu jakiegoś wydarzenia czy roli w filmie. Pracując nad rolą Małgorzaty, skupiłam się po prostu na najbardziej wiarygodnym i twórczym zagraniu tej postaci. Mam świadomość, że w życiu wszystko może się zdarzyć. Dlatego wyznaję zasadę „chwilo, trwaj”. Cieszmy się każdym momentem, dbajmy o siebie, o relacje, o bliskich, bo nie wiadomo, jak długo będzie nam to dane. Oczywiście, staram się o siebie dbać, szanować swoje ciało i swoje zdrowie, regularnie się badam. Myślę też o tym, co by było, gdybym była chora albo gdyby ktoś bliski był chory – co bym wtedy zrobiła, jak bym się zachowała, jakiego rodzaju kroki należałoby podjąć. Boję się tego i bardzo bym nie chciała, żeby tak się stało, a z drugiej strony to jest los. Trochę poddaję się w tym wypadku życiu, bo my nie mamy na wiele rzeczy wpływu. Nie możemy ani być tego pewni, ani od tego uciec.
Z wiekiem jesteś ostrożniejsza?
- Nie, nie widzę tutaj związku z wiekiem.
Na różnych etapach życia każdy nas doświadcza różnych lęków. Są takie, który ty się pozbyłaś?
- Myślę, że to tak zwane drobiazgi. Ja nie boję się już na przykład tego, co ktoś o mnie powie, czy będę doceniona za pracę, którą wykonałam, jak sobie poradzę z krytyką. Kompletnie mnie to dzisiaj nie zajmuje. Nie zaśmiecam sobie tym głowy.
Ostatnio wiele lęków generują globalne wydarzenia i zjawiska – pandemia, wojny, inflacja. Przejmujesz się tym, co dzieje się na świecie?
- Interesuję się każdym aspektem życia. Niepokoi mnie to, co się dzieje między ludźmi, jak szybko następuje atrofia emocji, uczuć, a także kontaktu, umiejętności rozmawiania, wzajemnego słuchania się. Mam nadzieję, że my jako społeczeństwo wreszcie zaczniemy zażegnywać konflikty i zakopywać doły. Bardzo zajmuje mnie też sytuacja międzynarodowa. To, co się dzieje na Ukrainie, o czym już trochę zapominamy, bo się do tego przyzwyczailiśmy.
Teraz doszedł konflikt na Bliskim Wschodzie.
- Cały czas gdzieś ludzie tracą życie, jest masa niepokojących rzeczy. Niedawno słyszałam, że w tym roku w Stanach było ponad pięćset strzelanin w miejscach publicznych. Ludzie wychodzą na ulicę z bronią i strzelają do przypadkowych osób, dzieci. To mnie przeraża, ale z drugiej strony nadal wierzę w piękno życia. Uwielbiam życie i staram się nim cieszyć, bo tak jak powiedziałam, liczy się tu i teraz. Nie wiemy, kiedy jakiś miecz Damoklesa na nas spadnie. Ja nie narzekam. Zarówno w kwestiach zawodowych, jak i prywatnych uważam się za szczęściarę, bo naprawdę niczego mi nie brakuje.
Izabela Komendołowicz-Lemańska