Reklama

Kobiety zaczynają się buntować, pragnąć czegoś więcej. Opowieść o potrzebie wolności

- W Indiach role społeczne są sztywno określone - to daje poczucie stabilności, ale jednocześnie zniewala. Kobiety mają szczególnie zawężone możliwości, a przekroczenie norm grozi ostracyzmem - mówi Shuchi Talati, reżyserka filmu "Girls Will Be Girls". - Chciałam, byśmy czuli to, co Mira: fascynację chłopakiem, który otwiera przed nią nowe możliwości, a zarazem coś niepokojącego w jego zachowaniu - dodaje. Produkcja 23 maja trafiła na ekrany polskich kin.

- W Indiach role społeczne są sztywno określone - to daje poczucie stabilności, ale jednocześnie zniewala. Kobiety mają szczególnie zawężone możliwości, a przekroczenie norm grozi ostracyzmem - mówi Shuchi Talati, reżyserka filmu "Girls Will Be Girls". - Chciałam, byśmy czuli to, co Mira: fascynację chłopakiem, który otwiera przed nią nowe możliwości, a zarazem coś niepokojącego w jego zachowaniu - dodaje. Produkcja 23 maja trafiła na ekrany polskich kin.
Shuchi Talati to autorka filmu "Girls Will Be Girls" /Sebastien Courdji/Getty Images /Getty Images

"Girls Will Be Girls", nagrodzony na Sundance, poruszający i bezkompromisowy debiut reżyserski Shuchi Talati to opowieść o gniewie, pożądaniu i kobiecej solidarności. Akcja rozgrywa się w elitarnej szkole z internatem w małym indyjskim miasteczku. 16-letnia Mira, wychowywana przez surową i ambitną matkę, zaczyna odkrywać swoją niezależność. Romans z nowym uczniem szkoły uruchamia lawinę komplikacji, które wywrócą życie obu kobiet do góry nogami. To historia o dojrzewaniu, ale także o kobiecej potrzebie wolności i przekraczania granic, jakie narzuca patriarchalne społeczeństwo.

Reklama

Co o pracy nad filmem opowiedziała Shuchi Talati? Oto rozmowa z hinduską reżyserką!

Kiedy zdecydowałaś, że chcesz zostać reżyserką i robić filmy?

Shuchi Talat: - To stało się przypadkiem! Dorastałam w Barodzie, gdzie wszyscy wybierali "bezpieczne" zawody. Byłam dobrą uczennicą i myślałam, że pójdę w ślady ojca-lekarza. Inżynieria lub medycyna wydawały się jedynymi opcjami. Gdy przyjaciel zapytał, co naprawdę lubię, zdałam sobie sprawę, że pasjonują mnie opowieści. Zawsze czytałam - pod ławką, w drodze na lekcje. Studia literaturoznawcze były naturalnym wyborem. Dopiero na zajęciach filmowych, oglądając film "Czerwony" Kieślowskiego, połączyłam kropki: kino może być równie satysfakcjonujące jak pisanie!

To ciekawe, bo w "Girls Will Be Girls" również pojawia się motyw ograniczonych wyborów.

- Zdecydowanie. W Indiach role społeczne są sztywno określone - to daje poczucie stabilności, ale jednocześnie zniewala. Kobiety mają szczególnie zawężone możliwości, a przekroczenie norm grozi ostracyzmem. Mira i jej matka, Anila, walczą o swoje miejsce. Mira balansuje między byciem "grzeczną dziewczyną" a odkrywaniem siebie w relacji z chłopakiem. Anila, jak wiele młodych matek, zostaje sprowadzona do roli opiekunki - zaczyna się buntować, pragnie czegoś więcej. Takich kobiet jest w naszym kraju mnóstwo, ale rzadko takie postaci są portretowane w kinie.

Czy szkoła filmowa pomogła ci odnaleźć własny styl?

- Poszłam do American Film Institute w wieku 24 lat. Byłam młodsza od większości studentów. Kobiet na roku było mało, a uczelnia punktowała w szczególności historie efektowne i widowiskowe. Po kilku próbach z horrorem i fantastyką zrozumiałam, że nie muszę się dopasowywać do dominujących trendów. Dopiero tworząc "Me and Ash", short o parze testującej otwarty związek, poczułam pełną swobodę. Zrozumiałam, że najbardziej interesują mnie relacje międzyludzkie i układy sił.

Twoje krótkie filmy poruszają tematy tabu - przypuszczam, że to od ciebie jako hinduskiej reżyserki pracującej w mocno patriarchalnym i dość konserwatywnym społeczeństwie, wymagało dużej odwagi?

- "Me and Ash" robiłam dla siebie, więc nie myślałam o tym. Ale przy "A Period Piece" było inaczej - obsada była południowoazjatycka, więc temat był "bliżej domu". Chciałam pokazać kobiety mojego pochodzenia jako istoty seksualne, co w tamtejszym kinie rzadko się zdarza. Najtrudniejsze było znalezienie aktorów - wielu odmówiło. Ale tamten film dał mi odwagę. Kino, dzięki pewnemu dystansowi, daje przestrzeń na takie eksperymenty.

Co z doświadczeniem przy krótkich metrażach? Przydało się przy pełnym metrażu?

- Tak! Nauczyłam się jak pracować z aktorami i tworzyć komfortowe warunki na planie. Jestem zorganizowana, uwielbiam arkusze kalkulacyjne, ale długiego metrażu nie da się zaplanować tak dokładnie. Krótki film można ogarnąć w cztery dni, a realizacja filmu pełnometrażowego to jeden wielki chaos! Każdy dzień przynosi nowe wyzwania, trzeba podejmować decyzje na bieżąco.

Skąd pomysł na pełnometrażowy film "Girls Will Be Girls"?

- Historia "Girls Will Be Girls" dojrzewała latami. Przejście od krótkiego metrażu do pełnego wydawało się nieuniknione. Trzeba zrobić pierwszy krok, by zobaczyć drogę dalej. W pierwotnej wersji był trójkąt: Mira, jej chłopak i nauczyciel. Z czasem zrozumiałam, że najważniejsza jest relacja Miry z matką. Gdy do projektu dołączyli producenci, prace nad starym pomysłem sprzed lat ruszyły. Wiele razy przepisywałam scenariusz. Po takim czasie "noszenia" bohaterek i bohaterów w swoim sercu miałam więcej współczucia dla każdego czy każdej z nich.

Chodziłaś do szkoły z internatem?

- Nie, ale ten świat zawsze mnie fascynował. Rygor w mojej szkole był podobny do tego w filmie.

Czy casting do roli Miry był trudny?

- Tak! Dilip Shankar [reżyser castingu pracujący przy "Monsunowym weselu" czy "Życiu Pi" - red.] pomógł nam w poszukiwaniach - mieliśmy przesłuchania w całym kraju, w małych miastach i na uczelniach. Zgłosiło się wiele wykwalifikowanych aktorek, ale brakowało im tej świeżości, której szukałam. Preeti wyróżniła się natychmiast. W pierwszej scenie nie była onieśmielona, miała w sobie siłę. Widziałam w niej filmową Mirę. Poza tym jest niezwykle inteligentna - robiła notatki na planie! Sama decyzja o graniu takiej roli wymagała odwagi.

Relacja Miry i Sri jest dwuznaczna. Chciałaś, by widzowie sami ocenili jego wpływ na bohaterkę?

- Tak. Chciałam, byśmy czuli to, co Mira: fascynację chłopakiem, który otwiera przed nią nowe możliwości, a zarazem coś niepokojącego w jego zachowaniu. On opiekuje się nią i jej matką, odnajduje ukojenie w ich domu - ale manipuluje swoim urokiem, by zdobyć sympatię. W moim życiu też spotkałam takich mężczyzn. Zajęło mi lata, by to zrozumieć. Cieszę się, że filmowa Mira to dostrzega.

Wspomniałaś o kręceniu intymnych scen. To obszar dużej wrażliwości i zapewne może wywołać dyskomfort, zwłaszcza u niedoświadczonych, młodych aktorów. Jak sobie z tym poradziłaś?

- Aktorzy znali scenariusz już na etapie castingu i mieli przestrzeń, by zadawać pytania. Większość była ciekawa, jak pokażemy sceny intymne. Preeti podkreślała, że to ważne wątki i chce być częścią filmu, który wywoła dyskusje na podobne tematy, także w jej rodzinie. Podczas prób kluczowe było zapewnienie odtwórcom swobody. Powtarzałam: "Cokolwiek czujecie, jest w porządku". Nagrywaliśmy ujęcia i pytaliśmy: "Czy to wam odpowiada?". Jeśli coś budziło dyskomfort, zmienialiśmy ustawienie planu. Najważniejsze było podkreślanie ich sprawczości i prawa do powiedzenia "nie". Na szczęście oboje to silne osobowości, a atmosfera była pełna ciepła i wzajemnego zrozumienia.

Jak bliski jest film scenariuszowi, który napisałaś?

- Podstawowa historia jest taka, jaką chciałam opowiedzieć już lata temu, ale wiele się zmieniło! Pierwsza wersja montażowa trwała prawie trzy godziny, finalna - niecałe dwie. Uwielbiam samą pracę nad montażem. Pracowałam z niesamowitą i doświadczoną specjalistką w tej dziedzinie, Amritą David, i chętnie cięłyśmy sceny w różny sposób, by sprawdzić, jak działa sama opowieść. Gotowy film pozwala przekazać więcej niż tekst - jedno sugestywne ujęcie spojrzenie czy gest mówi znacznie więcej, niżby to wynikało ze scenariusza.

Czy możesz opowiedzieć o Kani Kusruti, która wcieliła się w Anilę, matkę Miry?

- Znałam jej dorobek i od początku chciałam, żeby była częścią projektu. Zachwyciła ekipę już w trakcie pierwszego castingu. Ma w sobie elektryzującą energię - nigdy nie wiadomo, co za chwilę zrobi. Nie lubi zbyt wielu prób, woli działać intuicyjnie, co sprawia, że całkowicie wchodzi w swoją postać na planie.

Jak się czułaś, kiedy twój debiutancki film dostał się na Sundance?

- Na początku nie mogłam uwierzyć - przez kilka dni myślałam, że mogą zmienić zdanie! Niezależni twórcy mitologizują Sundance. Zgłaszanych jest mnóstwo świetnych filmów, a dostać się tam, to jak wygrać na loterii. Czuję ogromną dumę, ale wiem, że wiele niesamowitych projektów nie miało tej szansy. Jestem szczęśliwa i wdzięczna.

Liczysz na to, że sporo osób na świecie zobaczy twój film?

- Oczywiście! Choć jest mocno osadzony w Indiach lat 90., opowiada historię uniwersalną. Mam nadzieję, że premiera na Sundance i zdobyte tam wyróżnienia sprawią, że moje "Dziewczyny" dotrą do szerokiej publiczności.

Wywiad przeprowadziła Hannah McGill (materiały dystrybutora Żółty Szalik)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Girls Will Be Girls
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy