Reklama

Joanna Górska: "To oni dali mi siłę". Cała prawda o walce z rakiem

20 lipca 2017 roku Joanna Górska dowiedziała się, że choruje na raka. W trudnej drodze od początku wspierali ją najbliżsi. Niedawno dziennikarka Polsatu wróciła do pracy, pisze książkę, czerpie radość z życia, kocha i jest kochana.

20 lipca 2017 roku Joanna Górska dowiedziała się, że choruje na raka. W trudnej drodze od początku wspierali ją najbliżsi. Niedawno dziennikarka Polsatu wróciła do pracy, pisze książkę, czerpie radość z życia, kocha i jest kochana.
– Codzienną wygraną jest to, że czuję się dobrze, mogę spełniać marzenia syna Kacpra, partnera Roberta i swoje własne – mówi dziennikarka Polsatu Joanna Górska /AKPA

Są tacy, którzy po doświadczeniach z rakiem chcą się od tematu odciąć. Są i inni, którzy wolą działać w fundacjach, pomagać. A ty?

- W tej chwili chcę skupić się na sobie. Moja historia stała się inspiracją dla innych, bo o wszystkim mówiłam otwarcie. Wyznałam, że choruję na raka piersi trzy miesiące po diagnozie, w imię dobrze pojętego egoizmu. Byłam już zupełnie łysa, słaba, wiedziałam, że czas na zwolnieniu się przedłuży, a praca na antenie stanie się nieregularna. Ujawnienie się nie było jednak aktem odwagi. Chciałam mieć to z głowy, nie chować się za parawanem niedomówień, nie udawać. Jestem otwarta. Co w sercu, to na języku.

Reklama

Udzielasz się w mediach społecznościowych, a internet to pole minowe. Hejt wciąż ma się dobrze.

- Były sygnały, żebym się zamknęła w domu z tym moim rakiem. Różnego rodzaju portale przechwyciły informację z Facebooka. Gdy czekałam na operację czy radioterapię, pojawiły się artykuły,że wygrałam, ba, jestem zdrowa. Nigdy takiego sformułowania nie użyłam ani nie użyję. Obawiam się go. Mam dobre wyniki, jestem w remisji, ale czy ja wygrałam wojnę z rakiem? To się jeszcze okaże.

Nie zapeszajmy więc...

- W tej chwili jest doskonale, choć skutki uboczne chemii wciąż dają się we znaki. Odzyskuję czucie w palcach i nogach, ustępuje ból żył. Udało mi się zdobyć trochę czasu dla rodziny i samej siebie. Wykorzystam go maksymalnie. Zrobię wszystko, żeby w ostatniej godzinie móc powiedzieć: miałam dobre życie, kochałam i byłam kochana. Niezależnie od tego, czy potrwa ono rok, dwa lata, czy pięć. Dożyłabym wtedy 18-tki syna. Marzę, żeby poznać jego żonę, dzieci, daj Boże - opiekować się wnukami.

W języku potocznym zadomowiły się dwa zwroty: wygrał(a) z rakiem i przegrał(a) z rakiem.

- Słowo przegrał(a) obarcza nas odpowiedzialnością za to, jak choroba się potoczy, co mnie szalenie denerwuje. Gdy 28 lipca o 5.30 rano zmarła Kora, byłam na antenie. Miałam serwisy informacyjne. Z każdej zapowiedzi wyrzucałam frazę: "Przegrała walkę z rakiem". Skreślałam to zdanie ze złością, prosiłam też o to kolegów. Jakoś nigdy nie słyszymy, żeby tysiące ludzi rocznie przegrywało starcie z samochodami na polskich drogach. A jeśli ktoś umiera na powikłania grypowe, nie mówimy, że przegrał z grypą. Dlaczego więc piętnuje się chorych na raka takimi sformułowaniami?

- Zwycięstwem Kory był każdy dzień, gdy czuła się dobrze, mówiła mężowi, że go kocha, mogła pobawić się z wnukami, pobyć z synami. Zapytałam kiedyś pewną psycholog, dlaczego zawiodło mnie moje własne ciało. Ależ ono nie zawiodło, odpowiedziała. Po prostu tak się dzieje. Czysta biologia. Różne czynniki składają się na to, że człowiek choruje i różne na to, że umiera. Kora walczyła całe lata. Mało tego, wywalczyła refundację leku. Zmieniła system,  który powodował, że 200 kobiet z rzadką mutacją genu BRCA 1 nie miało dostępu do leczenia.

Co ci pomogło przejść przez piekło chemioterapii, naświetlań, operacji?

- Znajomi mówią, że jestem uparta i zadziorna, jak to dziewczyna z Mazur. Ja wolę myśleć, że stałam się silna, bo sporo przeszłam. Stoczyłam parę ciężkich pojedynków.A jeżeli życie cię nie oszczędza, potem radzisz sobie lepiej. Więc jestem odporna psychicznie. Do tego mam grono przyjaciół i najmocniejszy fundament, czyli rodzinę. Zdawałam sobie sprawę, że leczenie nie będzie spacerkiem, ale wiedziałam, że nie będę w tej wyprawie sama. Był ze mną Robert, Kacper, mama, przyjaciółki. Chorowanie - miejscami tragiczne, pełne bólu i rozpaczy - przetrwałam dzięki nim.

Żyjesz dziś inaczej?

- Staram się dbać o dobre samopoczucie, więcej odpoczywać, bardziej zwracać na siebie uwagę. Każdy z nas powinien wpoić sobie zasadę zdrowego egoizmu. Nie zatracać się w działalności dla innych. Zbyt wiele kobiet zgłasza się do lekarza za późno, bo córka miała komunię, syn szedł do I klasy, trzeba było pomóc mężowi...

Co dalej?

- Znalazłam guza, gdy realizowaliśmy 1. część projektu "Świat na raty". Będziemy go kontynuować. W ciągu 5 lat zamierzamy zjechać 100 państw, poznać 100 historii. Chcę fajnie funkcjonować, zgodnie z zasadą, że nie ma w moim życiu miejsca na złych ludzi, złe jedzenie i niewygodne buty. Najważniejsze, żeby dać z siebie wszystko, robić to najlepiej, jak się potrafi, a pod koniec nie mieć do siebie żalu. Powiem cichutko, że chciałabym umrzeć ze starości, a nie na raka.

Twoje największe marzenie?

- Gdy ktoś nie wie, czego mi życzyć, mówię: "Życz mi, abym miała dużo czasu".

Rozmawiał Maciej Misiorny

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Górska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy