Jan Komasa: Takiego filmu jeszcze w Polsce nie było
"Sala samobójców" pierwszy fabularny film Jana Komasy wejdzie w piątek, 4 marca, do kin. Młody reżyser opowiada, jak narodził się pomysł na tę produkcję, opowiadajacą w dużej mierze o społecznościach internetowych.
PAP Life: - Skąd pomysł na tak oryginalne połączenie animacji z rzeczywistością w "Sali samobójców"?
Jan Komasa: - Jurek Kapuściński, szef Studia Kadr, na początku powiedział, żebym przyniósł mu coś, co będzie moje, współczesne, coś, czego jeszcze nie było. Pomyślałem, więc o czymś, co w sumie wydało się banalne, ale i jednocześnie według mnie jest dziś wciąż nierozpoznane przez kino.
Chodzi o Internet...
- Internet jest potężnym medium z powodzeniem konkurującym z innymi. Zastanawiało mnie, dlaczego tak potężne medium nie ma albo ma niewielką lub nieistotną reprezentację w kinie światowym. Odpowiedź jest prosta - Internet nie jest fotogeniczny dla filmowca - lepiej być jego użytkownikiem niż widzem. Stąd uznałem, że dobrym rozwiązaniem będzie użycie platformy gry internetowej inspirowanej np. Second Life, żeby pokazać w sposób filmowy to, w co bohater zaczyna się angażować. Zależało mi na tym, by oddać też za pomocą animacji kiczowatą i nieco infantylną stylistykę z pogranicza cybergotyku i cyberromantyzmu, królującą wśród dorosłych użytkowników gier społecznościowych.
Jak wyglądały castingi? Dlaczego tacy aktorzy?
- Castingi i praca z aktorami były przeprowadzane bardzo klasycznie. Jakub Gierszał pojawił się na samym początku i bardzo silnie został mi w pamięci. Na castingi przyszło wielu bardzo ciekawych młodych aktorów, jednak to do Jakuba wróciłem - ma w sobie niezwykłą wrażliwość i inteligencję, jednocześnie doskonale rozumie współczesność, poza tym jest klasycznie piękny - taki właśnie miał być ekranowy Dominik.
Grają u pana także doświadczeni aktorzy.
- Tak. Zawsze chciałem pracować z Agatą Kuleszą, uwielbiam jej energię - w sposób zadziwiająco naturalny stworzyła parę z Krzyśkiem Pieczyńskim, który okazał się dla mnie niesamowitym odkryciem. Roma Gąsiorowska była nie do pobicia na castingach - miała chyba najtrudniejszą postać - ponieważ niby nie istnieje w 'realu', a jednocześnie tak silnie wpływa na wszystko. Roma posiada wewnętrzną siłę, która w zupełności przeniosła się do filmu - nadała mu mroczny, niebezpieczny charakter, a jednocześnie ukazała swoją własną potworną wrażliwość, która potrafi onieśmielić każdego. Cała czwórka stworzyła trzon filmu - to oni nadali mu charakter, każdy z nich był dla mnie przygodą, którą chcę zachować tylko dla siebie. Każdy z nich współtworzył w pracy nad 'Salą samobójców' nie tylko siebie, ale i innych.
Czy świat Internetu jest panu bliski, skoro zdecydował się pan na taki film?
- Świat Internetu jest bliski wszystkim! Można powiedzieć, co jest chyba paradoksem, że wirtualny świat jest ogromną częścią rzeczywistości. Raczej dziwiłem się dlaczego nikt wcześniej nie zdecydował się na taki film, przecież aż się o to prosiło - tak sądzę. Dla mnie jednak ten film nie jest o Internecie, czy o uzależnieniu od niego - jest po prostu o rozpaczliwym poszukiwaniu kogokolwiek, kogo by można pokochać. Bohater przecież zakochuje się w jakimś ruszającym się obrazku na ekranie komputera! Jest może w tym bardzo histeryczny, bardzo 'emo', jak to nazwało kilku krytyków - ale jak inaczej ma się zachowywać ktoś, kto w jakimś sensie walczy o siebie samego, bo nie wie, kim i po co właściwie jest? Ktoś, kto, jak to Roma Gąsiorowska nazwała pięknie, 'nie ma skóry'?
Jak "Sala samobójców" została przyjęta na festiwalu w Berlinie?
- 'Sala samobójców' została przyjęta do prestiżowej sekcji Panorama Special. Film wywołał duże zainteresowanie publiczności i dystrybutorów, których wielu się zgłosiło z chęcią zakupu naszego projektu. Pojawiło się wiele festiwali, które chcą nas umieścić w swojej selekcji głównej - to bardzo miłe, szczególnie dla mnie - wydarzyło się to przecież przy okazji mojego debiutu i to przed ukończeniem 'magicznej' trzydziestki. Liczę, że to będzie pomagać w dobrym starcie w moim zawodzie reżysera. Przede wszystkim cieszę się, że widzowie z innych kontynentów byli pozytywnie zdziwieni, że taki film powstał w Europie. Spotykałem się z opiniami, że bliżej mu do niezależnego kina ze Stanów, może z Azji.
Czy uważa pan, że ten film będzie przełomem w pańskiej karierze?
- Praca w Studiu Kadr była szalenie inspirująca. To wielka odpowiedzialność, ponieważ przede mną tworzyli tam najwięksi polscy reżyserzy! Do tej pory zrobiłem, jako reżyser, część tryptyku 'Oda do radości', pełny metraż dokumentalny 'Spływ', pełny metraż telewizyjnego filmu 'Golgota wrocławska', teraz przyszedł czas na pełny metraż filmu kinowego - 'Sala samobójców'. Każdy z tych projektów był przełomem dla mnie, a 'Sala samobójców' jest nie mniejszym. Poza tym w nią włożyłem najwięcej pracy dotychczas, cieszę się, że powstała i liczę, że już nikt nie powie, że w naszym kraju 'się nie da'.
Jak powstawał scenariusz do "Sali samobójców"? Jak długo pan go pisał?
- Scenariusz powstawał przez rok. Był trudny, ponieważ był oparty na nowym sposobie dramaturgii, który zakładał użycie animacji. Wymagał od Jurka Kapuścińskiego i Agnieszki Odorowicz zaufania - nie wiemy do końca, o co chodzi z tym Second Lifem, animacjami, ale wierzymy, że ty wiesz - mówili. To było świetne, bo wiedziałem, że dali mi szansę na stworzenie czegoś zupełnie nowego. Research i praca nad scenariuszem wymagały poznania świata awatarów, świata współczesnej maturalnej klasy z dobrego, elitarnego liceum, świata rodziców, pewnego bardzo permisywnego sposobu wychowywania i 'kumpelskiej' relacji rodziców ze swoimi dziećmi.
Co pana zainspirowało do takiego tematu?
- Ogromnie zainspirowała mnie historia Anny Malarowskiej - matki Magdy, która zmarła na skutek przewlekłej depresji. Anna z niezwykłą odwagą ukazała coś, co inni ukrywają - walkę o dziecko pogrążone w depresji. Spotkanie z Anną odmieniło zupełnie moje myślenie o tym projekcie. Film dedykuję Magdzie Malarowskiej. Magda jest dla mnie symbolem 'człowieka bez skóry' - nadwrażliwców, których według mnie jest coraz więcej i to do nich, tak myślę, będzie należał XXI wiek.
Czy pomysł na reżyserię był naturalnym wyborem, czy wiedział pan od zawsze, że pójdzie w tę stronę, czy to spontaniczna decyzja?
- To była naturalna decyzja, od dziecka obracałem się w artystycznych kręgach. Ciężko było przypuszczać, że zostanę np. prawnikiem czy lekarzem, choć nie znaczy to, że nie miałem takiej możliwości. Po prostu chciałem zawsze żyć kreatywnie, tworzyć jak najwięcej i dawać to ludziom. Próbowałem wielu rzeczy od strony tworzenia - muzyki, literatury, sztuk plastycznych, aktorstwa - reżyseria łączy i ukierunkowuje wszystkie te możliwości tworząc nowe. W 'Sali samobójców', jak w żadnym z dotychczasowych projektów, mogłem użyć wielu swoich pasji - od regularnego filmu, przez muzykę, animację do literatury.
Czy pański ojciec ma jakikolwiek wpływ na pańską twórczość?
- Oczywiście. Tata jest świetnym aktorem, cudownym pedagogiem, autorytetem dla wielu ze środowiska artystycznego i spoza. Od zawsze bacznie obserwował moje prace - czy to były wypracowania, opowiadania, wiersze, komiksy, czy rysunki, obrazy, w końcu filmy. Jest dla mnie bardzo ważny, zresztą dla całego mojego rodzeństwa też - razem z mamą pomagali nam bardzo w wyborze swojej twórczej drogi.
Czy szykuje już pan coś nowego?
- Projektów i planów zawsze miałem wiele. Wygrywały wśród nich te, które były najbliżej sfinansowania, wiele czeka na swój moment. Obecnie pracuję nad filmem 'Miasto' - do projektu przekonał mnie Michał Kwieciński, który dał mi pierwszą w moim życiu szansę przy 'Odzie do radości'. Teraz Michał znalazł kolejnych producentów - Darka Gąsiorowskiego i Adama Muszyńskiego i we trzech utworzyli spółkę 'Miasto', której celem jest stworzenie pierwszego poważnego filmu o Powstaniu Warszawskim od lat. Jest to projekt osobisty, a jednocześnie obarczony tak wielką odpowiedzialnością i oczekiwaniami, że nie wiem nawet, jak mam o nim mówić. Pracuję nad tym od pięciu lat, dzięki wspaniałemu zaangażowaniu producentów, jesteśmy najbliżej realizacji niż kiedykolwiek. Oby do niej doszło jeszcze w tym roku...
Czy jest jakiś twórca filmowy, na którym się pan wzoruje?
- Nie staram się na nikim wzorować, nie wiem nawet czy bym potrafił. Robię swoje, tak jak czuję, w zgodzie ze swoją wyobraźnią. Czasem wymaga to obejrzenia paru filmów, ale raczej po to, by wiedzieć jak nie robić filmu, bo tak już zostały zrobione. Natomiast, jeśli chodzi o mistrzów, to nieodmiennie od zawsze Roman Polański, Francis Ford Coppola, Martin Scorsese, Orson Wells.
Jaki jest pana ulubiony film?
- Nie mam ulubionego filmu. Wracam często na przykład do 'Wstrętu', 'Dziecka Rosemary', 'Chinatown', 'Ojca chrzestnego', 'Chłopców z ferajny', 'Gladiatora', 'Michaela Claytona' i w sumie mógłbym tak wymieniać i wymieniać, co nie wskazuje chyba na konkretne zainteresowanie...
Jakie ma pan największe marzenie?
- Tworzyć filmy ważne dla ludzi.
Czy "Sala samobójców" to film dla każdego?
- Zdecydowanie tak. Uważałbym tylko z publicznością zbyt młodą - poniżej piętnastu lat raczej bym nie ryzykował, a przed ukończeniem 18 roku życia najlepiej, żeby to oglądać z dorosłymi. Ten film jest bardzo mocny i intensywny, mówi też o niebezpiecznych rzeczach. Może głupio o tym mówić, ale było kilka przypadków histerycznych reakcji podczas pokazów na Berlinale, film wywołuje czasem skrajne emocje. Natomiast, jeśli chodzi o 18 lat i wzwyż - zdecydowanie polecam każdemu. Każdy przecież kiedyś dojrzewał, dojrzewa, albo nigdy nie dojrzał. I może tak jest lepiej.
Z Janem Komasą rozmawiała Dominika Gwit (PAP Life).