Reklama

Dariusz Kordek: Każdy chce być zwycięzcą

W ostatnim odcinku programu "Twoja twarz brzmi znajomo" wcieli się w wielką gwiazdę muzycznego kina. Poprzeczkę zawiesił wysoko, bo jego występy komentują dzieci. Na widok metamorfozy taty mówią np. "Taki śmieszny potwór".

W ostatnim odcinku programu "Twoja twarz brzmi znajomo" wcieli się w wielką gwiazdę muzycznego kina. Poprzeczkę zawiesił wysoko, bo jego występy komentują dzieci. Na widok metamorfozy taty mówią np. "Taki śmieszny potwór".
To niepowtarzalna dla aktora szansa - w krótkim czasie można zagrać tak wiele ról - mówi o udziale w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" Dariusz Kordek /AKPA

Zbliża się rozstrzygający odcinek piątej edycji widowiska "Twoja twarz brzmi znajomo". Dostał się pan do finałowej czwórki. Marzy się panu wygrana?

Dariusz Kordek: - Pytanie retoryczne (uśmiech). Każdy, kto startuje w konkursie, chce być zwycięzcą. To byłaby wielka sprawa - móc przekazać okazały czek na bliski sercu charytatywny cel, zgodnie z ideą tego programu. Zresztą, bez względu na ostateczny werdykt, wygrani są tu wszyscy biorący udział w zabawie. To ekstremalne doświadczenie niesamowicie rozwija, daje potwierdzenie umiejętności zawodowych, odporności fizycznej i psychicznej, uczy pokory. A jednocześnie niesie radość z każdego spełnionego zadania i wielką frajdę w obcowaniu z niezwykłą ekipą - profesjonalną w każdym calu, a przy tym szczerze życzliwą, pomocną.

Reklama

Nie jest to pierwsze talent show, w którym bierze pan udział.

- Owszem, występowałem wcześniej w "jak Oni śpiewają", i w "Tańcu z Gwiazdami", ale żaden z tych projektów nie wymagał aż takiej wszechstronności jak ten. Tu trzeba jednocześnie i śpiewać, i tańczyć. Ważna jest też kreacja aktorska, do tego dochodzi odpowiednia charakteryzacja, czasem dość uciążliwa "w obsłudze" - a wszystko to przygotowywane w krótkim czasie, maksymalnym nakładem sił, czyni zeń zdecydowanie największe wyzwanie, z jakim dotąd przyszło mi się spotkać w tego typu programach. Jednocześnie to niepowtarzalna dla aktora szansa, by w tak krótkim czasie zagrać tak wiele ról! (uśmiech)

Którą wspomina pan najlepiej?

- Każda była jedyna w swoim rodzaju, każdy naśladowany wykonawca inspirował inaczej. Wzruszające było spotkanie z Don Wasylem, którego przebój "Ore, ore" śpiewałem w jednym z odcinków. Ku memu zaskoczeniu pojawił się on chwilę potem na scenie. Nie miałem pojęcia, że producenci szykują taką atrakcję, tym milszą, że łączą nas pewne koneksje. Rodzina mojej żony - podobnie jak Don Wasyl - pochodzi z Włocławka. Mój teść jest jego dobrym znajomym. Tak więc mieliśmy kogo wspólnie pozdrawiać. Moim dzieciom zaś, siedmioletniemu Maksowi i trzyletniej Marysi, najbardziej podobał się Garou - "taki śmieszny potwór" - komentowały, co nie dziwi, zważywszy, że z racji wieku są teraz na etapie bajek. (uśmiech)

Ojcostwo odmieniło pańskie życie?

- Diametralnie! Nadało mu inny, głębszy sens. Bycie ojcem wymaga odpowiedzialności, dyscypliny związanej z organizacją życia domowego w połączeniu z zawodowym, a nade wszystko niesie taki ogrom radości, że trudno ją sobie wyobrazić komuś, kto tego nie doświadczył. Spełnienie osobiste daje niesamowitą siłę i motywację do różnych działań, bo jest dla kogo, bo warto!

Gdzie zatem obecnie pan jeszcze pracuje?

- Od ponad roku gram w głośnym musicalu "Mamma Mia!" na deskach warszawskiego Teatru Roma. Rzecz wyjątkowo trafiona w gusta publiczności, mamy niezmiennie komplety widowni, raz, a czasem nawet dwa razy dziennie. Zajmuję się też realizacją przedstawienia "Bodo musical", półtoragodzinnego, granego na żywo spektaklu, z którym będziemy podróżować po Polsce.

Ma to związek z serialem "Bodo", w którym niedawno pana oglądaliśmy?

- Tylko temat. Idea scenicznego przedsięwzięcia muzycznego opartego na życiu Eugeniusza Bodo i jego przebojach powstała wcześniej, nim dowiedziałem się o serialu. Po wielu trudach znalazłem scenarzystę i producenta, wraz z reżyserem Dariuszem Taraszkiewiczem. Zorganizowaliśmy casting i 13 lutego tego roku doszło do premiery, w Domu Kultury w Rawiczu, mieście, które nas od początku wspomaga. Historia, jaką pokazujemy, obejmuje całe niemalże życie Bodo - od wczesnej młodości, po tragiczny koniec w sowieckim łagrze. Ja gram tytułową rolę i muszę przyznać, że to wyzwanie. Lada dzień, po zakończeniu programu "Twoja twarz brzmi znajomo", ruszamy w trasę i będzie to tej wiosny moje najtrudniejsze zadanie.

Póki co, przed nami finał show. Czym pan nas w nim zaskoczy?

- Gdybym to zdradził, nie byłoby niespodzianki. Powiem tylko, że wybrałem utwór zaliczany do klasyki światowego kina muzycznego, którego wykonawca zdobył rozgłos i uznanie. Mam nadzieję, że mnie również przyniesie szczęście...

Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Dariusz Kordek | Twoja twarz brzmi znajomo 5
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy