Daria Widawska powraca po trzech latach na ekrany i to od razu w dwóch dużych projektach. W komedii romantycznej "Święta inaczej" 45-letnia polska aktorka zagrała pierwszą główną rolę w swojej karierze. Jak sama mówi: "Nigdy nie byłam w sytuacji, gdy to moja postać rozdaje karty". Gwiazda "Magdy M." dołączyła też do nietuzinkowej ekipy serialu "The Office PL".
"Święta inaczej" to spora niespodzianka dla tych, którzy oczekują przesłodzonej komedii romantycznej, w której wszyscy bohaterowie siadają przy stole uginającym się od dwunastu tradycyjnych potraw i patrzą na pięknie ubraną choinkę, następnie wspólnie śpiewają kolędy, dzielą się opłatkiem aż wreszcie wręczają sobie prezenty - często nietrafione lub podarowane z nie do końca szczerym uśmiechem.
Główna bohaterka Ewa, jak co roku do świąt Bożego Narodzenia przygotowuje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, ale tym razem nic nie pójdzie po jej myśli. Świat Ewy legnie w gruzach, gdy kobieta przypadkowo dowie się, że mąż ją zdradza, córka oszukuje, a syn trzyma stronę ojca. Nic tylko wsiąść do pociągu w nieznane i po raz pierwszy w życiu zrobić coś spontanicznie.
W filmie Patricka Yoki Darii Widawskiej partnerują na ekranie m.in. Wiktoria Gąsiewska, Adam Zdrójkowski, Karol Dziuba, Agnieszka Mandat, Wiktoria Kruszczyńska i Oskar Wojciechowski.
Przez ostatnich kilka lat nie oglądaliśmy pani na ekranie. Z czego wynikała ta przerwa?
Daria Widawska: - Muszę być szczera. Po pierwsze, nie było takich propozycji, które by mnie porwały. Po drugie, pandemia spowodowała, że projekt, przy którym miałam pracować, nie doszedł do skutku. Mieliśmy zacząć zdjęcia, były zaplanowane, ale przez pandemię je odwołano. A ja z powodu tej produkcji nie przyjmowałam innych ofert. Nie przewidziałam jednak, tak jak zresztą chyba nikt, co się stanie. W efekcie od trzech lat, czyli od serialu "39 i pół tygodnia" nie występowałam na ekranie. Żadnym. Ani dużym, ani małym. Zajęłam się pracą w teatrze, jak to zwykle zresztą robię, dzięki czemu nie miałam odczucia pustki czy pauzy - występowałam w Teatrze Capitol i Teatrze Kamienica, gdzie przygotowywaliśmy nowe sztuki.
- Ale jeśli chodzi o role ekranowe, serialowo-filmowe, to rzeczywiście w niczym się nie pojawiłam. Muszę jednak zaznaczyć, że jestem do takiej pauzy przyzwyczajona, chyba po każdym większym projekcie miewałam przerwy. Tak było i po "Magdzie M.", i po "39 i pół", i po "Prawie Agaty". Zawsze rok, półtora, czasem dwa. Teraz były trzy lata, ale biorąc pod uwagę pandemię, to i tak chyba nie najgorzej.
Teraz za to pani wraca i to aż w dwóch produkcjach - filmie "Święta inaczej" oraz drugim sezonie serialu "The Office PL". Sprawdziłem i okazuje się, że kreacja w tym pierwszym to Pani debiutancka główna rola w filmowej karierze. Jak to możliwe?
- Na to pytanie chyba nie ja powinnam odpowiadać (śmiech). Tak, to moja debiutancka główna rola. Pierwszy raz akcja dzieje się wokół mojej bohaterki. Zawsze grałam w głównych obsadach, ale nigdy nie byłam w sytuacji, gdy to moja postać rozdaje karty. Zresztą kilka osób bardzo się zdziwiło, kiedy mówiłam, że to moja pierwsza główna rola. Pytali: "Jak to nie grałaś głównych ról?", więc odpowiadałam: "No wymień gdzie". Bardzo mnie jednak cieszy, że postaci, które grałam do tej pory, były do tego stopnia zauważane, że część osób nie odnotowało, że to nie ja wcielałam się w główną bohaterkę (śmiech).
A jak doszło do tego, że Patrick Yoka powierzył pani rolę w swoim nowym filmie? Znacie się jeszcze z czasów wspólnej pracy przy "Prawie Agaty".
- Kolejność była nieco inna. Na początku spotkałam się z Anią Siergiej, producentką i współautorką scenariusza filmu "Święta inaczej". Myślałam wtedy, że będziemy rozmawiać o zupełnie innej postaci. W końcu jednak powiedziała: "Chciałabym, żebyś zagrała główną rolę". Odpowiedziałam, że scenariusz, który przeczytałam ze mną w głównej roli spowoduje, że to będzie zupełnie inny film. Przede wszystkim dlatego, że nie jestem osobą, która nadaje się na typową bohaterkę komedii romantycznej, zwłaszcza w Polsce, i zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam. Ania stwierdziła, że właśnie o to chodzi, a idealną osobą, aby przenieść tę historię na ekran jest Patrick Yoka. To ona wpadła na pomysł, żebyśmy ponownie współpracowali.
W "Świętach inaczej" wciela się pani w bibliotekarkę Ewę, kobietę po czterdziestce, przykładną żonę i matkę, której priorytetem w życiu jest zapewnienie rodzinie idealnych świąt. Tym razem jednak nic nie idzie po jej myśli...
- Święta, które Ewa chce zorganizować, są synonimem idealnego życia, jakie chce zapewnić swojej rodzinie. Ona sama jest zresztą ideałem w pracy i w domu. Odzwierciedla to także jej wygląd. Wszystko zawsze chce robić najlepiej: od lepienia pierogów po dokładne sprzątanie domu. - Dobrze to widać także na przykładzie jej dzieci. Syn według niej ma same piątki oraz szóstki i przygotowuje się do matury. Poza tym jest duszą towarzystwa i ulubionym uczniem wszystkim nauczycieli. Z kolei córka robi wielką karierę w Londynie. Do tego jeszcze mąż, który też jest ideałem. Ale okazuje się, że to wszystko nie jest prawdą. Ewa stworzyła sobie rodzaj bańki, dążąc do ideału, próbując być od wszystkich lepszą i myśląc, że wszyscy wokół niej dążą do tego samego. Zapętliła się w świecie, który sama sobie narzuciła, a który ją samą również prawdopodobnie męczy. Nie zauważyła, że życie wokół niej wygląda zupełnie inaczej.
Zdradzona przez męża i opuszczona przez dzieci Ewa wsiada do pociągu byle jakiego i postanawia pierwszy raz w życiu zrobić coś dla siebie, a nie innych. Jak to w komediach romantycznych bywa, los stawia na jej drodze przystojnego mężczyznę. Dodajmy, sporo od Ewy młodszego. To nieczęste w polskim kinie zestawienie. Zwykle mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Podobała się pani ta zmiana konwencji?
- Bardzo. To jest kolejny sposób na oswajanie tego tematu. Zawsze nas szokuje, gdy spotkamy parę, gdy to partnerka jest starsza od partnera. A niby dlaczego? Nie było tego dotąd w polskim kinie i to również mi się spodobało. Ciekawe jest również to, że to matka ukochanego bohaterki ma problem z ich relacją, wywołuje ona w niej dużą niezgodę. Kobieta staje przeciwko kobiecie.
- A wracając do pociągu, Ewa pierwszy raz od dawna robi coś spontanicznie. To jest rodzaj początku jej nowego życia. Skoro tamto nie wyszło, to wsiada do pociągu i jest otwarta na coś nowego. Nie wiem, czy rzeczywiście tak jest, ale w tamtej chwili, kiedy wszystko sypie jej się na głowę, tak jej się wydaje. Ogromnie ciekawe było dla mnie również to, że ona nie załamuje się, nie płacze, tylko zbiera się w sobie i działa. Robi coś nowego i szalonego. Wszystko wokół niej było do tej pory poukładane, wycyzelowane, uporządkowane, więc pierwszy raz w życiu decyduje, żeby było inaczej.
"Święta inaczej" nie są typową komedią romantyczną, sporo w nich na przykład elementów... horroru czy kina drogi. Skąd takie zestawienie?
- Osobiście bardzo lubię kino drogi, bo sama droga ma w nim ogromne znaczenie. U nas też Ewa ze swojego wypięknionego domu z katalogu trafia do starego zamczyska, które się sypie. To jest rodzaj przejścia, pokazania w sposób naoczny, jak wygląda jej droga wewnętrzna. Ta sytuacja nie zmienia jej oczywiście całkowicie, w nowym otoczeniu także stara się zaprowadzić swoje porządki, ale zmiana wielkomiejskiego otoczenia na dom na końcu świata również jest synonimem tego, co się stało i wciąż dzieje w jej życiu. Ten zamysł bardzo mi się spodobał.
W polskich kinach od kilku tygodni sukcesy odnosi inna świąteczna komedia romantyczna - "Listy do M. 5" (co ciekawe, Patrick Yoka był reżyserem poprzedniej części tej serii). Jak zachęciłaby Pani widzów, żeby wybrali się do kina jednak na "Święta inaczej" lub przynajmniej zobaczyli oba te filmy?
- Chodźmy do kina. Po prostu. Zobaczmy "Święta inaczej", zobaczmy nowe "Listy do M.", zobaczmy "Johnny’ego" i jeszcze inne filmy, które są teraz grane. Sytuacja kin w Polsce jest obecnie bardzo słaba. Złożyły się na to przede wszystkim pandemia i wojna w Ukrainie. Wyniki box-office i frekwencja nie napawają optymizmem. Dlatego namawiam do chodzenia do kin i spędzenia tam czasu wesoło, smutno, wzruszająco, w zależności od potrzeb. Nie siedźmy tylko w domu, oglądając filmy w telewizorach. Wiem, że to jest tańsze, ale sama jakość seansu jest niczym porównanie "malucha" do mercedesa.
- A co do samego filmu "Święta inaczej", zapraszam na niego, ponieważ jest to komedia inna niż wszystkie. Mam zresztą wspaniały odzew od kobiet, które piszą do mnie, że pokazaliśmy ich życie, w którym wielokrotnie w święta miały ochotę rozbić talerze, zerwać obrus i rozwalić choinkę.
Druga z pani najnowszych ekranowych ról, to kreacja Marzeny Krupskiej w serialu "The Office PL". W drugim sezonie pani bohaterka zastępuje Gosię, która jest na L4. Jak odnajdzie się w zwartej ekipie, która pracuje w biurze firmy zajmującej się produkcją "Kropliczanki"?
- Marzenka rzeczywiście została zatrudniona w miejsce Gosi, która poszła na L4. Początkowo nieśmiało i z delikatnym dystansem wchodzi do ekipy. Ale później coraz śmielej zaczyna sobie radzić. Ja bym ją opisała jako kobietę ceniącą tradycyjne wartości, ale jednocześnie bardzo samodzielną i niezależną, lubiącą apaszki, starą porcelaną i wachlarze. Jest sama, ale nie samotna. No i w tym nowym dla niej świecie znajduje się ktoś, kto pobudza struny w jej sercu.
Czy przed przyjęciem roli znała Pani brytyjskie i amerykańskie "Biuro"? Jest pani fanką tego typu humoru?
- Znałam brytyjskie "Biuro". Zresztą jestem ogromną fanką Ricky'ego Gervaisa, a także jego serialu "Afterlife". Nie znam drugiego scenarzysty, który w tak niezwykły sposób przeplata emocje i bohatera, i widza. Oglądając "Afterlife", nie wiedziałam, czy mam w danym momencie śmiać się, czy płakać, czy może śmiać się i płakać jednocześnie. Ten serial uruchomił prawdziwy rollercoaster w mojej głowie. Gdy go oglądałam, byłam wręcz uzależniona, musiałam oglądać odcinek za odcinkiem. To rodzaj humoru, opowiadania świata, który bardzo mnie dotyka, w dodatku na wszystkich płaszczyznach emocjonalnych. I robi to w mistrzowski sposób. Zresztą w "Biurze" on też przeprowadza wszystko bardzo emocjonalnie. Jeśli ktoś potrafi to sczytać, ten zabieg widać.
- Podobało mi się, że nasi scenarzyści pod wodzą Łukasza Sychowicza nie "przetłumaczyli" serialu, ale przełożyli go na polskie realia. U podstaw całego scenariusza wciąż leży jednak humor angielski. Śmiejemy się ze wszystkich i wszystkiego w sposób abstrakcyjny. Nie obśmiewamy ludzi, nie wytykamy ich wad oraz zachowań, ale w sposób zabawny oraz autoironiczny pokazujemy świat i nas samych.
A jak odnajdowała się pani w mockumentalnej konwencji, w jakiej realizowane były wszystkie te produkcje?
- Gdyby jej nie było, ten serial zmieniłby charakter i pewnie nie odniósłby takiego sukcesu. Jego język też byłby inny. Dużo trudniej byłoby pokazać bohaterów i cały ten świat w równie naturalny sposób. Dzięki temu zabiegowi podglądamy ludzi niczym przez dziurkę od klucza, w efekcie dowcip i humor są megaautentyczne.