Reklama

Barbara Bursztynowicz: Marzę o bardziej wymagających zadaniach aktorskich

Dla wielu widzów już na zawsze będzie ciepłą i rodzinną Elżbietą Chojnicką z "Klanu". Barbara Bursztynowicz opowiada, co myśli o granej przez siebie bohaterce, jaki ma stosunek do gotowania i jak przygotowuje się do świąt.

Dla wielu widzów już na zawsze będzie ciepłą i rodzinną Elżbietą Chojnicką z "Klanu". Barbara Bursztynowicz opowiada, co myśli o granej przez siebie bohaterce, jaki ma stosunek do gotowania i jak przygotowuje się do świąt.
Barbara Bursztynowicz /Kamil Piklikiewicz / DDTVN /East News

W tym roku mija 20 lat od premiery "Klanu". Jestem ciekawa, czy ogląda pani czasem stare odcinki?

Barbara Bursztynowicz:
- Nie oglądam. Nie lubię wracać do przeszłości, analizować tego, czego już i tak poprawić nie mogę. Chociaż, jak pamiętam, odbiór mojej roli był bardzo pozytywny. To jednak spory fragment życia.

Jak się pani przez te lata zmieniła?


- Na pewno dojrzałam w sferze emocjonalnej. Poza tym chyba trochę mniej się wszystkim przejmuję, ale ciągle jestem wymagająca wobec siebie i innych. Z wiekiem stajemy się wybredni i chcielibyśmy, żeby wszystko było doskonałe, a to przecież niemożliwe. Marzę o bardziej wymagających zadaniach aktorskich niż rola gospodyni domowej. Czasem mam wrażenie, że scenarzystom wyczerpały się już pomysły na postać Elżbiety. Ale z drugiej strony, co może się wydarzyć dojrzałej pani, która siedzi w domu i żyje życiem dzieci i wnuków?

No tak, w porównaniu z pierwszymi sezonami rola Elżbiety została nieco ograniczona.

Reklama

- Jak każda aktorka chciałabym, aby moja rola była ciekawa i znacząca. Jestem jednak już czasem zmęczona prozą pracy na planie. To wstawanie o piątej rano bardzo mi doskwiera. Intensywny i stresujący dzień zdjęciowy jest dla mnie mocno męczący. Bywa, że teksty dostajemy w ostatniej chwili i wtedy stres jest jeszcze większy, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja, odpowiedzialnego i pedantycznego. Ale nie powinnam narzekać. Cieszę się, że ciągle jesteśmy naszym widzom potrzebni.

I można powspominać szał, jaki kiedyś budził "Klan".

- To prawda. Miałam nawet swój fan club. To były młode dziewczyny, które bawiły się w aptekarki. Przyjeżdżały do Podkowy Leśnej, gdzie mieści się nasz klanowy dom, aż z Janowa Lubelskiego. Czekały na każdą okazję, żeby móc zrobić sobie ze mną zdjęcie. Przychodziły do teatru na wszystkie moje przedstawienia, były tak przejęte i zaangażowane, że zaczęłam się trochę niepokoić, czy ich fascynacja nie jest zbyt poważna. W końcu zaproponowałam im, żebyśmy troszkę od siebie odpoczęły. Ciekawa jestem, co się z nimi teraz dzieje, czy nadal są fankami "Klanu" i mojej roli. Był taki czas, kiedy nasza popularność była ogromna i przejawiała się w różnych sferach życia. Wtedy to mój mąż chciał mi kupić na imieniny filiżankę. Pani sprzedawczyni zaproponowała mu, jak sądziła, najładniejszą, taką, jaką widziała w "Klanie".

Podobno kiedyś też dostała pani tytuł Honorowego Aptekarza od Stowarzyszenia Farmaceutów?

- To było dla nas duże wyróżnienie. "Klan" jako pierwsza produkcja w Polsce pokazał pracę w aptece i jej zaplecze z całym wyposażeniem. My, grające aptekarki, bawiłyśmy się jak małe dziewczynki, posługując się tymi wszystkimi menzurkami, mieszadełkami i wagami. To wyglądało magicznie i tajemniczo, chociaż używałyśmy do robienia "leków" wody, mleka, mąki i cukru. Popełniałyśmy mnóstwo błędów, nie zachowując podstawowych zasad higieny, pijąc kawę, jedząc ciastka i plotkując sobie beztrosko. Dostałyśmy za to reprymendę od prawdziwych aptekarzy. Ale nasze zasługi dla środowiska farmaceutycznego na tyle przewyższały błędy, że zostałyśmy, w tym ja indywidualnie, uhonorowane statuetką Galena, najwyższą nagrodą przyznawaną wybitnym przedstawicielom farmacji. Postać Elżbiety została doceniona za profesjonalne i godne naśladowania postępowanie wobec pacjentów. Na Akademii Medycznej w Poznaniu pewna pani profesor dawała mgr Chojnicką za przykład wzorowej aptekarki!

Niesamowite! Podobno to dzięki pani serialowa Elżbieta przestała palić?

- Sama wcześniej rzuciłam palenie i nie chciałam już do tego wracać. W ogóle ten początkowy wizerunek Elżbiety kłócił się z moim wyobrażeniem aptekarki. Była taka niepozbierana, znerwicowana, ciągle łykała tabletki na uspokojenie i do tego kopciła papierosy. No nie! Musiałam trochę nad nią popracować i przekonać scenarzystów do mojej wizji tej postaci. I udało się. Swoją drogą ciekawe, jak potoczyłyby się jej losy, gdyby nie moja ingerencja. Chyba nie dostałybyśmy nagrody aptekarzy.

Od apteki przejdźmy do kuchni - Elżbieta sporo gotuje, a ja przeczytałam, że pani prywatnie za tym nie przepada...

- Kiedyś zaproponowano mi, żebym wydała książkę kucharską. Powiedziałam, że chętnie, ale chyba dla tych, którzy nie lubią gotować. Jestem przekonana, że rozeszłaby się w mig. Wszyscy w koło nic tylko gotują, oglądają, jak inni gotują, rozmawiają o gotowaniu, a ja jestem obok. Ja tego nie lubię. Robię ciągle te same potrawy, nie eksperymentuję, nie mam talentu ani ochoty. Chętnie korzystam z zaproszeń do przyjaciół.

A tu idą święta...

- Nie myślę tak intensywnie jak kiedyś o świątecznych przygotowaniach. Choć trochę żal. Kiedyś to wszystko trwało tygodniami. Produkty trzeba było zdobywać. A teraz można kupić gotowe potrawy, żadnej krzątaniny, napięcia i urwania głowy. Wielkanoc spędzamy pod Warszawą w naszym letniskowym domku. Czujemy się tam swobodnie. Wokół przyroda budzi się do życia. Cisza i spokój. Idziemy do starego, drewnianego kościółka w sąsiedniej wsi. Lubimy to.

A zwyczaje świąteczne?

- Mogę powiedzieć, że nie lubię śmigusa-dyngusa i chciałabym, żeby ten zwyczaj w ogóle zniknął. Co to za pomysł polewać kogoś kubłem wody albo, jeszcze gorzej, perfumami, na które zresztą jestem uczulona. Ale poza tym Wielkanoc na wsi jest piękna. W słoneczny dzień wystawiamy stół na zewnątrz, pod sosnę i jest cudownie.

A co z tym gotowaniem?

- Wielkanoc wymaga mniej przygotowań niż Boże Narodzenie. Jestem gotowa się poświęcić i nawet zaprosić gości. Chociaż, gdy pytają, co robimy w pierwszy czy drugi dzień świąt, odpowiadam: "No, właśnie zastanawiamy się..." - zawieszam głos i czekam na propozycję. Kiedy słyszę: "To może wpadniecie do nas?", oddycham z ulgą i mówię: "Bardzo chętnie!". Ale oczywiście to wszystko żarty. W rzeczywistości z wielką przyjemnością goszczę też przyjaciół u siebie.

Ewa Gassen-Piekarska

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Barbara Bursztynowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy