Reklama

Artur "Baron" Więcek: Zero cynizmu

Oczywiście nie mówimy, że warto przechodzić udar tak jak Krzysztof Globisz, ale stanowi on sytuację graniczną. W tej historii odbija się siła ducha i wielkość człowieka - powiedział reżyser filmu "Prawdziwe życie aniołów" Artur "Baron" Więcek.

Oczywiście nie mówimy, że warto przechodzić udar tak jak Krzysztof Globisz, ale stanowi on sytuację graniczną. W tej historii odbija się siła ducha i wielkość człowieka - powiedział reżyser filmu "Prawdziwe życie aniołów" Artur "Baron" Więcek.
"Prawdziwe życie aniołów" to nie jest film o chorobie - przekonuje Artur "Baron" Więcek /Tomasz Urbanek /East News

Znany, ceniony aktor, tracący po nagłym, rozległym udarze kontakt z rzeczywistością i niezbędne do wykonywania swojego zawodu narzędzie - mowę, to główny bohater pana najnowszego filmu. Zagra go Krzysztof Globisz, a cała historia inspirowana jest właśnie jego zmaganiami z ciężką chorobą. 

Artur Więcek: - Pomysł narodził się, kiedy zobaczyłem Krzysztofa w spektaklu "Wieloryb The Globe" (premiera w 2016 r. w Teatrze Łaźna Nowa w Krakowie - przyp red.). Zagrał tam już po udarze, którego doznał dwa lata wcześniej. Widząc go w dwugodzinnym przedstawieniu, w trakcie którego nie schodził ze sceny, pomyślałem, że on wciąż jest fantastycznym i świadomym aktorem. On wypełniał sobą ten spektakl, a to, co robił na scenie, zahaczało o jakieś misterium niemalże, jego aktorstwo wzniosło się na niedostępne piętra i szybowało w niewyobrażalne rejony. Poczułem, że można z nim zrobić film w stylu "Motyl i skafander", z tą różnicą, że to nie aktor, ale właśnie Krzysztof wcieliłby się w siebie samego i opowiedział swoją historię. Moim zdaniem takie rozwiązanie powoduje, że widz obcuje z czymś naprawdę prawdziwym i niezwykłym, jak w dokumencie właściwie. A to z kolei sprawia, że jeszcze bardziej utożsamia się z bohaterem, patrzy i wie, że ten ktoś na ekranie nie tylko gra, ale sam to przeżył. A to zupełnie zmienia odbiór całej historii.

Reklama

"Prawdziwe życie aniołów" wydaje się być trzecią częścią serii waszych wspólnych filmów - po "Aniele w Krakowie" i "Zakochanym aniele". Czy będzie podsumowaniem?

- Wszystkie swoje filmy fabularne kręciłem z Krzysztofem, więc jest to pewien rodzaj kody, zamknięcia tego, co udało nam się do tej pory zrobić razem. Ale nasz obecny film nie jest kolejną częścią "aniołów", nawiązuje tylko do postaci, którą stworzył w tamtych filmach Krzysztof. W dodatku teraz ta praca - przez to, że on był po udarze, a ja po chemii i poważnych przejściach chorobowych - była czymś więcej niż tylko kolejnym robieniem filmu.

Ale czy i tym razem postać wykreowana przez Globisza będzie głównym bohaterem? Wydaje się, że w tej historii ogromną rolę odgrywa jego żona, Agnieszka. 

- Wiadomo, że postać Adama/Krzysztofa i jego choroba jest głównym źródłem napędu dramaturgiczno-narracyjnego, ale również istotną, jak nie miejscami może nawet bardziej istotną, osobą jest Agnieszka, jego żona, w którą wciela się Kinga Preis. Jej niestandardowe działania, wiara w pozytywne zakończenie, właściwie wbrew logice, siła i energia, które temu towarzyszą, są czyś naprawdę wyjątkowym i niesamowitym. Myślę, że to, jak my sami zbieramy się z upadków i niepowodzeń, jest bardzo mocno związane z tym, kto jest obok nas i jakie dostajemy wsparcie. W tym sensie jest to również film o tym, jaka jest siła w byciu razem - na dobre i na złe. Bo samotny, nieotoczony miłością człowiek wobec tego typu tragicznych wydarzeń staje się zupełnie bezsilny i bezradny.

Zatem jak wiele ich wspólnej, prawdziwej historii zawarł pan w tej, którą ostatecznie pokaże w filmie?

- Wszystko, co pokazujemy, oparte jest na prawdziwych wydarzeniach, ale filmowa rzeczywistość oczywiście nie oddaje życia w stu procentach, musi być dostosowana do dramaturgicznych potrzeb filmu. Praca z Krzysztofem jest cudowna, ponieważ on nie ma traum związanych z tamtym czasem, a cofanie się do tamtych wydarzeń nie powoduje u niego dużego dyskomfortu. Na szczęście bardzo mało z tego pamięta - więcej wspomnień z tamtego okresu ma Agnieszka. Krzysztof z kolei zachowuje do tego dystans, a nawet potrafi z tego żartować - udaje faceta po udarze, po czym śmieje się z tego. A to, że większość sytuacji w filmie opartych jest na prawdziwych wydarzeniach, stanowi wielką siłę tej historii, ponieważ są rzeczy, których scenarzysta, choćby bardzo się starał, nie byłby w stanie sam wymyślić. Są one jednostkowe, związane z postrzeganiem świata i charakterem Agnieszki. Ogromnym ułatwieniem jest też to, że ona wie, na czym polega tworzenie filmów - przez wiele lat żyła z aktorem, jej syn jest operatorem, dlatego w tak mocno artystycznej rodzinie niektóre rzeczy są oczywiste, nie trzeba ich tłumaczyć.

Być może scenarzysta, który napisałby taką historię, naraziłby się na zarzuty, że tworzy coś zbyt optymistycznego i mało prawdopodobnego. Pan nie musi się tego obawiać.

- Stoi za nami autentyzm postaci i zdarzeń. A dialogi i sytuacje, o których opowiadała nam Agnieszka, są nie do wymyślenia. Ponadto pracujemy z aktorem, który nie dość, że wciela się w samego siebie, to robi to w historii, która jest zapisem jego osobistych przeżyć. Nie wiem, czy w kinie zdarzył się w ogóle podobny przypadek, żeby aktor po udarze wrócił na profesjonalny plan filmowy i - mimo afazji - z pełną świadomością procesu twórczego zagrał jakąś wersję samego siebie. To ogromna zaleta, ale także odpowiedzialność i wielkie wyzwanie.

Kolejną ważną postacią w "Prawdziwym życiu aniołów" wydaje się być ks. Józef Tischner, a raczej jego duch, który unosi się nad pana twórczością. 

- To właśnie jego postać 20 lat temu, połączyła naszą ekipę. Z Krzysztofem i Jerzym Trelą, który gra zarówno w tym filmie, jak i w pozostałych częściach "Anioła", poznaliśmy się na planie "Filozofii po góralsku", potem z Krzysztofem zrobiliśmy wspólnie spektakl "Wariacje Tischnerowskie". Tischner nas połączył, a że dla wszystkich jest ważną postacią, nie wyobrażałem sobie, żeby zabrakło go w naszym najnowszym filmie. Agnieszka czyta więc teksty ks. Tischnera przebywającemu w śpiączce mężowi, ale one naprawdę mają działanie terapeutyczne - polecam.

Postać ks. Tischnera niezmiennie kojarzy się z górami. Czy taką scenerię zobaczymy w filmie? 

- Cały film robimy w zasadzie w czterech etapach, ponieważ chcemy pokazać upływający czas. Jesteśmy po dwóch setach zdjęciowych - jesiennym i zimowym, przed nami lato. Na koniec zostanie seria zdjęć szpitalnych. Zimowe ujęcia rzeczywiście kręcone były w górach, ponieważ na pewnym etapie historii bohater przenosi się tam z Krakowa, zdjęcia realizowaliśmy również w tym mieście.

Kiedy czyta się opis fabuły pana filmu, można odnieść wrażenie, że będzie on opowiadał głównie o chorobie i cierpieniu. Tymczasem pan podczas całej naszej rozmowy nie powiedział o nich praktycznie ani jednego słowa.

- Bo to nie jest film o chorobie! To tylko pretekst, żeby opowiedzieć o nadziei i potrzebie miłości. Chcę w tym filmie pokazać, że nie sztuką jest być szczęśliwym w sytuacji, kiedy życie nam sprzyja. Ale co zrobić, kiedy pod górkę, kiedy zsuwamy się na dno rozpaczy, kiedy życie nas atakuje? Jak sprawić, żeby wtedy, w tym złym czasie, chciało się nam żyć? Ten film ma być o tym, że można. Oczywiście, nie mówimy, że udar jest super i że warto go przechodzić, ale stanowi on sytuację graniczną. Paradoksalnie, nasz bohater po tych wszystkich przejściach jest szczęśliwszy niż na początku filmu, kiedy był zdrowy. A mnie interesuje mechanizm wychodzenia z traumy, bo w tej historii odbija się siła ducha i wielkość człowieka.

A czy nie ma pan obaw, że ktoś posądzi pana o chęć wykorzystania dramatycznej, prawdziwej historii, o żerowanie na ludzkim nieszczęściu? 

- Ta ekipa pracuje we wzajemnym zaufaniu, nigdy nie zrobiłbym filmu, który wykorzystuje czyjąś chorobę w sposób cyniczny. Wiemy także, że musimy być delikatni, bo to jest praca na żywym organizmie, oznacza wchodzenie w prywatność. Film może zostać skrytykowany, ale my będziemy wiedzieli, że względem siebie zachowaliśmy się w porządku. Poza tym bardzo istotne jest to, że Krzysztof wrócił do teatru - ma świadomość procesu twórczego, normalnie pracuje na planie. Mimo ograniczeń, na przykład głosowych, buduje postać i całym sobą angażuje się w powstawanie tego filmu, co przynosi mu niezwykłą radość. Tak jak i całej naszej ekipie.

W pana filmie Krzysztof Globisz powróci na ekran po raz pierwszy od czasu choroby w głównej roli. Czy ma pan poczucie, że ta praca miała dla niego wymiar terapeutyczny? 

- Jestem o tym przekonany, a zresztą widzę na planie, że Krzysztof kwitnie, widzę, jak on fruwa, jak się rozwija, jak coraz więcej mówi. Jestem przekonany, że ta praca go uskrzydla, dodaje mu sensu życia. Bo sens życia Krzysztofa Globisza to jest właśnie bycie aktorem. 

Rozmawiała Nadia Senkowska (PAP)

Artur "Baron" Więcek (rocznik '67) jest reżyserem i scenarzystą filmów fabularnych, dokumentalnych i programów telewizyjnych. Obraz w jego reżyserii "Anioł w Krakowie" nominowany był m.in. do nagrody Orły (2003 r.) oraz Złotych Lwów (2002 r.). w kategorii najlepszy film. Druga część cyklu, czyli "Zakochany Anioł", walczył o Złote Lwy także w 2005 r. Więcek wyreżyserował także m.in. spektakl "Wariacje Tischnerowskie. Kabaret filozoficzny", a także fabularyzowany serial dokumentalny pt. "Historia filozofii po góralsku według ks. Józefa Tischnera". W 2015 r. otrzymał odznakę "Zasłużony dla Kultury Polskiej".


PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy