"Ziemia obiecana" ma już 45 lat
W piątek, 21 lutego, mija dokładnie 45 lat od premiery "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Nominowana do Oscara ekranizacja powieści Władysława Reymonta nie tylko zaliczana jest do najlepszych dzieł reżysera, dodatkowo zawiera jedną z najbardziej sugestywnych scen erotycznych w historii polskiego kina.
"Zmęczony i niezadowolony z siebie wiosną 1973 roku zająłem się pracami domowymi. Krystyna posiała właśnie trawnik i, jak nam doradzali znawcy, pierwszy raz należało go przystrzyc nożycami. Na kolanach pokonałem powierzchnię nieco większą od stołu i stwierdziłem, że wolę jednak robić filmy. Natychmiast poczułem się lekki i rześki" - tak Andrzej Wajda wspomina moment, który stał się inspiracją do sięgnięcia po książkę Reymonta.
Reymont opisał ludzi, którzy tworzyli drugi obok romantycznego nurt naszej historii. Bez nich, bez ich fabryk, bez robotników, którzy tam pracowali w strasznych warunkach, nie byłoby tego, co jest dziś - uważał reżyser, któremu "Ziemię obiecaną" na długo przed słynnym strzyżeniem trawnika, polecił Andrzej Żuławski.
"[To on] pierwszy zwrócił moją uwagę na powieść Reymonta. Więcej, wskazał mi również film oświatowy zatytułowany "Pałace łódzkich fabrykantów". Kamera ukazywała tam wyzłocone, bogate, do niemożliwości przeładowane wnętrza salonów, jadalni, gabinetów i wozowni. Całe to bogactwo czekało na mój film..." - reżyser wspominał w wywiadzie udzielonym Wandzie Wertenstein.
Trójkę głównych bohaterów "Ziemi obiecanej" - Karola Borowieckiego, Moryca Welta i Maksa Bauma - zagrali Daniel Olbrychski, Andrzej Seweryn i Wojciech Pszoniak.
- Z trzech bohaterów jeden jest Polakiem, drugi Niemcem, trzeci Żydem. Te różnice pochodzenia nie dzielą ich. Razem zakładają fabrykę, łączy ich wspólny interes, wspólne poczucie przynależności do grupy Lodzermenschów. Ten szczególny konglomerat polsko-niemiecko-żydowski ówczesnej Łodzi jest ogromnie interesujący, uderza barwnością, różnorodnością obyczajową, rozmaitością typów i postaw - tłumaczył Wajda.
Reżyser wyjaśniał, że postać Borowieckiego przypominała mu znanego bohatera Sienkiewicza.
"Karol ma w sobie coś z Kmicica, ale wie, że nastały inne czasy - wolność należy do tego, kto ma pieniądze. Z kolei pogoń za pieniędzmi rodzi określone konieczności, łamie charakter, a w każdym razie zmusza do pozbycia się zasad moralnych" - mówił Wajda.
"Jest więc [Karol] na pewno postacią dwuznaczną. Ale równocześnie jest kimś, kto osiąga swój cel. W gruncie rzeczy nie myślę o nim negatywnie. On także kieruje się swego rodzaju patriotyzmem, chce coś zdziałać, stworzyć. Nie uważa się za gorszego od innych, którym się powiodło w tym mieście. Jest nawet bardziej wykształcony, inteligentniejszy, zdolniejszy, tyle że startuje z gorszej pozycji, bo wyszedł z kręgu ludzi, którzy nigdy nie pracowali, nie zajmowali się interesami, nie ma doświadczenia ani wprawy" - dodawał Wajda.
Oprócz Olbrychskiego, Pszoniaka i Seweryna, w obsadzie znaleźli się m.in.: Zbigniew Zapasiewicz, Piotr Fronczewski, Anna Nehrebecka, Bożena Dykiel, Franciszek Pieczka i Andrzej Łapicki. Za zdjęcia odpowiadali wspólnie Witold Sobociński, Edward Kłosiński i Wacław Dybowski. Muzykę skomponował Wojciech Kilar.
"Ziemia obiecana" zdobyła nominację do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.
- "Ziemia obiecana" jest jedyną tego rodzaju powieścią w literaturze polskiej i całkowitym w niej wyjątkiem. Jej realizm wspaniale godził się z żywiołem kina, którym jest fotograficzny opis świata. Również dialogi okazały się fonetycznym niemal zapisem mowy ludzi, których obserwował Reymont. Postacie mówią tu własnym językiem, wypowiadają po polsku myśli przetłumaczone z niemieckiego, rosyjskiego lub z jidysz, stwarzając bogactwo językowe nieznane innym polskim powieściom końca XIX wieku - zwracał uwagę reżyser filmu.
W "Ziemi obiecanej" znajdziemy również jedną z najlepszych scen erotycznych w historii polskiego kina. Chodzi o miłosne zbliżenie w karocy między bohaterami "Ziemi obiecanej": Karolem Borowieckim (Daniel Olbrychski) i Lucy Zuckerową (Kalina Jędrusik). Co ciekawe, w oryginalnej wersji ekranizacji powieści Reymonta Olbrychski miał z Jędrusik dwie sceny erotyczne - słynniejszą, w pociągu, którą reżyser usunął jednak przy montażu odnowionej wersji filmu, jaka ukazała się na DVD.
Daniel Olbrychski wspomina, że dla niego "drastyczniejsza" była właśnie scena w karocy. "Kalina daje mi w niej depeszę przeznaczoną dla jej męża, z której wynika, że ceny bawełny pójdą w górę, a ja dzięki tej wiedzy będę mógł zbić fortunę. Otwieram dach od karety i krzyczę na całą Łódź, że to triumf. Przeczytawszy o tym w scenariuszu jakieś trzy miesiące przed zdjęciami, uświadomiłem sobie, że ręce będę miał zajęte depeszą, a Kalina siedząca naprzeciwko mnie w pewnym momencie zanurkuje w dół. Będę grał radość z depeszy i z tego, co ona robi mi pod kadrem" - wspominał po latach aktor.
"Pomyślałem więc, że moja cudowna koleżanka nie omieszka zobaczyć tego i owego. Przez czystą ciekawość, chęć udowodnienia mi, jak to jest z kobietą zmysłową. Niedługo potem pojechałem na Tydzień Filmu Polskiego w Danii, wówczas siedliska wszelkiej rozpusty. Tam w sex-shopie kupiłem paczkę czarnych prezerwatyw. No i kręcimy w Łodzi 'Ziemię obiecaną'. Za kamerą jest Edek Kłosiński. Mówi, że możemy zaczynać. To ja: 'Chwileczkę. Muszę siku'. No i wiadomo, co zrobiłem z prezerwatywą. Już przy pierwszym dublu przekonuję się, że miałem rację. Przy drugim dublu już się do mnie nie odzywa. Widzę, że jest speszona, choć pokrywa to aktorstwem. Przez następne dwa dni Kalina nie schodzi na śniadania w hotelu, ledwie odpowiada na moje dzień dobry. Myślę: 'Cholera, strasznie ją czymś obraziłem'. W pewnym momencie podchodzi do mnie Kłosiński: 'Kalina strasznie cię przeprasza. Nie wiem za co, ale mam ci powiedzieć, że czarne też jest piękne'" - ujawnił Olbrychski.
Ciekawostką pozostaje fakt, że pierwotnie rolę Lucy Zuckerowej miała zagrać Violetta Villas. Piosenkarka nie przybyła jednak na ostatnią próbę kostiumów, informując Wajdę w nagłym telegramie, że wszystkiemu winien jest... czarny kot, który niespodziewanie przebiegł jej drogę.
W 2000 roku, z okazji 25. rocznicy premiery obrazu, Andrzej Wajda przygotował nową wersję "Ziemi obiecanej". Reżyser przyznał, że wprowadził trzy istotne zmiany w stosunku do oryginalnego kształtu filmu.
"Najważniejsza polegała na przeniesieniu całej sekwencji, rozgrywającej się we dworze w Kurowie, z prologu do drugiej części filmu. Sekwencja ta otwierała pierwszą wersję 'Ziemi obiecanej', gdyż wtedy jako adaptatorowi powieści Reymonta, wydawało mi się, że muszę najpierw pokazać świat, z którego wywodzili się romantyczni bohaterowie moich wcześniejszych filmów. Dziś (...) widzę to zupełnie inaczej. Uważam, że prawdziwym początkiem filmu 'Ziemia obiecana' jest modlitwa: Niemca, Żydów i Polaka. Ważne, że ten początek ma miejsce w Łodzi, bo jest to także film o tym mieście" - tłumaczył Wajda.
Druga zmiana polega na skróceniu całości. "'Ziemia obiecana' została zmontowana, jak każdy film, zaraz po nakręceniu. Wtedy znalazło się w niej wiele ujęć zrealizowanych z wielkim nakładem pracy całej ekipy i aktorów. Było dla mnie oczywiste, że ujęcia te powinny wejść do filmu, gdyż oddawały nasz trud. Także z kilku innych względów wydawały mi się one wówczas istotne. Po latach obejrzałem je chłodnym okiem i doszedłem do wniosku, że 'Ziemia obiecana' może się bez nich obejść. Innymi słowy, może zostać skrócona, przy czym skróty - co ważne - nie naruszą żadnego z wątków opowieści" - argumentował reżyser.
Trzecią innowacją było wprowadzenie do nowej "Ziemi obiecanej" jednej sceny z telewizyjnej wersji filmu. "Kiedy pracowałem nad scenariuszem 'Ziemi obiecanej', bardzo mnie poruszyło, że Reymont - opisując Łódź jako siedlisko bezlitosnego wyzysku, pogoni za pieniądzem, którą ukazał ironicznie, w krzywym zwierciadle - umieścił scenę jakby z innego świata. W scenie tej kilku fabrycznych urzędników i pracowników kantorów schodzi się w jakiejś piwnicy, gdzie wspólnie muzykują, grając utwory klasyczne. Okazuje się zatem, że ci ludzie, zdawałoby się - pochłonięci wyłącznie finansami, mają jednak jakieś potrzeby duchowe, tłamszone na co dzień przez tę gwałtowną chęć dorobienia się, przez ten przyspieszony rytm życia. Wydaje mi się, że ta scena rzuca nowe światło nie tylko na tych ludzi, ale również na samą Łódź, która potem, w latach międzywojennych, stała się miastem artystów. Początkowo włączyłem ów koncert tylko do serialu telewizyjnego" - zakończył Wajda.