Widz płakał, jak oglądał. Te filmy sprawiły, że chcieliśmy wyjść z kina
Pod koniec roku najchętniej rozmawialibyśmy o tym, czy lepsza jest "Barbie", czy jednak "Oppenheimer", a może kino niezależne w rodzaju "Poprzedniego życia". Niestety, w ciągu ostatnich 52 tygodni na ekrany naszych kin i telewizorów trafiły także dzieła, których jakość pozostawiała dużo do życzenia. Bez zbędnego wstępu: oto najgorsze filmy 2023 roku.
"Dlaczego ten film ukazał się w 2023 roku?" - to Sfinksa zagadka. "Dlaczego ktoś w ogóle zdecydował się na adaptacje postów autorstwa Piotra C.?" - oto kolejne pytanie bez odpowiedzi.
"Pokolenie Ikea" Dawida Grala to produkt filmowo niezgrabny, narracyjnie zepsuty, a przy okazji toksyczny i promujący postawy najgorsze z możliwych. Monologi głównego bohatera do dziś nawiedzają mnie w koszmarach.
Za moich gimnazjalnych czasów hitem sieci były opowiadania różnych autorów o Kubusiu Puchatku i jego ferajnie, która piła tanie wina i terroryzowała okolice Stumilowego Lasu. W tych przepełnionych wulgaryzmami krótkich tekstach było więcej kreatywności, twórczej pasji i dobrej zabawy niż w całym 90-minutowym potworku, jakim jest "Puchatek: Krew i miód" Rhys Frake-Waterfield.
Wszystko jest tutaj leniwe i zrobione po linii najmniejszego oporu. Leniwe są kostiumy wyrośniętego Kubusia i Prosiaczka, którzy źle znieśli wyprowadzkę Krzysia ze Stumilowego Lasu i na jego powrót wyprawili imprezę z siekierami i sekatorami. Leniwe są slasherowe klisze, zajechane tutaj do granic przyzwoitości. Napięcie? Nie istnieje. Dobra zabawa? Nie dostała zaproszenia na seans. Z czym zostają widzowie? Ze straconymi 90 minutami życia oraz zapowiedzią sequeli i filmowego uniwersum krwawych bajek — bo najwidoczniej tego teraz potrzebujemy.
Niesamowite, jak szybko można spaść ze szczytu na samo dno. Niecałe cztery lata po premierze "Avengers: Końca gry" i miliardowych zyskach Marvel Studios wypuściło nieoglądalnego potworka, skupiającego w sobie wszystkie bolączki współczesnych adaptacji komiksów, a także procesu ich powstawania. Pośpiech, fabuła sklejona na ślinę, niedopracowane efekty specjalne, szaro-bura kolorystyka, nachalny humor — to wszystko dostaniemy w trzeciej części solowych przygód Ant-Mana, porażce za setki milionów dolarów. Osa niby też jest w tytule, ale w samej historii nie ma za dużo do roboty. Plus nieznośnie szarżujący Jonathan Majors. Prawdziwy "koniec gry".
Ślub może był doskonały, ale film wyszedł fatalny. Dzieło Nicka Morana to zestaw dowcipów z brodą, których nie powstydziłaby się wąsaty wujek na weselu. Twórcy produkcji zdają się działać wedle zasady "szybciej, głośniej, wulgarniej, co z tego, że bez sensu i smaku". Okropnie wypadają także aktorzy, prowadzeni przez reżysera niczym bohaterowie najgorszych kabaretów. Przy tym ślubie tytułowe wesele z debiutu Wojciecha Smarzowskiego wydaje wyjęte z najpiękniejszej bajki.
Najgorszy rodzaj kina patriotycznego. "Raport Pileckiego" Krzysztofa Łukaszewicza to dzieło płaskie, deklaratywne, nieznośnie wzniosłe, skupione przede wszystkim na okrucieństwie katów tytułowego bohatera. Przy okazji kosztujące miliony złotych, których nie widać na ekranie. W tle jest wielka historia, której twórcy nie potrafią przedstawić w angażujący sposób.. Trochę przerażające, że najwięcej kreatywności wykazują przy scenach tortur. Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się wielkiego filmu o Witoldzie Pileckim. Ten na pewno takim nie jest.
"Na zawsze", ale może jednak lepiej "nigdy więcej". Największym plusem piątej części "Aftera" jest fakt, że stanowi on zamknięcie serii i jeśli bogowie będą dla nas łaskawi, to już nigdy więcej nie spotkamy na swojej filmowej drodze Hardina Scotta, najbardziej zbolałego z popkulturowych dzieci Edwarda ze "Zmierzchu" i Christiana Greya. Żegnaj, toksyczny chłopcze. Obyśmy unikali podobnych typów na ekranach i, przede wszystkim, w prawdziwym życiu.