"To właśnie miłość": 20 lat po premierze. Jak zmieniły się gwiazdy świątecznego szlagiera?
"To właśnie miłość" ("Love Actually") należy do najbardziej lubianych filmów świątecznych wszech czasów. Nic więc dziwnego, że nawet dwie dekady po premierze widzowie wciąż z radością wracają do tej historii. Dla kilku aktorów film był istną trampoliną do sławy. Jak potoczyły się ich losy?
Martine McCutcheon, czyli filmowa Natalie, dość otwarcie mówi o tym, że udział w tej produkcji odmienił jej życie. Oferta pojawiła się bowiem wkrótce po tym, jak rzuciła branżę i wyjechała do Hiszpanii, aby odwiedzić przyjaciela.
"Paparazzi biegali za mną. Miałam tylko 23 lata i mieszkałam sama - to było przerażające. Pomyślałam tylko: 'Kocham to, co robię, ale nie kocham tego, co się z tym wiąże'. Zadzwoniłam więc do mojego agenta i zrezygnowałem z branży. Pamiętam, że pomyślałam: 'Jeśli mam w niej zostać, dostanę duży znak'. Pojechałem do Hiszpanii i spałam przez trzy dni z rzędu. Potem dostałam telefon i usłyszałam: 'Richard Curtis dzwonił i chce, żebyś zagrała u boku Hugh Granta w filmie zatytułowanym 'To właśnie miłość', który zaczyna się w przyszłym tygodniu - czy możesz wrócić?'" - wspominała.
"Dosłownie upuściłam telefon. Ten film całkowicie zmienił moje życie, ponieważ nie byłabym już w branży. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam 'Cztery wesela i pogrzeb', moim absolutnym marzeniem była praca z Hugh Grantem i Richardem Curtisem - zakochałam się w scenariuszu i zakochałam się w Hugh" - dodała w rozmowie z magazynem "The Sunday Mirror's Notebook".
Gwiazda przeszła niedawno wizualną metamorfozę. W jednym z ostatnich wywiadów opowiedziała, co robi, by utrzymać fizyczną formę. Przy okazji ujawniła, że latami walczyła z kompleksami, które były m.in. skutkiem złośliwych komentarzy na temat jej wagi.
"Od najmłodszych lat byłam świadoma tego, że jestem większa. Starałam się być tak szczupła, jak to tylko możliwe, ale przez długi czas mi się to nie udawało. Byłam notorycznie zawstydzana ze względu na moją wagę. Ludzie mówili o mnie, jakbym była kawałkiem mięsa. Nie mogę uwierzyć, że to się nadal dzieje w dzisiejszych czasach" - wyznała gwiazda w rozmowie z magazynem "OK!".
Aktorka zdradziła także, w jaki sposób udało jej się zadbać o sylwetkę: "Wypracowanie nawyków, które będą u nas działać, jest trudne. Trzeba to robić metodą prób i błędów. U mnie sprawdza się schemat, wedle którego przez 80 proc. tygodnia trzymam dietę, a w ciągu pozostałych 20 pozwalam sobie na różne mniej zdrowe smakołyki. Nie narzucam sobie zbyt dużego rygoru. Chcę po prostu być najlepszą wersją siebie" - powiedziała.
Wszyscy fani komedii romantycznej z pewnością pamiętają rolę Hugh Granta. Do najbardziej zapamiętanych scen należy bez wątpienia ta, w której grany przez niego brytyjski premier wykonuje w swojej rezydencji dziki taniec przy dźwiękach utworu "Jump" The Pointer Sisters.
"Nie chciałem tego nagrywać" - przyznał szczerze aktor w programie "The Laughter & Secrets of Love Actually: 20 Years Later". Potwierdził to reżyser oraz scenarzysta, Richard Curtis. "Ciągle odmawiał. Sądzę, że liczył na to, że się rozchoruje i będziemy musieli pozbyć się sekwencji tanecznej" - powiedział.
"To była zawarta w umowie gilotyna. A tak przy okazji, jestem w tej scenie całkowicie poza rytmem, zwłaszcza na początku, kiedy kręcę tyłkiem. Do dziś wielu ludzi - z którymi w pełni się zgadzam - uważa, że to najpotworniejsza scena, jaką widziało kino" - stwierdził Grant.
"Wieczny chłopiec" i "król komedii romantycznych" - Hugh Grant przez lata walczył z wizerunkiem uroczego przystojniaka. W swej karierze zagrał ponad 60 ról, m.in. w takich przebojach, jak "Cztery wesela i pogrzeb", "Notting Hill", "Dziennik Bridget Jones", "Był sobie chłopiec". "Nie mam już zapału do aktorstwa. Właściwie jestem gotowy skończyć karierę filmową" - powiedział niespodziewanie w 2013 roku. Tak się jednak nie stało.
Od tej pory stworzył kilka nowych, interesujących kreacji w takich produkcjach, jak: "Boska Florence", "Dżentelmeni", czy w nadchodzącej "Grze fortuny".
Niewielu dziś pamięta, że właśnie od niewielkiej roli w "To właśnie miłość" rozpoczęła się wielka kariera ekranowa Keiry Knightley. To ona wzięła udział w jednej z najsłynniejszych scen filmu, w której bohater grany przez Andrew Lincolna wyznaje miłość przy pomocy informacji napisanych na kartkach. To miłość nieszczęśliwa, bo postać Keiry jest żoną jego najlepszego przyjaciela.
Gwiazda przyznała otwarcie przed laty, że widziała ten film tylko raz, przy okazji premiery i nawet nie wie, z kim ostatecznie wiąże się jej bohaterka. Ostatnio powróciła do tej kwestii.
"To prawda, nie oglądałam filmu po raz drugi. Tak, wiem, że zostaję u boku mojego męża! Wiem, wiem, muszę obejrzeć ten film jeszcze raz. To po prostu dziwne oglądać filmy, w których wzięło się udział" - tłumaczyła Keira Knightley w rozmowie z "Entertainment Weekly".
Nie da się jednak ukryć, że od momentu ukazania się tego filmu jej kariera dosłownie ekspolodowała. Mogliśmy ją oglądać na ekranach w wielu popularnych produkcjach, taki jak: "Anna Karenina", "Everest", "Ukryte piękno", czy "Cicha noc".
"To właśnie miłość" to jedna z najsłynniejszych produkcji świątecznych. Motywem przewodnim jest oczywiście miłość, ale w bardzo różnych przedstawieniach. Brytyjska komedia romantyczna w reżyserii Richarda Curtisa przedstawia 10 historii z życia kilkunastu osób rozgrywających się w okresie przedświątecznym.
Produkcja zgromadziła bardzo interesującą obsadę, w której znaleźli się m.in. Hugh Grant, Emma Thompson, Laura Linney, Bill Nighy, Liam Neeson, Alan Rickman, Keira Knightley, Colin Firth i i Chiwetel Ejiofor.
Z okazji 20-lecia produkcji w listopadzie odbyło się wyjątkowe spotkanie jej gwiazd i twórców - "The Laughter & Secrets of Love Actually: 20 Years Later". Z tej okazji nie zabrakło spojrzenia na film ze współczesnej perspektywy.
Dziś nie brakuje osób, które krytykują fabułę 20-letniej produkcji. Zarzuca się jej np. stereotypowe przedstawienie kobiet.
"Dziś dostrzegamy już, jak przerażającą wizję miłości i związków snuje przed nami ten film. To świat, w którym cała władza i sprawczość należy do mężczyzn, a kobiety są jedynie milczącymi, miłymi, ładnymi ozdobami. Podziwia się je i o nie zabiega, nic więcej. Jedyna bohaterka, która odważyła się mieć cele i obowiązki wykraczające poza zadowalanie mężczyzn, zostaje ukarana - po tym, jak traci miłość, nie pozostaje jej nic innego, jak słuchać w samotności Joni Mitchell" - ocenia produkcję dziennikarka CBS i "The Independent" Holly Williams.
Jak się okazuje sam reżyser zmieniłby dziś w swoim filmie wiele.
"Minęło 20 lat. Są rzeczy, które z pewnością bym zmienił, bo nasze społeczeństwo też się zmieniło - i chwała Bogu. Pod pewnymi względami mój film stał się nieaktualny. Chciałbym, żeby był lepszy. Brak różnorodności sprawia, że dziś czuję się nieswojo i trochę głupio" - powiedział Curtis w programie "The Laughter & Secrets of Love Actually: 20 Years Later".
Zobacz również:
"To właśnie miłość": Wpadka Keiry Knightley
Filmy, które wprawią cię w świąteczny nastrój. Oto nasze propozycje
Bill Nighy: Po sukcesie "To właśnie miłość" nie musiał chodzić na castingi