Reklama

To on miał zagrać Aragorna, ale odmówił. Stracił 100 milionów. "Nie żałuję"

Najbardziej znany na świecie gladiator, Russell Crowe, w ostatnim wywiadzie dla British GQ zdradza powód odrzucenia roli w kultowej trylogii Petera Jacksona. Dlaczego aktor zrezygnował z udziału w światowym hicie i szansę na potężny zarobek?

60-latka znamy z wielu cenionych filmów m.in. "Pięknego Umysłu" (2001) czy "Robina Hooda" (2010). Jednak swoją najbardziej rozpoznawalną postać generała Maximusa Decimusa Meridiusa zagrał w epickiej produkcji historycznej z 2000 roku - "Gladiator". Bohater po straceniu pozycji w cesarskiej armii, musiał walczyć o przetrwanie na rzymskich arenach. Odtworzenie roli walecznego Maximusa przyniosło mu nawet wygranego Oscara w kategorii Najlepszy Aktor Pierwszoplanowy

Russell Crowe we “Władcy Pierscieni"?

W podobnym czasie, w którym powstawał film "Gladiator", Peter Jackson postanowił zekranizować klasykę brytyjskiej literatury, "Władcę Pierścieni" Tolkiena. Nowozelandczyk do roli Aragorna, Strażnika Północy, rozważał wiele nazwisk. Jednym z nich był Crowe. 

Reklama

Aktor prowadził rozmowy z reżyserem. W wywiadzie dla British GQ wspomina: 

"Miałem poczucie, że tę decyzję podejmuje studio, a nie reżyser. Rozmawiałem przez telefon z Peterem Jacksonem i nie mówił tego rodzaju rzeczy, jakie mówili reżyserzy, jeśli naprawdę chcieli przyciągnąć cię do projektu. I po prostu odniosłem wrażenie, że miał już na myśli kogoś innego, kogo chciał zatrudnić. A to, że wystąpię naprzód i powiem "tak", w rzeczywistości stanie mu na drodze." 

Russell Crowe odmówił Peterowi Jacksonowi!

"Pochodzimy z tego samego miejsca" - dodał aktor. "W tej rozmowie był niuans, którego inni ludzie mogli nie usłyszeć - obaj jesteśmy Nowozelandczykami - na swój sposób, bez powiedzenia niczego negatywnego, że ma inny plan. Więc po prostu tak to zostawiłem." 

Jak się później okazało zdobywca Oscara miał rację. Jackson widział w roli Aragorna Viggo Mortensena, który finalnie wcielił się w postać w całej trylogii. Russell Crowe nigdy nie zarobił proponowanych mu 10% udziału w przychodach produkcji, czyli potencjalnych 100 milionów dolarów. Na pytanie, czy żałuje swojej decyzji odpowiada: "Absolutnie"

Zobacz też: Najnowszy hit Pixara rozbija bank! Najlepszy debiut od czasów "Barbie"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy