"Szeregowiec Ryan": Filmowa wojna jeszcze nigdy tak nie przerażała
Są sceny, których nigdy się nie zapomina. Jedną z nich jest rozpoczęcie "Szeregowca Ryana". Kinowa wojna jeszcze nigdy nie była tak przerażająca. Brutalne otwarcie wstrząsnęło widzami, a filmowi zapewniło obecność na kartach historii X muzy. 21 lipca 2023 roku mija 25 lat od premiery "Szeregowca Ryana" Stevena Spielberga.
"Ile warte jest życie jednego żołnierza" - to pytanie zadaje sobie kapitan Miller (Tom Hanks), dowodzący ośmioosobowym oddziałem, który zostaje wysłany w głąb ogarniętej wojną Francji. Jest czerwiec 1944 roku, Amerykanie właśnie wylądowali w Normandii. Dowództwo jednego dnia dowiaduje się o śmierci trzech braci Ryan. Wszyscy polegli tego samego dnia. Ich matka w jednej chwili dowie się o ich śmierci. Dowodzący decydują się za wszelką cenę sprowadzić pozostałego przy życiu Jamesa Ryana (Matt Damon) do domu. Niestety, jego oddział zaginął. Miller i jego ludzie otrzymują zadanie odnalezienia go.
Scenarzysta Robert Rodat wpadł na pomysł "Szeregowca Ryana" po lekturze książki o lądowaniu wojsk w Normandii. Szukając inspiracji na główny wątek filmu, odwiedził monument dedykowany poległym żołnierzom w Keene w stanie New Hampshire. Zauważył wtedy, że wśród nazwisk zabitych są bracia. Wizja utraty jednego dziecka była dla niego nie do wyobrażenia, co dopiero dwóch. Kontynuując poszukiwania, natknął się na historię czterech braci Niland. Dwóch z nich zginęło na froncie, a trzeci przez długi czas był uważany za zaginionego. Czwarty został sprowadzony do domu, by uchronić rodzinę przed stratą wszystkich dzieci. Rodat wiedział już, o czym będzie jego film. Nilandów zastąpił rodziną Ryanów.
Pierwotnie reżyserem "Szeregowca Ryana" został Michael Bay. Zrezygnował on jednak, ponieważ nie wiedział, jak ugryźć scenariusz. Tekst trafił w ręce Toma Hanksa. Aktor od razu wyraził swoje zainteresowanie i spotkał się z producentami. Przy okazji podrzucił scenariusz Stevenowi Spielbergowi, z którym od dawna chciał pracować. Reżyser "Parku jurajskiego" był zafascynowany historią ósemki ludzi, którym dowódcy każą poświęcić swoje życie, by uratować innego żołnierza. Realizację filmu widział także jako hołd oddany swemu ojcu, weteranowi z walk na froncie II wojny światowej. Hanks i Spielberg tak bardzo chcieli zrealizować "Szeregowca Ryana", że zgodzili się pracować za minimalną możliwą stawkę. W ramach rekompensaty ich kontrakty przewidywały spory procent z przychodów filmu.
Przed rozpoczęciem zdjęć twórcy konsultowali się z weteranami z europejskiej kampanii 1944 roku. Ci wytknęli sporo niespójności i uproszczeń w tekście. "Bądź szczery w przedstawieniu tych wydarzeń. Nie rób kolejnego hollywoodzkiego filmu o II wojnie światowej. Proszę, opowiedz naszą historię" - miał usłyszeć Spielberg od jednego byłych żołnierzy. Postanowił, że "Szeregowiec Ryan" musi być najbardziej realistycznym filmem wojennym, jaki do tej pory powstał.
Im dłużej reżyser przygotowywał się do zdjęć, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak kino zakłamuje obraz wojny. Skupiało się na heroicznych postawach i odwadze żołnierzy. Filmy milczały jednak na temat ich strachu, a także brudu i paniki obecnej na polu walki. "Jeden z weteranów opowiedział mi, że cała szarża na plażę [w Normandii] była dla niego bezkształtną plamą - ale nie w pamięci, bo pamiętał każde ziarenko piasku na swojej twarzy, gdy kulił się, podczas gdy strzały leciały w jego kierunku" - mówił Spielberg w wywiadzie dla Los Angeles Times. "Wszystko było dla niego rozmyte. Opisał też dokładnie dźwięki, wibracje od wstrząsów wywołanych uderzeniem pocisków w plażę, od których żołnierzom krwawiło z nosa i na chwile tracili słuch".
Jako konsultanta fabuły zaproszono Stephena E. Ambrose’a, który był autorem wielu książek o II wojnie światowej - w tym tych, którymi inspirował się Rodat podczas pisania scenariusza. Nie znosił on dotychczasowego obrazowania lądowania w Normandii w kinie. Nie podobało mu się, że kamera odwracała swoje oko od okropieństw tego wydarzenia - rannych żołnierzy, umierających w męczarniach w błocie. Na podstawie wskazówek jego oraz weteranów i sugestii Spielberga scenariusz przepisali Frank Darabont i Scott Frank. To w ich wersji film rozpoczyna się od wejścia drugiej fali żołnierzy na plażę w Normandii - tak, by zamiast w piaszczystej pustce, widz znalazł się razem z nimi w piekle na ziemi.
Chociaż większość bohaterów filmu to młodzi ludzie, Spielberg nie miał problemu z zatrudnieniem starszych aktorów. Według niego podkreślałoby to piętno, jakie odcisnęła na nich wojna. Rolę dowodzącego oddziałem ratunkowym kapitana Millera otrzymał oczywiście Hanks. Spielberg żartował, że zdecydował się na to, ponieważ "aktor jako jedyny był gotowy wyciągać zawleczki z granatów swoimi zębami". W sierżanta Horvatha, najbliższego przyjaciela i prawą rękę Millera, wcielił się Tom Sizemore. Aktor zrezygnował dla "Szeregowca Ryana" z udziału w "Cienkiej czerwonej linii" Terence’a Mallicka, innego wyczekiwanego filmu o II wojnie światowej. Spielbergowi zależało na jego udziale, ale wiedział też, że aktor ma za sobą trudną historię uzależnienia od narkotyków. Postawił mu ultimatum - Sizemore codziennie przed rozpoczęciem zdjęć będzie przechodził testy. Jeśli chociaż raz wypadną one pozytywnie, zostanie usunięty z planu, jego rola zrecastowana, a sceny nagrane raz jeszcze. Aktorowi udało się wytrwać do zakończenia prac nad filmem.
Do roli tytułowej był przymierzany Neil Patrick Harris. Zaproponowano ja Edwardowi Nortonowi, ale ten ją odrzucił, by zagrać w "Więźniu nienawiści". Spielberg zdecydował się w końcu obsadzić mniej znanego aktora. Gdy odwiedził plan "Buntownika z wyboru", Robin Williams przedstawił mu wcielającego się w główną rolę Matta Damona. Reżyser był nim zachwycony i wkrótce zaproponował mu angaż. Niedługo później "Buntownik z wyboru" okazał się ogromnym hitem, a Damon otrzymał Oscara za scenariusz oryginalny. Hanks wpadł na pomysł, by członkowie głównej obsady przeszli sześciodniowy trening wojskowy. Miło ich to skonfrontować z nieprzyjemnościami tułaczki, a także zbudować relacje filmowego oddziału. W treningu nie uczestniczył Damon. Twórcy chcieli, by dla ludzi Millera wydawał się on obcym.
Zdjęcia trwały od 27 czerwca do 13 września 1997 roku, a budżet wyniósł około 70 milionów dolarów. Realizacja lądowania w Normandii zabrała prawie cztery tygodnie i pochłonęła 12 milionów dolarów. Wzięło w niej udział półtora tysiąca osób, w tym prawie tysiąc żołnierzy rezerwy i irlandzkiej armii. Zużyto tysiące galonów sztucznej krwi, by zabarwić brzeg i wodę oceanu na czerwono. Spielberg wpadł na pomysł, by rozrzucić na plaży martwe ryby - dzięki temu lądowanie miałoby charakter niemal biblijnej katastrofy. Mimo setek osób na planie, zmyślnej choreografii, wymagającej także użycia środków pirotechnicznych, większość ujęć wymagała zaledwie czterech dubli. Obyło się także bez poważniejszych wypadków.
"Szeregowiec Ryan" miał swą premierę 21 lipca 1998 roku. Było to skromne wydarzenie, bo - jak zaznaczyli twórcy - robienie dużej imprezy byłoby nie na miejscu. Film wszedł do ogólnokrajowej dystrybucji trzy dni później. Zarobił na całym świecie ponad 482 miliony dolarów, co czyniło go ogromnym sukcesem kasowym. Także krytycy nie kryli słów uznania. Chwalili poważniejszy ton, demitologizację bohaterskiej walki na froncie oraz realizm i rozmach scen walki.
"Szeregowiec Ryan" okazał się jednym z faworytów sezonu nagród. Obraz nominowano do jedenastu Oscarów, w tym za najlepszy film, reżyserię, scenariusz oryginalny i aktora pierwszoplanowego (Hanks). W czasie ceremonii wygrał pięć statuetek: za zdjęcia Janusza Kamińskiego, montaż, dźwięk i montaż dźwięku, a także dla Spielberga. "Czy mogę już powiedzieć, jak bardzo tego chciałem?" - zażartował reżyser, gdy wszedł na scenę.
Werdykt w głównej kategorii okazał się kontrowersyjny. Głosami członków Akademii za najlepszy film roku uznano "Zakochanego Szekspira" Johna Maddena. Zasługi za taki stan rzeczy przypisywano przede wszystkim producentowi Harveyowi Weinsteinowi, który prowadził w tamtym sezonie wyjątkowo brutalną kampanię. Nie tylko zapraszał głosujących na specjalne pokazy i obsypywał ich prezentami, ale uderzał też w swoją konkurencję, w tym właśnie w "Ryana". Skupił się na punktowaniu nieścisłości historycznych w filmie Spielberga. Dziś werdykt z 1999 roku uchodzi za jedną z największych pomyłek w historii Akademii.