Reklama

Stanisław Bareja: Król komedii

- Jeśli milion osób obejrzy mój film, to mamy dwa miliony śmiechogodzin - powiedział niegdyś Stanisław Bareja w wywiadzie dla Polskiego Radia. W środę, 14 czerwca, mija 30. rocznica śmierci twórcy legendarnego "Misia".

- Jeśli milion osób obejrzy mój film, to mamy dwa miliony śmiechogodzin - powiedział niegdyś Stanisław Bareja w wywiadzie dla Polskiego Radia. W środę, 14 czerwca, mija 30. rocznica śmierci twórcy legendarnego "Misia".
Stanisław Bareja na planie "Misia" /East News/POLFILM

"Nigdy nie był pupilkiem filmowych twórców ani krytyków. Elity duchowe narodu zawsze gardziły komedią jako gatunkiem podrzędnym. W kraju, w którym kulturalny człowiek oficjalnie mógł jedynie hołubić dzieła bombastyczne, opatrzone pieczęcią powagi, szydzono ze skromnego komedianta, odmawiając mu prawa do uznania jako twórcy" - napisano o Barei na łamach miesięcznika "Kino" w 2001 roku.

W oparciu o nazwisko reżysera Kazimierz Kutz stworzył nawet krytyczno-filmowy termin "bareizm", oznaczający twórczość pozbawioną jakichkolwiek artystycznych ambicji. Co prawda złośliwa uwaga Kutza odnosiła się do wczesnej twórczości Barei ("Żona dla Australijczyka"), to jednak lekceważąca etykietka przylgnęła do niego na dłużej.

Reklama

"Z komedią to jest tak: u Macka Sennetta facet siadał na świeżo malowanej ławce i to było śmieszne. I jest śmieszne do dziś, ale tylko w starych filmach. Gdybym ja miał zastosować podobny gag, facet musiałby się oprzeć nie o ławkę (gdzie u nas się tak ławki maluje!), [tylko] o świeżo malowany transparent, czy coś w tym rodzaju. Będzie śmiesznie. Ale powiedzą mi, że dowcip płaski, złośliwy. Do komedii trzeba mieć zdrowie, a ja mam anginę pectoris. Dlaczego Chmielewski [Tadeusz - reżyser m.in. "Nie lubię poniedziałku] się wycofał...? Nie, do recenzentów nie mam pretensji. Że psy wieszali? Można wytrzymać w tej roli" - Bareja mówił w 1980 roku Tadeuszowi Sobolewskiemu na planie swego nowego filmu - "Miś".

Dopiero w wolnej Polsce, której nie doczekał (zmarł w 1987 r.), został doceniony. W 2006 r., pośmiertnie prezydent RP odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Dwa lata później na gali Złotych Kaczek przyznawanych przez miesięcznik "Film", został wybrany najlepszym reżyserem komediowym stulecia.

Krytycy filmowi nie przepadali za Bareją, ale pokochała go publiczność. Absurdalne, a zarazem oddające gorzką prawdę o ówczesnej rzeczywistości sceny i teksty z filmów Barei na trwałe zapisały się w pamięci Polaków. Podobnie jak piosenki - wśród nich słynne: "Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu".

Ci sami aktorzy

Bareja urodził się 5 grudnia 1929 r. w Warszawie. Studiował na Wydziale Reżyserii słynnej łódzkiej "filmówki" - razem z Kazimierzem Kutzem i Januszem Morgensternem. Studia ukończył w roku 1954, ale dyplom odebrał dopiero 20 lat później. W pierwszych latach po studiach występował w filmach innych reżyserów, jako aktor - pojawił się m.in. w komedii "Kapelusz pana Anatola" Jana Rybkowskiego (1957).

Karierę reżysera rozpoczął w 1960 r. satyryczną komedią obyczajową "Mąż swojej żony", zrealizowaną na podstawie sztuki Jerzego Jurandota "Mąż Fołtasiówny". W kolejnych latach wyreżyserował m.in. filmy: "Żona dla Australijczyka" (1963), "Małżeństwo z rozsądku" (1967) i serial telewizyjny "Kapitan Sowa na tropie" (1965).

W latach 70. powstały najsłynniejsze filmy Barei. W 1973 r. na ekrany weszła komedia "Poszukiwany, poszukiwana" - z "podwójną" rolą Wojciecha Pokory. W kolejnych latach - równie słynne komedie: "Nie ma róży bez ognia" (1974), "Niespotykanie spokojny człowiek" (1975), "Brunet wieczorową porą" (1976) i "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" (1978).

W filmach Stanisława Barei pojawiali się zazwyczaj ci sami aktorzy. Do grupy "aktorów Barei" należeli m.in. Krzysztof Kowalewski, Wiesław Gołas, Kazimierz Kaczor, Jan Kobuszewski, Stanisław Tym, Bohdan Łazuka, Zbigniew Buczkowski czy Wojciech Pokora.

"Stanisław był fantastyczny. Zawsze kupował dobre pomysły, które wychodziły od aktorów, a to zawsze jest z korzyścią dla filmu. Na planie panowała miła atmosfera. Wiedział, czego chce. Najwspanialsze jest to, że on zawsze chwalił aktorów. Mówił, że jest bardzo pięknie, a mimo tego powtarzaliśmy sceny kilka razy. To było zabawne. Genialnie pracowało się ze Stanisławem" - mówił o Barei Buczkowski.

"Oczko mu się odkleiło"

Wielu fanów Barei za jego największe osiągnięcie uważa komedię "Miś" z 1981 roku. Grający główną rolę w tym filmie Stanisław Tym określił "Misia" po latach, jako "wielkie zwycięstwo Staszka Barei nad całą zgrają obrzydliwców w tamtych czasach".

Praca ekipy filmowej na planie "Misia" była nie mniej ciekawa, niż sam film. Maciej Łuczak, autor książki "Miś, czyli rzecz o Stanisławie Barei" (2001), przywołuje anegdotę o Bronisławie Pawliku. "Aktor dostał kostium - nowy waciak. Milena Celińska [kostiumolog] chciała go patynować za pomocą sprayu, ale okazało się, że Bronisław Pawlik bez porozumienia się z kimkolwiek wybrał zdecydowanie bardziej naturalistyczną metodę charakteryzacji: poszedł do zakładu ślusarskiego i tam wytarzał się w smarach" - pisze Łuczak.

Bareja angażował członków ekipy filmowej do wielu różnych zadań. W trakcie pracy nad "Misiem" sporo osób z ekipy pojawiło się na planie jako aktorzy lub użyczyło jako rekwizyty do filmu - dziś już słynne - własne przedmioty, np. ubrania.

"Kierownik produkcji Leszek Sobczyk gra tajniaka, który śledzi Irenę Ochódzką podczas podróży do Londynu - czytamy w książce Łuczaka. - Jerzy Bończak, czyli asystent reżysera Zagajnego, cały czas nosi gruby chłopski kożuch, pożyczony od Agnieszki Arnold, asystentki Stanisława Barei. Ta z kolei nagrywa postsynchrony i mówi spoza ekranu: Pani Iwonko, pani wytrze tę szminkę, bo klient znów się będzie pieklił. Z kolei II kierownik produkcji Tomasz Orlikowski spoza kadru wygłasza słynne zdanie: Oczko mu się odkleiło, temu misiu".

Łuczak wyjaśnił także znaczenie specyficznego języka - polszczyzny "zdeformowanej" - jakim posługują się bohaterowie "Misia" . Taki sposób mówienia był parodią języka ówczesnych sekretarzy partii - tłumaczy Łuczak.

"Postaci z filmu posługują się jednym z rodzajów nowomowy, określonej przez prof. Michała Głowińskiego jako kiczowato-ludyczna. Cechuje ją inwersja, czyli świadome zakłócenie naturalnego szyku wyrazów w zdaniu, wpisanego w jego strukturę - pisze Łuczak. - PRL-owski język, którym posługiwano się na co dzień, deformował polszczyznę".

"Oto celnik sentencjonalnie stwierdza: Byłoby nas mniej, coraz, Polaków. Ona nieczynna, ta budka, nawet napis był, ale jakiś "obuz" zdjął - mówi idąca ulicą starsza kobieta" - czytamy w książce "Miś, czyli rzecz o Stanisławie Barei".

Bareja jak Hitchcock

Szczególne miejsce w dorobku Barei zajmują seriale - "Alternatywy 4" (1983) i "Zmiennicy" (1986). W pierwszym niezapomniane komediowe kreacje stworzyli Roman Wilhelmi - jako Stanisław Anioł i Witold Pyrkosz - jako Balcerek. W drugim główne role zagrali Ewa Błaszczyk i Mieczysław Hryniewicz, a partnerowali im m.in. Irena Kwiatkowska, Bronisław Pawlik, Krzysztof Kowalewski, Kazimierz Kaczor i Mieczysław Czechowicz.

Bareja, jak Hitchcock, lubił występować we własnych filmach, grając epizodyczne role. Pojawił się m.in. w "Misiu" - jako właściciel sklepu w Londynie, w "Alternatywach" - jako dzielnicowy, i w "Zmiennikach" - jako "Krokodylowy".

W 2011 roku w łódzkiej Alei Sławy na głównej ulicy miasta odsłonięto gwiazdę twórcy "Misia".

Na uroczystości nie zabrakło Stanisława Tyma, odtwórcy roli Ryszarda Ochódzkiego w klasyku Barei - "Misiu". Tym podkreślił, że Bareja to rzecz wyjątkowa w jego życiu. I choć - jak mówił - żadnych wyższych studiów nie ukończył, to jako jedyny ukończył trzy wyższe uczelnie - Teatr STS w Warszawie, Staszek Bareja i Jerzy Dobrowolski.

"Staszek Bareja był postacią niezwykłą, przede wszystkim jako filmowiec, który przez jeden moment nawet nie rezygnował z tego, co wie i z tego, co powinien robić, mimo że nie było specjalnie łatwo i on doświadczał tego w sposób czasem nawet i okrutny" - wspominał przyjaciela Stanisław Tym. Prywatnie - jak wspominał - był to "facet ogromnej dobroci, wielkiego męstwa i charakteru".

"To był odważny gość" - dodał Tym, opowiadając m.in. o tym, że reżyser w piwnicy swojego domu trzymał w czasie "okupacji bolszewickiej" tajną drukarnię, którą przywiózł z Wiednia na dachu "malucha".

Stanisław Bareja zmarł 14 czerwca 1987 roku w Essen, w Niemczech. Pochowano go na Cmentarzu Czerniakowskim w Warszawie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Stanisław Bareja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy