Reklama

Salma Hayek: Meksykański temperament

Gdy patrzy się na Salmę Hayek, nie sposób uwierzyć, że meksykańska aktorka drugiego września kończy 50 lat. Gwieździe udało się zachować naturalną urodę, mimo że nigdy nie starała się wyglądać perfekcyjnie i ignorowała rady starszych koleżanek, by wstrzykiwać sobie botoks. Jednocześnie zawsze pozostawała skromna i otwarcie prosiła fanów, by się nią nie zachwycali. "Jestem chodzącą bombą emocjonalną" - przekonywała.

Gdy patrzy się na Salmę Hayek, nie sposób uwierzyć, że meksykańska aktorka drugiego września kończy 50 lat. Gwieździe udało się zachować naturalną urodę, mimo że nigdy nie starała się wyglądać perfekcyjnie i ignorowała rady starszych koleżanek, by wstrzykiwać sobie botoks. Jednocześnie zawsze pozostawała skromna i otwarcie prosiła fanów, by się nią nie zachwycali. "Jestem chodzącą bombą emocjonalną" - przekonywała.
Presja, jaką wywiera się na kobietach, jest szalona - przekonuje Salma Hayek /materiały prasowe

Hayek już w dzieciństwie należała do osób wyjątkowo zaradnych, a jej ognisty temperament dał o sobie znać, gdy tylko rodzice wysłali ją do katolickiej szkoły z internatem w wieku 12 lat. Urodzona w Meksyku przyszła gwiazda została po dwóch latach odesłana przez opiekunów z powrotem. Nauczyciele argumentowali ten krok, pisząc, że młodziutka Salma ich terroryzowała. Rodzicom przysłano informację, że ich buntownicza córka cierpi na ADHD i dysleksję. 

Choć początki były trudne, Hayek, dzięki swojej upartości i pewności siebie, bardzo łatwo odnalazła się w otaczającej ją rzeczywistości. Najpierw rozpoczęła studia ze stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ibero-Amerykańskim, lecz gdy tylko zrozumiała, że chce być aktorką, porzuciła uczelnię i zaczęła chodzić na castingi. Rezultat był natychmiastowy - mimo braku większego doświadczenia została wybrana do głównej roli w meksykańskiej telenoweli "Teresa" w 1989 roku.

Reklama

Decyzja ta całkowicie zmieniła życie Hayek - jako 23-latka stała się w swojej ojczyźnie gigantyczną gwiazdą i nagle zaczęła zarabiać krocie. Jednak jak przekonywała, nigdy nie była do końca pewna, czy angaż do "Teresy" był dla niej spełnieniem marzeń. "Nie chciałam, żeby ludzie uznali mnie za popularną, ale złą aktorkę. Panikowałam na myśl, że wszyscy będą myśleć: 'Jest dobra tylko dlatego, że każdy ją zna'" - opowiadała. Dlatego po zakończeniu emisji telenoweli w 1990 roku zrezygnowała z pracy w telewizji. 

Wybrała teatr, choć na scenicznych deskach nie zagrzała miejsca zbyt długo - w 1991 roku podjęła szaloną decyzję, by wyjechać do Kalifornii i tam próbować swoich sił. Niestety, na miejscu dowiedziała się, że zdaniem hollywoodzkich producentów, międzynarodowa kariera nie jest jej pisana. W wywiadzie dla "Variety" wspominała, że nikt nie chciał jej zatrudnić. "Spotykałam szefów wytwórni, którzy mówili: 'Byłabyś największą gwiazdą Ameryki, ale urodziłaś się w złym kraju. Nie dostaniesz nigdy głównej roli, bo nie możemy pozwolić, by ktoś pomyślał, patrząc na ciebie, o swojej służącej'".

Mimo tych deklaracji nie poddawała się - na sukces w Stanach czekała aż pięć lat, szkoląc swój angielski, by pozbyć się obcego akcentu. Dopiero w 1995 roku udało jej się zdobyć drugoplanową rolę w filmie akcji Roberta Rodrigueza "Desperado", która okazała się dla niej ważnym krokiem naprzód. W produkcji wystąpiła u boku Antonio Banderasa, który stał się wkrótce jej najlepszym przyjacielem.

Jak mówiła po latach, to właśnie na planie "Desperado" zrozumiała, że jest "bombą emocjonalną". "Nie radziłam sobie kompletnie ze scenami miłosnymi. Płakałam cały czas. Dlatego nigdy nie możecie zobaczyć dłuższych ujęć, a jedynie krótkie - żeby nie było widać moich łez. Zamiast godziny kręciliśmy to przez osiem godzin. O mały włos mnie nie zwolnili, bo nie chciałam się rozbierać przed kamerą" - wyznawała. 

Mimo trudności na planie, Hayek zaprzyjaźniła się z reżyserem Robertem Rodriguezem. Twórca zapałał do aktorki taką sympatią, że wybrał ją na matkę chrzestną swojego dziecka. Tymczasem widzowie i producenci docenili jej występ w "Desperado", a po tym projekcie posypały się kolejne propozycje. Hayek mogliśmy oglądać na drugim planie m.in. w "Od zmierzchu do świtu" (1996) Rodrigueza (słynna scena striptizu!), "Klubie 54" (1999) Marka Christophera, "Dogmie" (1999) Kevina Smitha i "Bardzo dzikim zachodzie" (1999) Barry'ego Sonnenfelda, uznanym za jedną z największych klap finansowych w historii Hollywood.

Przełomem dla Hayek było jednak przedsięwzięcie skrajnie odmienne od widowiskowego i ostro skrytykowanego "Bardzo dzikiego zachodu". W dramacie biograficznym "Frida" (2002) Julie Taymor 36-letnia wtedy aktorka zadebiutowała w Stanach Zjednoczonych w głównej roli. Wcieliła się w malarkę Fridę Kahlo, która wdaje się w romans ze swoim mentorem - Diego Riverą. Za tę pełną emocji kreację Hayek zdobyła swoją pierwszą i jedyną jak dotąd nominację do Oscara.

Po "Fridzie" gwiazda stanęła po drugiej stronie kamery, reżyserując film telewizyjny "Zdarzył się cud". To był ostateczny dowód jej niezależności. Debiutując jako twórczyni, Hayek pokazała, że nie zamierza iść na łatwiznę. Wkrótce potem założyła swoją własną wytwórnię - Ventanarosa, a w 2005 roku zasiadła w jury festiwalu w Cannes. 

Niestety, nie wszystko poszło po myśli gwiazdy. Choć wciąż pojawiała się na ekranie, zabrakło w jej dorobku kolejnej kreacji na miarę "Fridy". Do najbardziej pamiętnych aktorskich wcieleń Hayek po zdobyciu oscarowej nominacji należą: gościnna rola w serialu "Brzydula Betty", za którą zdobyła w 2007 roku nominację do Emmy, występ u boku przyjaciółki Penelope Cruz w "SEXiPIStOLS" (2006), udział w dwóch częściach komedii "Duże dzieci" i kreacja królowej w imponującym dramacie fantasy "Pentameron" (2015) Matteo Garrone.

Piękna aktorka popularność utrzymała przede wszystkim dzięki swojej pozaekranowej działalności. Założyła własną markę ubrań, regularnie pojawiała się w reklamach firmy Avon, znaczące części swojego majątku przeznaczała na cele charytatywne, a w 2009 roku poślubiła miliardera François-Henriego Pinault. Na kosztownym weselu - utrzymanym w konwencji karnawału - pojawili się m.in. były partner Hayek, Edward Norton, a także Antonio Banderas, Penelope Cruz i Charlize Theron. 

Choć ślub z milionerem z pewnością wpłynął na życie Hayek, gwiazda wyraźnie pokazała mężowi, że chce zachować niezależność. "Czułabym się dziwnie, gdyby zabrał mi moje rachunki do płacenia. One dają mi pewność siebie. Powiedziałam wprost, że nie zamierzam stać się damą na salonach. Odpowiedział: oczywiście, 'nienawidziłbym tego'" - wspominała Meksykanka.

Równocześnie w wywiadach wielokrotnie podkreślała, że jest normalną kobietą. "W moim świecie musisz być pięknym, szczupłym, bogatym i sławnym, ale to tak naprawdę fałsz. Musisz być po prostu sobą. Mam duże uda, mam cellulit. Nie zachwycajcie się mną. Nie starajcie się ubierać, jak ja" - zachęcała. A na pytanie o najgorszą radę na tematu urody, jaką kiedykolwiek usłyszała, odparła: "'Powinnaś zacząć wstrzykiwać sobie botoks. Jak zrobisz to w młodym wieku, nigdy nie będziesz miała zmarszczek' - tak mi wmawiano. Na szczęście nie zrobiłam tego" - przekonywała.

Hayek często zdarza się udzielać także w kwestiach ważnych społecznie. Jest wielką obrończynią praw kobiet i niechętnie traktuje mężczyzn-macho. "Przez całe życie szukałam faceta, który ma większe jaja niż ja" - mówiła. "Ale to nie oznacza bycia macho i lekceważenia. Tacy faceci boją się w głębi duszy najbardziej. Większość jest po prostu niewiarygodnie słaba. Znacznie bardziej pociągający są mężczyźni, którzy potrafią być delikatni i rozumieją kobiety" - twierdziła.

W wywiadach Hayek przyznawała się również do feminizmu. "Presja, jaką wywiera się na kobietach, jest szalona" - argumentowała w rozmowie z "The Guardian". "Żeby zarabiać tyle, co mężczyzna, musisz być od niego znacznie lepsza. A w tym czasie masz być też dobrą żoną i matką. I wyglądać na dwadzieścia lat w wieku czterdziestu. Musimy skończyć z tymi oczekiwaniami" - pouczała.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Salma Hayek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy