"Niemoralna propozycja": Co zrobisz za milion dolarów?
Jaka suma przekonałaby cię do jednej nocy z milionerem? To prowokacyjne pytanie zadali widzom twórcy "Niemoralnej propozycji". Krytycy nie szczędzili złośliwości, organizacje feministyczne były oburzone, a przyznający Złote Maliny zacierali ręce. Samo dzieło uchodzi dziś za tak złe, że aż sprawiające radość z seansu. Producentom to nie przeszkadzało, bo film okazał się frekwencyjnym hitem. W czwartek mija dokładnie trzydzieści lat od premiery "Niemoralnej propozycji" Adriana Lyne’a.
Film opowiadał o kochającym się młodym małżeństwie. David (Woody Harrelson) jest architektem, a Diana (Demi Moore) agentką nieruchomości. Gdy recesja i nieudane inwestycje doprowadzają ich do bankructwa, oboje decydują się szukać szczęścia w Las Vegas. Tracą tam pozostałe oszczędności. Nieoczekiwanie pomocną dłoń wyciąga do nich miliarder John Gage (Robert Redford). Zauroczony urodą Diany proponuje milion dolarów za noc z nią. Para początkowo odmawia. Jednak następnego dnia zdesperowane małżeństwo przyjmuje jego propozycję. Oczywiście historia nie kończy się na jednej nocy.
"Niemoralna propozycja" powstała na podstawie książki Jacka Engelharda pod tym samym tytułem. Scenarzystka Amy Holden Jones dostała od producentów proste zadanie - zachować pomysł "milionera proponującego fortunę za noc z zamężną kobietą" i zlikwidować wątek rasowy. W książce miejsce Davida zajmował Joshua, Żyd i członek izraelskiej armii. Zamiast Gage’a pojawiał się natomiast szejk Ibrahim. Obawiając się kontrowersji towarzyszących premierze oraz nieintencjonalnego powielania rasistowskich stereotypów włodarze Paramount Pictures zdecydowali się zmienić narodowość trójki głównych bohaterów. Reżyserię powierzono Adrianowi Lyne’owi, twórcy "Dziewięć i pół tygodnia" oraz "Fatalnego zauroczenia".
Do roli małżeństwa początkowo przymierzano Toma Cruise’a i Nicole Kidman. Gdy będące wówczas małżeństwem gwiazdy odmówiły, rozpoczęto poszukiwanie innych, równie głośnych nazwisk. Ofertę zagrania Diany odrzuciły Julia Roberts i Andie MacDowell. Przesłuchano także Sophie Marceau i Irene Jacob. O angaż zabiegała Halle Berry, ale producenci nie brali jej pod uwagę. Obawiali się, że kontrowersje związane z romansem międzyrasowym źle wpłyną na frekwencję. Ostatecznie rola Diany powędrowała do Demi Moore. Ta już dwukrotnie starała się wystąpić w filmach Lyne’a - w "Lisicach" i "Flashdance". Jak się okazało, do trzech razy sztuka.
Największy problem sprawiło obsadzenie roli Davida. Gdy Cruise odpadł z wyścigu, głównym kandydatem stał się Johnny Depp. Ten wybrał jednak "Co gryzie Gilberta Grape’a" Lassego Hallströma. Zwrócono się więc do kolejnych aktorów: Vala Kilmera, Charliego Sheena i Johna Cusacka. Wszyscy odmówili. Wtedy jeden z producentów zasugerował Woody’ego Harrelsona. Lyne był jednak przeciwny. Harrelson kojarzył się wtedy przede wszystkim z rolą sympatycznego i głupiego barmana z serialu "Zdrówko". Zmienił zdanie, gdy zobaczył komedię "Biali nie potrafią skakać" Rona Sheltona. Zaraz skontaktował się z przedstawicielami aktora. Harrelson czuł, że "Niemoralna propozycja" może być dobrym startem dla jego kariery filmowej. Niestety, był już zakontraktowany do udziału w "Bennym i Joon". Ostatecznie zdecydował się opuścić ją i wystąpić u Lyne’a. Zerwanie poprzedniego kontraktu kosztowało go pół miliona dolarów.
Twórcy widzieli Warrena Beatty'ego jako milionera Johna Gage’a. Ten, słynący ze starannego dobierania swych ról, spasował. Na szczęście Robert Redford nie okazał się równie wybredny. Lyne przyznał w komentarzach do wydania DVD "Niemoralnej propozycji", że przez cały czas bardzo przeżywał współpracę z żywą legendą Hollywood i do końca nie mógł w nią uwierzyć. Już po premierze filmu francuska aktorka Lydie Denier stwierdziła, że nie był to wiarygodny casting. Redford jako Gage był elegancki i charyzmatyczny. Według Denier starsi faceci z milionami na koncie nigdy tacy nie są.
Dla Harrelsona największym zmartwieniem były sceny intymne, a dokładniej... Bruce Willis, będący wówczas w związku z Moore. "Jestem bliskim przyjacielem Demi i jej męża" - mówił dla "The Baltimore Sun". "Musiałem postawić sobie granicę, a nie jestem w tym najlepszy. Nie lubię ograniczeń, wolę działać bez nich. W scenie chodziło o kontakt między dwoma ciałami. Nie wiem, czy Demi była wtedy podniecona, ale ja... Trzeba jednak myśleć o konsekwencjach. Nie chciałem, żeby Bruce ścigał mnie po tym wszystkim" - kontynuował wywiad, który bardzo źle się zestarzał.
Moore wspominała realizację scen erotycznych jeszcze gorzej. Podczas przygotowań do zdjęć Lyne zawarł z nią układ: będą kręcili według jego sprowadzonego sposobu, a po zmontowaniu materiału aktorka go zrewiduje. Jeśli któreś ujęcie wyda jej się zbyt wulgarne lub intymne, zostanie ono wycięte i nie trafi do gotowego filmu. Na papierze brzmiało to dla niej sensownie. Rzecz w tym, że Lyne nie lubił ciszy na planie. W czasie symulowanego seksu głośno i wulgarnie kibicował swoim aktorom. W swojej autobiografii "Inside Out" Moore zdradziła, że podczas jej sceny z Harrelsonem Lyne rzucał zza kamery hasłami typu "Pie***cie się sprośniej". W pewnym momencie oznajmił, że ma erekcję. Według niej zachowanie reżysera było obliczone na rozluźnienie atmosfery na planie i skupienie uwagi na nim, by nagie gwiazdy czuły się nieco swobodniej. Rezultat był jednak odwrotny od zamierzonego.