Reklama

Najlepsi aktorzy 2023 roku. Zgadzacie się z takimi typami?

Które męskie role podobały mi się najbardziej w 2023 roku? Wybrałem pięciu aktorów, których kreacje w ciągu minionych dwunastu miesięcy zrobiły na mnie największe wrażenie.

Które męskie role podobały mi się najbardziej w 2023 roku? Wybrałem pięciu aktorów, których kreacje w ciągu minionych dwunastu miesięcy zrobiły na mnie największe wrażenie.
Robert Downey Jr. ("Oppenheimer"), Robert De Niro ("Czas krwawego księżyca") i Bradley Cooper ("Maestro") zachwycili swoimi kreacjami w 2023 roku /materiały prasowe

Rozdanie Oscarów za kilka miesięcy i pewnie nominacje do złotych statuetek nie do końca pokryją się z poniższą listą, co wynika ze specyfiki uzależnienia takich zestawień od kalendarza premier. Dlatego u mnie pojawiają się nazwiska aktorów i aktorek z filmów, które miały kinowe premiery w Polsce w 2023 roku. Nie umieszczam na liście ról w filmach, które obejrzałem na festiwalach filmowych, ale ich polska premiera będzie miała miejsce w przyszłym roku. Oto moje subiektywne zestawienie najlepszych męskich ról w filmach kinowych.

Bradley Cooper - "Maestro"

Bradley Cooper powinien dostać nominację do Oscara dla najlepszego reżysera za "Narodziny gwiazdy". Prawdopodobnie zgarnął mu ją sprzed nosa Paweł Pawlikowski, który niespodziewanie dostał w tej kategorii nominację za "Zimną wojnę". Teraz Cooper powraca z nowym filmem, który dowodzi, że może on mieć przed sobą przyszłość kogoś na miarę Clinta Eastwooda. Warto przez ten pryzmat spojrzeć na aktorskie spotkanie panów w "Przemytniku" tegoż Eastwooda. Ich rozmowa przy stole w dinerze jest chyba bardziej osobista, niż nam się wydaje.

Reklama

Opowiadający o karierze amerykańskiego dyrygenta Leonarda Bernsteina "Maestro" nie ma magii debiutu reżyserskiego Coopera i jest filmem nie do końca spełnionym. Mimo wizjonerskich scen, kilku mocnych emocjonalnie wątków i kapitalnych zdjęć Matthew Libatique'a brakuje tej biografii pomysłu na pokazanie, kim w rzeczywistości był Bernstein. Natomiast Cooper tworzy mięsistą i złożoną rolę, mimo słabości scenariusza. W duecie z Carey Mulligan pokazuje skomplikowane meandry miłości Felicii Montealegre i Bernsteina. Miłości pięknej, ale też pełnej wyrzeczeń. Scena odchodzenia Felicii w uścisku męża to aktorskie wyżyny, wygrane na oddechu i minimalnym grymasie. Z drugiej strony Cooper jest też ekspresyjny. Imponujące jest perfekcyjne odtworzenie 6-minutowego koncertu w London Symphony Orchestra, którym dyrygował w 1973 roku Bernstein. Cooper przygotowywał się do tej sceny kilka lat, co widać w każdej jej sekundzie. Choćby tylko z tego powodu mam nadzieję, że przyszłoroczne Oscary będą należały do niego. 

Robert De Niro - "Czas krwawego księżyca"

W ostatnim ćwierćwieczu Robert De Niro zrobił wiele by roztrwonić swoją wielkość z lat 70., 80. i 90. Kolejne budowane na kilku minach role w komediach drugiego sortu, marnej jakości kino sensacyjne i produkcyjniaki na VOD - tak De Niro zarabiał na rozwój swojego restauracyjno-hotelowego imperium w nowojorskiej dzielnicy Tribeca. W tym czasie zdarzały mu się role, przypominające o jego wielkości. Tworzył krwiste epizody u Davida O. Russela (nominacja do Oscara za "Poradnik pozytywnego myślenia"), nakreślił interesujący portret Berniego Madoffa w "Arcyoszuście" Barry'ego Levinsona i wrócił do legendarnego duetu z Martinem Scorsesem w "Irlandczyku".

Jednak to dopiero tegoroczny "Czas krwawego księżyca" Scorsesego dał De Niro pole do popisu. Razem z Leonardo DiCaprio tworzą duet doskonale pasujący do ich kreacji w "Chłopięcym świecie" z 1993 roku. Tym razem relacja wuj-syn jest jednak znacznie bardziej upiorna. Jego William Hale (historyczna postać) może być postawiony obok najważniejszych socjopatów i psychopatów, jakich De Niro kreował w kinie swojego przyjaciela Scorsesego. Hale jest zimnym i bezwzględnym socjopatą ukrytym za twarzą dobrodusznego wujka, którego zło upudrowane jest urzekającym uśmiechem. To diabelskie uwiedzenie. Banalność zła w pełnej krasie. Będzie trzeci Oscar dla Bobby'ego? Czeka na niego już 43 lata!

Robert Downey Jr. - "Oppenheimer"

Robert Downey Jr. dostał w swojej karierze dwie nominacje do Oscara za tak różne filmy, jak "Chaplin" i "Jaja w tropikach". Tworzył magnetyczne role u Roberta Altmana, Olivera Stone'a, Mike'a Figgisa (przypomnijcie sobie jego przejmujący epizod umierającego na AIDS geja w "Ta jedna noc"), Richarda Linklatera czy Davida Finchera. Lata problemów z nałogami odsunęły go od hollywoodzkiego mainstreamu. Powrócił w wielkim stylu rolą Tony'ego Starka w uniwersum Avengers i Sherlocka Holmesa w szalonej interpretacji Guya Ritchiego.

Rola w "Oppenheimerze" Christophera Nolana przypomina, że Downey Jr. ma w sobie aktorski żar, który był ukryty pod żelastwem Iron Mana. Jego Lewis Strauss to przebiegły przewodniczący Komisji Energii Atomowej, który balansuje między klasycznym czarnym charakterem a postacią tragiczną. Downey Jr. jest fizycznie niemal nie do poznania, a jednocześnie to nie makijaż czyni jego rolę wyjątkową. Downey Jr. wnosi do niej cały swój bagaż chłopięcej bezczelności, którą zderza z waszyngtońskim cynizmem i wyrachowaniem Straussa. Liczę na złotą statuetkę za drugoplanową rolę dla artysty, który fenomenalnie zrzucił kostium Starka. Możliwe, że ta rola to również punkt zwrotny w karierze aktora, który od dziecka przesiąkł duchem niezależnego i awangardowego kina. Opowiedział o tym w świetnym zeszłorocznym dokumencie Netflixa "Sr", traktującym o jego relacji z ojcem, ikoną niezależnego kina - Robertem Downeyem Sr. A może czas na własny debiut reżyserski?

Paul Mescal - "Aftersun"

"Aftersun" jest niezwykle subtelnym, delikatnym, impresyjnym, utkanym z ukrytych znaczeń, poetyckim obrazem dzieciństwa, dojrzewania do ojcostwa, depresji i miłości. Charlotte Wells nakręciła jeden z najgłębszych i najbardziej chwytających za serce filmów o depresji, jaki kiedykolwiek oglądałem. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wielka kreacja Paula Mescala. Znany ze świetnych "Normalnych ludzi" 27-letni irlandzki aktor tworzy przejmujący i do tego subtelny obraz pogruchotanego mężczyzny, rozerwanego między ojcostwem, a chęcią eksploracji życia młodego mężczyzny. Finałowy taniec w rytm "Under Pressure" Queen przejdzie do historii kina, a Mescal ma przed sobą wielką presję, by nie zniszczyć wspaniale zapowiadającej się kariery.

Pierfrancesco Favino - "Nostalgia"

"Zobaczyć Neapol i umrzeć"- cytat z Goethego jest dobrze znany, ale przez lata zatracił swoją moc. Leżący u podnóża Wezuwiusza Neapol, od zawsze przyciągał pięknem i odpychał brzydotą. Przyciągał i pochłaniał, bowiem jako portowe miasto bywał siedliskiem chorób i epidemii. Wystarczy poczytać Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który znakomicie opisał wszystkie sprzeczności stolicy Kampanii. Neapol fascynuje i przeraża. Rozkochuje i zabija.

"Nostalgia" Mario Martone jest na wskroś neapolitańską opowieścią, gdzie słodycz ma posmak wyjątkowo cierpkiej goryczy. Historia o powrocie do opanowanej przez Camorre dzielnicy Rione Sanità mężczyzny, który chce zmierzyć się z własnymi demonami, jest opowieścią o odrębnym DNA Neapolu. Pierfrancesco Favino, który w arcydziele Marco Bellocchio "Zdrajca" zdarł maskę z prominentnego mafiozo sycylijskiej Cosa Nostry, teraz tworzy rolę Neapolitańczyka, który nie jest w stanie wyzbyć się swojego dziedzictwa, nawet mimo zmiany wyznania. Czy Neapolu nie da się nigdy opuścić? Czy Neapol nigdy nie wyjdzie z kogoś, kto ucieka od niego na koniec świata? Martone nakręcił neapolitańską przypowieść o utraconych marzeniach, synowskiej miłości i złudnej sile nostalgii, a Favino stworzył wielowymiarową postać człowieka, który wydaje się mieć wszystko. A nie ma nic.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama