Reklama

"Na granicy": Marcin Dorociński po "złej stronie mocy"

W piątek mija dokładnie pięć lat od premiery "Na granicy" - fabularnego debiutu nagradzanego dokumentalisty Wojciecha Kasperskiego. "Mięsiste kreacje aktorskie w otoczeniu dzikiej, zimowej przyrody. Mocne, męskie kino" - tymi słowami reklamował swój film. Krytycy zwrócili uwagę na kreację Marcina Dorocińskiego, który zagrał postać "jednego z najciekawszych czarnych charakterów w polskim kinie".

W piątek mija dokładnie pięć lat od premiery "Na granicy" - fabularnego debiutu nagradzanego dokumentalisty Wojciecha Kasperskiego. "Mięsiste kreacje aktorskie w otoczeniu dzikiej, zimowej przyrody. Mocne, męskie kino" - tymi słowami reklamował swój film. Krytycy zwrócili uwagę na kreację Marcina Dorocińskiego, który zagrał postać "jednego z najciekawszych czarnych charakterów w polskim kinie".
Marcin Dorociński w filmie "Na granicy" /Marcin Szpak / Kino Świat /materiały prasowe

Film "Na granicy" opowiadał inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami historię ojca i dwóch synów, którzy przyjeżdżają w Bieszczady, aby ułożyć sobie relacje po niedawnej rodzinnej tragedii. Tajemniczy nieznajomy, pojawiający się w odciętej od cywilizacji górskiej bazie, wciąga jednak bohaterów w mroczny i niebezpieczny świat przestępczego pogranicza. Aby przetrwać, bracia będą zmuszeni do odrobienia trudnej lekcji dojrzałości.

"Na granicy" był debiutem fabularnym Wojciecha Kasperskiego, wielokrotnie nagradzanego dokumentalisty, znanego m.in. z filmu "Nasiona". Za zdjęcia odpowiadał nominowany do Oscara Łukasz Żal ("Ida", "Joanna"). W głównych rolach oglądaliśmy Marcina Dorocińskiego i Andrzeja Chyrę, którym partnerowała dwójka zdolnych aktorów młodego pokolenia: Bartosz Bielenia ("Disco Polo") i Kuba Henriksen ("Planeta Singli").

Reklama

- "Na granicy" to thriller. Kilku bohaterów, jedna lokacja, prosta fabuła. Tak jak w klasycznych filmach gatunku tak i tu, jest garstka bohaterów i intruz, który im zagraża. Bohaterowie, którzy są zwykłymi ludźmi, znajdują się nagle w centrum niezwykłych okoliczności, gdzie muszą stać się innymi, lepszymi czy mocniejszymi osobami, by przetrwać. To filmowe nawiązanie do gatunkowego kina jest moje, autorskie i wynika z fascynacji filmowymi thrillerami. W moim filmie najważniejsi są bohaterowie i atmosfera cabin fever, klaustrofobia i niemoc wynikająca z zamknięcia. Ta sceneria to laboratorium emocji. Poczucie zaszczucia i zagrożenia, izolacja, rozłączenie - każdy z bohaterów czuje się zagrożony przez pozostałych. Podobno, co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale jeszcze ważne jest, jaka jest za to wszystko cena, co dzieje się z ludźmi na granicy - tam stawiam kamerę i po to zrobiłem ten film - tłumaczył reżyser Wojciech Kasperski.

Twórca "Na granicy" zwracał uwagę na aktorski pojedynek między Andrzejem Chyrą  a Marcinem Dorocińskim.

- To dwóch zupełnie innych aktorów, dwa światy i zupełnie inne sposoby pracy. To też miało znaczenie przy finalnym wyborze: chciałem stworzyć dwa antagonizujące się światy (...) Tych dwóch aktorów i te dwie postacie są swoimi przeciwieństwami w wielu wymiarach - argumentował Kasperski.

- Bohaterów spotykamy w Bieszczadach, miejscu absolutnie niezwykłym, magicznym, położonym nomen omen również na granicy. Najpierw zahaczają o posterunek straży granicznej, potem przenoszą się do tajemniczego miejsca, usytuowanego gdzieś głęboko w górach. Do końca nie wiadomo, co się tam wcześniej mieściło: więzienie, jakaś stanica? To miejsce na granicy jawy i snu. Wokół tylko góry, jest spokojnie, cicho... Dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie był w Bieszczadach, jest z miasta i nigdy nie był na takim odludziu, ta cisza może być wręcz nie do wytrzymania... - na specyfikę ekranowej scenografii zwracał uwagę Marcin Dorociński.

Jak dodawał producent filmu Marcin Wierzchosławski nieczęsto zdarza się, by fabularny film w całości nakręcić w Bieszczadach.

- W oddalonych od cywilizacji lokacjach, co było w pełni zgodne z zamysłem dramaturgicznym scenariusza. Co więcej, główna lokalizacja  - górska stanica pograniczników - jest obiektem, w którym zrealizowano wszystkie sceny, które w scenariuszu to miejsce wykorzystują, zarówno te dziejące się we wnętrzu, jak i na zewnątrz stanicy. Takie rozwiązania realizacyjne podejmuje się w produkcji filmowej niesłychanie rzadko. Najczęściej, dla ułatwienia pracy, filmowcy decydują się na zdjęcia we wnętrzu w innym, dogodniejszym logistycznie obiekcie lub budują dekoracje w hali zdjęciowej. Oczywiście decyzja o realizowaniu filmu w ten właśnie sposób  (100% zdjęć w Bieszczadach, zimą!) ma swoje uzasadnienie fabularne.  Autor scenariusza i reżyser filmu, Wojciech Kasperski, od pierwszych rozmów ze mną na temat filmu podkreślał rolę autentycznych górskich lokacji, które w znakomity sposób zbudują emocje na ekranie - mówił producent "Na granicy".

Według reżysera Wojciecha Kasperskiego Marcin Dorociński, zazwyczaj wcielający się w pozytywnych bohaterów, zagrał w "Na granicy" jedną ze swych najlepszych kinowych ról. Aktor nie chciał precyzować, czy jego ekranowa postać to "personifikacja zła".

- Ojciec grany przez Andrzeja Chyrę i jego dwóch nastoletnich synów docierają tam, aby poukładać sobie życie po śmierci żony i matki. Jak to bywa po rodzinnej tragedii, nie mogą poradzić sobie z emocjami, próbują zlepić tę swoją miłość, przyjaźń, ale nie bardzo im to wychodzi. Ani ojciec nie ma cierpliwości do synów, ani oni nie mają cierpliwości do ojca. Zupełnie nieoczekiwanie w ich życiu zjawia się obcy, czyli mój bohater. Czy Konrad jest personifikacją zła? Chciałbym, aby widz sam odpowiedział sobie na to pytanie - mówił Dorociński. 

"Marcin Dorociński stworzył postać jednego z najciekawszych czarnych charakterów w polskim kinie. Jest jednocześnie pociągający i odpychający, czuły i agresywny, wzbudza ciekawość i chęć ucieczki. Nic dziwnego, że potrafi zbałamucić młodocianych bohaterów. Podobnie Andrzej Chyra, który nie zdradza swojej postaci z motywacji. Gra na niedomówieniach. Nie wiadomo, czy jest ojcem-tyranem, czy mężczyzną, który obwinia się za śmierć bliskiej osoby" - chwalił odtwórców głównych ról recenzent Interii.

Widzowie mogli także zobaczyć w "Na granicy" Bartosza Bielenię, który wkrótce wyrósł na największą gwiazdę polskiego kina.

- Wyglądał, jakby wyszedł ze szpitala, był chudy, blady, podkrążone oczy, miał króciutkie na centymetr włosy. Był tak bezczelnie wyszczekany, a w spotkaniu z innymi aktorami atakujący i ofensywny, że zatrzymałem się na nim - właśnie takiego buntu potrzebowała ta postać. Skupiłem się na tym i starałem się podkręcić. Pamiętam, że na pewnej próbie aktor, który Bartkowi partnerował do roli ojca spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby pytał: "czy mogę temu gnojkowi przyłożyć?". Bartek bezwzględnie i nieznośnie dopiekał swojemu filmowemu ojcu. Między innymi na tych cechach zbudował rolę Janka i to był pierwszy impuls, który wyłapaliśmy na castingu. Pamiętam, że kiedy wyszedł, zabrałem na bok reżysera castingu i powiedziałem "mamy go, mamy Janka". Od razu był moim numerem jeden do tej roli - Kasperski wspominał casting z udziałem Bieleni.

Sam aktor przyznawał, że był pod "ogromnym wrażeniem profesjonalizmu Marcina Dorocińskiego".

- Przejście na "złą stronę mocy" dokonało się błyskawicznie i nie wymagało jakiejś wielkiej przemiany. Odniosłem wrażenie, że to coś w nim głęboko drzemało i wystarczyło tylko rozdmuchać płomień. Jego bohater to Konrad - zwierzę, renegat, ogorzały facet z gór. Każdy z więziennych tatuaży na jego ciele ma znaczenie: krzyże, czy kobiece oczy na biodrach. Siłą takich ról - negatywnych bohaterów od "Człowieka z blizną" po "Taksówkarza", jest niedopowiedzenie i nasz lęk wobec niewiadomej. Największym strachem jest, gdy nie wiemy, czego możemy się spodziewać. Gdy nie mamy opcji przewidzenia ruchów przeciwnika. Sztandarowym przykładem jest film ‘Obcy - 8 pasażer Nostromo’. Podobnie jest w "Na granicy". Jest suspens, jest groza i emocje, które będą iskrzyły na ekranie" - mówił Bielenia.

Recenzent Interii, Artur Zaborski, poza aktorstwem chwalił też scenografię "Na granicy".

- Dawno w rodzimym kinie (ostatnio chyba w "Domie złym" Wojciecha Smarzowskiego) nie oglądaliśmy tak dobrze korespondujących ze stanami emocjonalnymi bohaterów scenografii i kostiumów. Ich rolę podkreśla praca kamery, za którą stanął nominowany do Oscara Łukasz Żal. W jego obiektywie Bieszczady nie mają w sobie turystycznej atrakcyjności. Zdjęciom bliżej do ilustrującego dzikość natury "National Geographic" niż folderów biur podróży. Nie przyjechalibyście tu na narty - pisał Zaborski.

Recenzent utyskiwał jednak na niedostatki scenariusza.

- W pewnym momencie realistyczna opowieść traci wiarygodność. Piętrzą się nieprawdopodobieństwa, a postaci zachowują się wbrew logice. W efekcie film dłuży się. Woltę, która go kończy, można było wprowadzić pół godziny wcześniej. Twórcy dwoją się i troją, by znaleźć pretekst do jej opóźnienia, przez co umyka im kontrolowanie, co dzieje się na planie. Na szczęście, ekipę zebrali profesjonalną, więc każdy wie, co ma robić. Suma summarum "Na granicy", choć nie utrzymany w ryzach, okazuje się debiutem udanym. Ale tylko na gruncie rodzimego kina - puentował Zaborski.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Na granicy 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy