Miłość w filmowym świecie: Jadwiga Barańska i Jerzy Antczak - duet idealny
Ich pierwsze spotkanie niemal przekreśliło szanse młodej studentki na zostanie aktorką. Przyszły reżyser nie mógł wtedy przypuszczać, że właśnie poznał miłość swojego życia. Wspólnie stworzyli film, który na stale wpisał się do historii polskiej kinematografii. Jadwiga i Jerzy Antczak w 2021 roku świętowali 65. rocznicę ślubu.
"Brzydka, chuda i niezdolna" - powiedział o niej jej przyszły mąż przy pierwszym spotkaniu. Ona starała się dostać do łódzkiej filmówki, on był asystentem przy egzaminach wstępnych. Swoim surowym werdyktem prawie pogrzebał jej szanse na zostanie aktorką. Po latach przyznał, że bez niej by nie istniał. "Nie wiem do dziś, dlaczego swoim bełkotem przyczyniłem się do tego, że egzamin oblała. Na szczęście, rok później zdała z wyróżnieniem, bo kto wie, czy byśmy się jeszcze spotkali" - mówił skruszony reżyser po latach.
Jadwiga Barańska od zawsze wiedziała, co chce robić w życiu. "Występowałam od dziecka: na koloniach, na szkolnych akademiach. Wybór szkoły aktorskiej to nie był impuls, ja się urodziłam, by zostać aktorką" - powiedziała w rozmowie z magazynem "Życie na gorąco"’. Zanim spełniła swoje marzenia zaznała biedy i głodu. Barańska przyszła na świat w robotniczej Łodzi, w 1935 r. Rodzice ciężko pracowali, nie byli zamożni. Gdy była malutka, wybuchła wojna. Ojca ledwo pamięta. Hitlerowcy wywieźli go na roboty i już nigdy nie wrócił. Jej mama trafiła do niemieckiego więzienia. Kilkuletnią Jadwigą opiekowała się siostra taty. Ledwo wiązały koniec z końcem.
Po wojnie nie było lepiej. Gdy jej matka wróciła z więzienia, by przetrwać wyprzedała niemal cały dobytek. Młodziutka Jadwiga pracowała w fabrykach, żeby pomóc w utrzymaniu rodziny. "Ja jestem dziecko okupacyjne, ja mogę umyć podłogę, w fabryce pracować. Nie wiem, czy jest wiele aktorek w Polsce, które pracowały w fabryce, żeby przetrwać, a ja pracowałam" - mówiła o sobie aktorka.
Jadwiga Barańska miała 17 lat, gdy stanęła przed komisją egzaminacyjną na wydział aktorski do łódzkiej filmówki. Tam poznała o sześć lat starszego Jerzego Antczaka. "Pierwszy raz zobaczyłam go na marmurowych schodach pałacu, w którym mieści się szkoła. Miał na głowie kapelusz. Zwrócił moją uwagę. Jako asystent brał udział w egzaminach wstępnych. Nie dostrzegł we mnie talentu. Uznał, że jestem za chuda i za brzydka. Przy 47 kg wagi i 165 cm wzrostu byłam jak patyk. Porażkę przełknęłam, po roku zdałam z wyróżnieniem. Chyba na drugim roku zostałam żoną tego asystenta" - wspominała Jadwiga Barańska w rozmowie z "Życiem na gorąco".
Urodziła się, by zostać aktorką. Zrezygnowała u szczytu sławy
Po pierwszym egzaminie w Łodzi, próbowała swoich sił również w Warszawie. Tam też się nie dostała. Po egzaminie wstępnym profesor Aleksander Bardini podszedł do załamanej 17-latki i dał jej radę, która zmieniła jej życie. "Mnie się wydaje, że pani powinna w tym zawodzie pracować. Niech się pani postara o jakąś pracę blisko teatru, a za rok proszę zdawać jeszcze raz". Posłuchała go i rok później znowu pojawiła się na łódzkiej uczelni. Tym razem dostała się bez problemu. Już jako studentka kolejny raz spotkała Jerzego Antczaka. Szybko zapałali do siebie uczuciem.
W 1956 roku wzięli ślub. Skromna ceremonia odbyła się wczesnym rankiem. Zakochani nie mieli nawet odświętnych ubrań. "Wszyscy byliśmy strasznie biedni. Taka generacja. Nie mieliśmy na nic pieniędzy" - Barańska wspominała w jednym z wywiadów. Antczak potwierdzał: "Kiedy stałem się mężem 'kolegi Barańskiego', wżeniłem się w pokoik na Piotrkowskiej 157, to na tych 37 metrach, gdzie oprócz nas był jeszcze kruk Kunio, terier szkocki Bugi, koty, czułem się jak nigdy szczęśliwy. Do naszego małżeństwa wniosłem niewiele. Kapelusz, garnitur, dwie koszule na zmianę, dwie pary skarpetek i płaszcz z misia".
Jadwiga Barańska zaraz po studiach otrzymała angaż w jednym z warszawskich teatrów. Do stolicy jeździła sama. Jerzego Antczaka w Łodzi trzymały obowiązki. Aktorka przez pięć lat kursowała między Łodzią a Warszawą. W latach 60. szczęście zaczęło się do nich uśmiechać. Antczak otrzymał propozycję objęcia stanowiska naczelnego reżysera Telewizji Polskiej po Adamie Hanuszkiewiczu. "Nie będę cię zmuszać do niczego. Podejmiesz decyzję, jaką ci podyktuje rozum. Po pięciu latach rozłąki dom potrzebuje rozsądku" - Barańska, gdy mąż zapytał ją o radę.
Teresa Tuszyńska i Adam Pawlikowski: Wyniszczająca miłość
Dzięki pomocy matki aktorki artystyczny duet mógł się rozwijać zawodowo. Jadwiga Barańska mówiła, że matka do końca życia "trzymała im drabinę do sławy". Sprzedała swoją biżuterię, by młodzi mieli za co żyć. Prowadziła im dom, zajmowała się też ich synem, Mikołajem, który przyszedł na świat w 1964 r. "Kiedy byłam młoda, myślałam tylko: trzeba grać jak najwięcej. Dwa lata nie było mnie w domu, bo kręciłam film. Syn tyle czasu nie miał obok siebie matki" - przyznała po latach Jadwiga Barańska.
Reżyser chętnie angażował swoją Jadwigę do spektakli. Dużą popularność przyniosła Barańskiej rola w filmie i serialu "Hrabina Cosel". "Gdy grałam Cosel, byłam szczuplutka, wielu twierdziło, że nie nadaję się do tej roli, że jestem za brzydka. To było przykre. Pamiętam, że trudność sprawiała mi jazda konna, ale miałam dobrego nauczyciela: Daniela Olbrychskiego (grał króla Szwecji)" - mówiła aktorka Ewie Modrzejewskiej.
Chociaż zagrała świetnie, nie wszyscy ją docenili. "Tak mi dołożyli, że to się w głowie nie mieści. 'Jest tak brzydka, że nie miała prawa tego grać' - pisali. Cóż, życie to cudowne spotkania z ludźmi, ale i wielkie rozczarowania" - podsumowała aktorka.
Kilka lat później ta "brzydka" aktorka została ulubienicą widzów. To ona namówiła męża do podjęcia się adaptacji powieści Marii Dąbrowskiej. Barańska usłyszała w radiu fragmenty "Nocy i dni" czytane przez Gustawa Holoubka. Podczas wakacji w Jugosławii robiła wszystko, by zaciekawić męża lekturą. "Na nic się zdały moje protesty, że nudna. Tak potrafiła o niej opowiedzieć, że przez resztę urlopu marzyłem o tej książce. Niedługo potem zacząłem pisać scenariusz" - wspominał reżyser.
Były osoby, które nie chciały, by film powstał. "Wiedziałam, że dla Jurka, zresztą dla mnie też, to będzie "być albo nie być". Żeby przygotować się do roli, wzięłam kilkumiesięczny urlop w teatrze. Nie było nic ważniejszego. Co za szczęście, że nie miałam pojęcia o przykrościach, jakich Jurek doświadczał w branży, plotkach, atakach także na moją osobę. Scenariusz rodził się w atmosferze skandalu" - opowiadała późnej Jadwiga Barańska. Pomógł im Jerzy Kawalerowicz, który kierował zespołem filmowym "Kadr". Za jego wstawiennictwem scenariusz został zaakceptowany i ruszyły zdjęcia do produkcji.
Nie był to jednak koniec kłopotów. Warunki były spartańskie. Barańska jednego ujęcia o mało nie przypłaciła zdrowiem - zapalił jej się płaszcz. Innym razem konie zaprzęgnięte do bryczki wiozącej Barbarę nagle, na widok ściany ognia, stanęły dęba. Trudy się opłaciły. Film zdobył uznanie polskich oraz zagranicznych widzów. Dzięki interwencji Barańskiej produkcja została doceniona na międzynarodowych festiwalach.
"Film wysłano na festiwal do Cannes, bez dwóch aktów. Obrazu nie przyjęto. Gdy okazało się, że to samo próbuje się zrobić z festiwalem w Berlinie, zadzwoniłam do Polskiej Misji Handlowej w Berlinie. Poprosiłam szefa: 'Czy pan by zechciał z dobrej woli skontaktować się z biurem festiwalu i poprosić dyrektora Bauera, czy zechciałby razem z komisją zobaczyć tym razem cały film?'. Film włączono do konkursu" - opowiada. Barańska zdobyła główną nagrodę za rolę kobiecą - Srebrnego Niedźwiedzia, a film - nagrodę światowej krytyki UNICRIT.
To co nadeszło później, przeszło najśmielsze oczekiwania Jadwigi Barańskiej oraz Jerzego Antczaka. Film w 1977 roku dostał nominację do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Krytycy porównywali go do "Przeminęło z wiatrem". Podobno hollywoodzcy krytycy po obejrzeniu "Nocy i dni" byli oburzeni, że aktorka z Polski pominięta została w nominacjach do Nagród Akademii w kategorii Najlepsza Aktorka w roli pierwszoplanowej. Rok później na ekrany polskich telewizorów trafiła serialowa wersja filmu. Widzowie na nowo zakochali się w Jadwidze Barańskiej.
"Noce i dnie": Romans wszech czasów
Nie wszyscy byli jednak zachwyceni tym sukcesem. Antczak przestał otrzymywać dobre propozycje, wrócił na posadę dyrektora Teatru Telewizji i wdał się w spór z wiceministrem kultury Januszem Wilhelmim. Wkrótce doszedł do wniosku, że w kraju nie czeka na niego już nic dobrego. Razem z żoną podjęli więc decyzję o wyjeździe do Stanów. "Poczułam, że mam dług do spłacenia wobec bliskich. Wcześniej to oni robili wszystko, bym nie schodziła ze sceny. Dwa lata nie było mnie w domu, bo kręciłam serial. Nagle zrozumiałam, że to nie granie jest najważniejsze, ale rodzina" - wspominała pani Jadwiga. "Dobiegałem 50-tki, a wsiadając do samolotu lecącego do Los Angeles, miałem potworne wyrzuty sumienia. Od żony nie usłyszałem jednak wtedy żadnego słowa skargi" - przyznał Jerzy Antczak.
Ich pobyt w Ameryce, mimo że zapowiadał się na początku jak najlepiej, nie układał się szczęśliwie. Aktorką i reżysera prześladował bowiem pech. Producent, który obiecywał Jerzemu Antczakowi pracę w przemyśle filmowym, zbankrutował. To, co proponowano reżyserowi, było sprzeczne z jego zainteresowaniami i upodobaniami. W końcu stanął do konkursu o profesurę na wydziale reżyserii Uniwersytetu w Los Angeles i pokonał setki kandydatów ubiegających się o to zaszczytne stanowisko. Zachwycił umiejętnościami - jako praktyk i teoretyk reżyserii. Dziś cieszy się tytułem "tenure" - dożywotniego profesora, jest członkiem Akademii Filmowej przyznającej Oscary, twórcą cenionym w środowisku filmowców na całym świecie.
Jadwiga Barańska natomiast całe swoje życie zdecydowała się poświęcić mężowi. Zrezygnowała ze wszystkich swych młodzieńczych marzeń i kariery, by stworzyć ukochanemu dom - namiastkę polskości na obczyźnie. "Jadzia była w bardzo trudnej sytuacji... Aktorka u szczytu sławy stanęła przed trudnym wyborem - mogła kontynuować wspaniałą karierę w kraju lub jechać w nieznane za mężem. Podjęła niezwykłą decyzję i pożegnała się z aktorstwem ani na chwilę nie przestając się uśmiechać, z wysoko podniesioną głową" - wspominał później reżyser.
Lidia Korsakówna: O jej romansach mówiła cała Polska
Rola Barbary Niechcic była jedną z ostatnich wcieleń Jadwigi Barańskiej. Na ekrany wróciła w 2002 roku niewielką rolą Tekli Justyny Chopin, matki Fryderyka w filmie "Chopin. Pragnienie miłości". "Nie tęsknię za swoim zawodem" - wyznała, gdy przyjechała z mężem na plan filmu do Polski. "Człowiek powinien w życiu przede wszystkim szukać spełnienia. Mam poczucie, że jestem bardziej pożyteczna stojąc przy mężu, niż gdybym miała grać byle jakie role w byle jakich filmach czy plątać się w serialach gdzieś na drugim planie" - podsumowała swoją decyzję o porzuceniu aktorstwa.
Małżeństwo osiedliło się w słonecznej Kalifornii. Tam też mieszka ich syn z rodziną. "Nad oceanem nigdy nie miałam poczucia rozdarcia. Gdy wracam do Polski, to czuję się, jakbym w ogóle stąd nie wyjeżdżała. Dopóki żyją moi przyjaciele, będę przyjeżdżać. Z kolei w Ameryce jest nasz syn, a także środowisko, w które już mocno wrosłam. Poza tym czuję się spełniona i wciąż kochana" - przyznała kiedyś aktorka. Chociaż w Stanach Zjednoczonych mieszkają już od lat, to do kraju wracają regularnie. "Ja z Polski nigdy nie wyjechałem. Opuściłem ją tylko fizycznie. Wewnętrznie wciąż jestem w kraju, który mnie ukształtował i któremu tak wiele zawdzięczam" - mówił w jednym z wywiadów reżyser.
Jadwiga Barańska i Jerzy Antczak są przekonani, że osiągnęli sukces dzięki wzajemnemu wsparciu. Ich małżeństwo uchodzi za wzór w filmowym świecie. Mało która para może pochwalić się takim stażem oraz wspólnym dorobkiem artystycznym. "Odkąd ją spotkałem, wszystko, czego się tknąłem, zawsze się udawało" - przyznał Jerzy Antczak.