Mieczysława Ćwiklińska marzyła, by umrzeć na scenie. Odeszła na własnych warunkach!
Mija 90 lat od dnia, gdy Mieczysława Ćwiklińska po raz pierwszy stanęła przed kamerą. Była już po pięćdziesiątce i miała na koncie mnóstwo ról teatralnych, gdy zagrała w komedii "Jego ekscelencja subiekt" i rzuciła na kolana całą Polskę. Nikt, a zwłaszcza ona, nie przypuszczał, że z dnia na dzień stanie się ulubienicą widzów. Dopiero po śmierci aktorki w 1972 roku wyszło na jaw, że ukrywała przed fanami wiele faktów ze swojego życia.
Mieczysława Ćwiklińska miała 54 lata i - jako primadonna operetki i gwiazda stołecznych teatrów - była ulubienicą Warszawy, gdy na początku 1933 roku reżyser Michał Waszyński na wyraźną prośbę zafascynowanego aktorką Eugeniusza Bodo obsadził ją w roli Idalii Poreckiej w komedii "Jego ekscelencja subiekt".
Miesiąc przed premierą filmu państwo niemieckie oficjalnie przyjęło nazwę III Rzeszy, a Hitler w wyniku wygranych wyborów do Reichstatu przejął pełną władzę nad krajem. Gdy sześć i pół roku później Niemcy napadły na Polskę, 60-letnia Mieczysława miała na koncie 36 ról filmowych i należała do grona najpopularniejszych gwiazd wielkiego ekranu.
1 września 1939 roku "Express Poranny" obwieścił, że artystka właśnie tego dnia rozpoczyna w teatrze Ateneum próby do sztuki "Gwałtu, co się dzieje" Fredry, w której przed laty po raz pierwszy wystąpiła na scenie jako Mieczysława Ćwiklińska, a nie - jak wcześniej - pod rodowym nazwiskiem Trapszo. Atak Hitlera na Polskę pokrzyżował artystyczne plany aktorki. Przekonana, że wojna potrwa nie dłużej niż kilka dni, postanowiła - podobnie jak tysiące warszawiaków - uciec z bombardowanej stolicy.
Pani Miecia, bo tak pieszczotliwie ją nazywano, utknęła w malutkiej wsi między Mińskiem a Kałuszynem, a po paru dobach spędzonych na sianie w zapchlonej gajówce uznała, że musi wracać. Widok zrujnowanej Warszawy pozbawił ją złudzeń, że wojna szybko się skończy. Na szczęście dom w Alei 3 Maja, w którym miała apartament, oraz willa w Podkowie Leśnej, do której zamierzała lada moment się przeprowadzić, ocalały.
Mieczysława Ćwiklińska, rozglądając się za jakimś zajęciem, zatrudniła się razem z kilkoma innymi bezrobotnymi aktorkami jako kelnerka w uruchomionej przez Eugeniusza Bodo "Café Bodo". Kilka miesięcy później obrotne gwiazdy przedwojennego kina otworzyły własną kawiarnię "U Aktorek". Praca w lokalu, do którego lubili zaglądać wpływowi Niemcy, pozwalała Mieczysławie zdobywać informacje bardzo przydatne dla członków konspiracyjnych organizacji wywiadowczych. Tak się złożyło, że z jednym z nich - przywódcą siatki szpiegowskiej "Muszkieterzy" Stefanem Witkowskim - przyjaźniła się, więc gdy zaproponował jej współpracę, bez wahania zgodziła się dołączyć do organizacji.
Mieczysława Ćwiklińska poznała Stefana Witkowskiego tuż po wybuchu wojny - w październiku 1939 roku. Miała za sobą dwa nieudane małżeństwa i akurat rozwodziła się z trzecim mężem - wydawcą i księgarzem żydowskiego pochodzenia Marianem Steinsbergiem, którego uważała za potwornego nudziarza.
Witkowski, niespełna czterdziestoletni wówczas inżynier i wynalazca oraz współpracownik polskiego wywiadu, właśnie tworzył organizację szpiegowską. Dzięki pokrewieństwu z Ignacym Paderewskim miał szerokie znajomości w sferach rządowych i kulturalnych, a do tego był uroczym mężczyzną, więc bez trudu zdobył sympatię aktorki, zaprzyjaźnił się z nią, a potem wciągnął do konspiracji.
Gdy w 1940 roku były mąż gwiazdy wpadł w poważne tarapaty i musiał sprzedać swoją księgarnię, Ćwiklińska spieniężyła swą biżuterię i bardzo cenną kolekcję porcelany, by kupić mu papiery uprawniające do opuszczenia Polski i osiedlenia się w Szwajcarii. Niestety, szwajcarscy pogranicznicy odkryli, że dokumenty są fałszywe i wydali Steinsberga Niemcom. Mieczysława dowiedziała się o tym dopiero, gdy Marian - po pobycie w osiemnastu różnych hitlerowskich więzieniach - trafił w końcu do warszawskiego getta. Korzystając z pomocy Stefana Witkowskiego, próbowała wydostać stamtąd byłego męża, ale ten nie chciał narażać jej na niebezpieczeństwo i odmówił, gdy zaproponowała, że go ukryje w swej podkowińskiej willi. Marian Steinsberg zmarł w getcie z głodu i wycieńczenia w 1943 roku.
Rok wcześniej - w maju 1942 roku - Mieczysława Ćwiklińska pochowała Witkowskiego. "Kapitan", bo taki pseudonimem się posługiwał, został skazany przez AK na śmierć za swą rzekomą współpracę z nazistami. Wyrok osobiście zatwierdził generał Stefan Rowecki, a wykonali członkowie grupy egzekucyjnej Armii Krajowej przebrani w mundury niemieckiej żandarmerii. Choć Witkowskiemu nigdy nie udowodniono zdrady, a członkom kierowanej przez niego organizacji szpiegowskiej kolaboracji z Abwehrą i Gestapo, większość "Muszkieterów" znalazła się na celowniku najpierw AK i NKWD, a potem komunistów rządzących powojenną Polską. I większość zginęła w tajemniczych okolicznościach.
Mieczysława Ćwiklińska swoimi powiązaniami z "Muszkieterami" nikomu się nie chwaliła. Jak twierdzi historyk Jerzy Rostkowski w swej książce "Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń", tylko dlatego przeżyła okupację i pierwsze lata PRL-u, że potrafiła trzymać buzię na kłódkę. Nikt z jej znajomych nie miał pojęcia, że w jej domu zainstalowana jest radiostacja umożliwiająca "Muszkieterom" kontakty z Londynem i mieści się magazyn broni oraz działa system ostrzegający przed Gestapo.
Po śmierci Witkowskiego aktorka postawiła sobie za punkt honoru, żeby go pochować. Sprzedała dom w Podkowie Leśnej i za pół miliona złotych wykupiła od Niemców ciało przyjaciela. Pogrzebała je "gdzieś w Warszawie". Do końca życia nie zdradziła, gdzie... Wiedziała, że tylko milczenie w sprawie "Muszkieterów" może uratować jej życie. I milczała aż do śmierci.
Gwiazda niezwykle popularnych przedwojennych komedii - m.in. "Antek policmajster", "Czy Lucyna to dziewczyna?" i "Pani minister tańczy" - regularnie dostarczała "Muszkieterom" cennych wiadomości zasłyszanych w kawiarni "U Aktorek". Działalność szpiegowską zakończyła dopiero dwa lata po egzekucji Stefana Witkowskiego.
Po upadku powstania warszawskiego, w którym z racji wieku nie brała udziału, opuściła Warszawę i pojechała do Zakopanego, gdzie doczekała końca wojny.
Kilka miesięcy przed kapitulacją III Rzeszy Mieczysława Ćwiklińska przeniosła się do Krakowa i 22 marca 1945 roku, po raz pierwszy od wybuchu wojny, stanęła na scenie, by zagrać Podstolinę w wyreżyserowanej w Teatrze Miejskim im. Juliusza Słowackiego przez Teofila Trzcińskiego "Zemście". Zanim w 1950 roku wróciła do stolicy, wystąpiła w kilkunastu premierach krakowskich teatrów i w swym jedynym powojennym filmie "Ulica graniczna". Warszawska publiczność przywitała swą dawną ulubienicę owacjami na stojąco.
W teatrach Polskim, Nowym i Klasycznym grała do końca 1962 roku, gdy zdecydowała się przejść na zasłużoną emeryturę. Długo jednak bez pracy nie wytrzymała. Uznała, że rola Babki w spektaklu "Drzewa umierają stojąc", którą po raz pierwszy zagrała 1 grudnia 1958 roku na scenie stołecznego Teatru Klasycznego, doskonale nadaje się do tego, aby pożegnać się nią z publicznością.
"Namawiają mnie na wyjazd z małą trupą z występami. Lekarze ostrzegają, odradzają branie na siebie takiej odpowiedzialności, ale ja chcę jeszcze grać, bo co to za życie bez grania" - pisała w liście do przyjaciółki, Julii Rylskiej, w październiku 1963 roku.
Miesiąc później Mieczysława Ćwiklińska podpisała umowę ze Szczecińską Estradą i wyruszyła w Polskę.
"Sukces goni sukces. Wszędzie sukces! Tak się cieszę, że ludzie wciąż jeszcze chcą mnie widzieć. Ale siły mam już tylko do grania na scenie" - powiedziała w wywiadzie po jednym ze spektakli.
"Nie daję się. Wolę grać i prędzej umrzeć na scenie, niż dłużej żyć i wegetować w domu" - dodała.
Aktorka miała 92 lata, gdy na początku kwietnia 1971 roku po raz ostatni zagrała w sztuce "Drzewa umierają stojąc". W przedstawieniu, z którym objechała cały kraj i z którym odbyła triumfalne tournée po Stanach Zjednoczonych, wystąpiła ponad 1500 razy.
"Ćwikła wygrała walkę z czasem, a może z samą sobą" - zachwycała się nią recenzentka "Przekroju".
Mieczysława Ćwiklińska sama zdecydowała, w którym momencie ukłonić się swej publiczności po raz ostatni. Odeszła, bo nie chciała, by widziano, jak jest wnoszona na scenę, by zorientowano się, że niewiele już widzi i słyszy, że jest bardzo chora.
26 lipca 1972 roku aktorka trafiła do kliniki Ministerstwa Zdrowia z ostrym zapaleniem pęcherzyka żółciowego. Następnego dnia została zoperowana, ale nie wybudziła się z narkozy.
Zmarła w południe 28 lipca. Trzy dni później na cmentarzu Powązkowskim pożegnały ją tłumy fanów.