Reklama

Lars von Trier: Sadysta kina

Reżyser "Melancholii" Lars von Trier przekroczył w tym roku w Cannes granicę politycznej poprawności jednak ci, którzy znają filmy duńskiego skandalisty, wiedzą, że artystyczna prowokacja stoi u podstaw jego twórczości.

"Film powinien być jak kamyk w bucie" - jeden z najsłynniejszych cytatów von Triera stanowi wyraziste credo całej jego filmowej twórczości. Kino von Triera powstaje zawsze przeciwko czemuś, jest nieustannym atakiem: przeciw skostniałym kinematograficznym konwencjom, przeciw ułudzie politycznej poprawności, przeciw obłudzie konsumpcyjnej obyczajowości. W jednym ze swych pierwszych manifestów artystycznych z 1990 roku von Trier parodiuje wszystkie uduchowione teorie kina, wyznając, że jako reżyser jest nikim więcej niż "onanistą srebrnego ekranu".

Dogma

Mimo że już od debiutanckiego "Elementu zbrodni" (1984) von Trier postrzegany był jako niezwykły reżyserski talent, prawdziwym przełomem w jego karierze okazał się dopiero 1995 rok, kiedy wspólnie z kolegą po fachu Thomasem Vinterbergiem ("Festen") ogłosili słynny manifest Dogma 95.

"W roku 1960 powiedziano: 'dość!' Kino umarło i należało je wskrzesić. Cel był słuszny, ale środki błędne! Nowa fala okazała się niewielką zmarszczką na powierzchni wody, która dopłynąwszy do brzegu zamieniła się w błoto. Dzięki sloganom o indywidualizmie i wolności przez pewien czas powstawały filmy, ale tak naprawdę nie zaszły żadne zmiany" - pisali zbuntowani Duńczycy, postulując kolejny przełom w kinie.

Reklama

"Dzisiaj szaleje burza technologiczna, w konsekwencji której kino ulegnie ostatecznej demokratyzacji. Po raz pierwszy w historii każdy może robić filmy, lecz im łatwiejszy jest dostęp do technologii, tym ważniejsza staje się awangarda. Nieprzypadkowo słowo 'awangarda' ma militarne konotacje. Kluczem jest dyscyplina - musimy nasze filmy zuniformizować, ponieważ film indywidualny z samej definicji jest dekadencki!" - krzyczeli von Trier z Vinterbegiem, składając uroczyste "śluby czystości".

Na czym polegały główne założenia duńskiej Dogmy? Były listą ograniczeń, których przestrzegać powinien "awangardowy" filmowiec. A więc: kamera z ręki, naturalne światło, brak muzyki, naturalne plenery, nakaz kręcenia na kolorowej taśmie itp.

"Jako reżyser przysięgam wyzbyć się osobistego smaku! Już nie jestem artystą. Przysięgam unikać tworzenia 'dzieła', ponieważ uważam, że moment jest ważniejszy niż całość. Moim naczelnym zadaniem jest wydobycie prawdy z moich bohaterów i ich otoczenia. Przysięgam stosować się do powyższych założeń poprzez wszelkie dostępne mi środki, kosztem dobrego smaku i jakichkolwiek względów estetycznych" - brzmi końcowy akapit manifestu Dogma 95.

Według powyższych założeń von Trier zrealizował jednak tylko... jeden obraz - kontrowersyjnych "Idiotów" (1998). Duński twórca rzeczywiście nie liczył się z poczuciem dobrego smaku i jakimikolwiek względami estetycznymi; film szybko uznany został za skandal, reżyser oskarżony o propagowanie pornografii. Z powodu dosłownych scen erotycznych "Idioci" nie zostali dopuszczeni do dystrybucji w brytyjskich kinach, obraz do dziś można oglądać w wielu krajach dopiero po ukończeniu 18. roku życia.

Aktorki na skraju załamania nerwowego

Najbardziej we znaki duński reżyser dał się jednak odtwórczyniom głównych ról w swoich filmach. Opowieści o kolejnych karczemnych awanturach między reżyserem a kolejnymi heroinami jego dzieł mają już tylko posmak anegdotki. Kino jest dla von Triera stanem, który wymaga nie tylko poświęcenia dobrego smaku, ale też podjęcia ryzyka utraty zdrowia psychicznego.

"Nie sądzę, abym torturował Nicole Kidman na planie 'Dogville', ale wiem, że powiedziała, że byłem ostry" - skomentował informacje o konflikcie z Nicole Kidman.

Australijska aktorka dodała: "Jednego dnia to mogła być bajka, drugiego - koszmar. Lars był niezwykle delikatny - czuły i miły, po czym nagle poniżał mnie emocjonalnie, jeśli tylko uznał, że tego potrzebuje".

"Lars jest geniuszem" - Kidman mówiła jednak na canneńskiej konferencji prasowej. "Sposób w jaki pracuje, jest niezwykły. Ludzie pytają się mnie, czy jestem masochistką. Zaprzeczam. Tu chodzi bardziej o poczucie artystycznego oddania pewnym ludziom, czasem aż do przesady. Dałabym wiele, żeby im pomóc" - dyplomatycznie wypowiadała się aktorka, dodając, że bardzo chciałaby wystąpić w kolejnym filmie Duńczyka - "Manderlay", planowanego jako kontynuacja "Dogville". Kiedy jednak zabrano się za produkcję obrazu, okazało się, że "problemy z grafikiem" uniemożliwią Kidman powtórną współpracę z von Trierem.

O wiele bardziej burzliwa relacja wywiązała się między von Trierem a wokalistką Bjork, dla której występ w "Tańcząc w ciemnościach" był aktorskim debiutem. Według prasowych rewelacji islandzka gwiazda nie wytrzymywała reżyserskich upokorzeń i zniknęła z planu filmu, chowając się przez kilka dni w okolicznych lasach. Von Trier stwierdził potem, że Bjork nie dorosła emocjonalnie do roli aktorki, zarzucając jej nieumiejętność odseparowania się od granej przez siebie bohaterki.

Po występie w "Tańcząc w ciemnościach" Bjork ogłosiła, że - mimo krytycznego uznania dla swojej roli - już nigdy nie zamierza wystąpić w żadnym filmie. Zaatakowała również osobiście von Triera.

"Nawet tak seksistowscy reżyserzy jak Woody Allen czy Stanley Kubrick potrafią tchnąć w swoje dzieła duszę. W przypadku Larsa von Triera jest to niemożliwe. On potrzebuje kobiety, aby natchnąć swoje filmy. Dlatego potem tak bardzo ich nienawidzi. Musi więc zniszczyć je w trakcie zdjęć i ukryć dowody zbrodni" - powiedziała Bjork.

Jedno jest niepodważalne - jeśli aktorka marzy o nagrodzie w Cannes, powinna ubiegać się o rolę u von Triera. Bjork za swój aktorski debiut nagrodzona została w 2000 roku Złotą Palmą. Rok temu jury uznało za najlepszą żeńską kreację rolę Charlotte Gainsbourg w "Antychryście", teraz po najważniejsze wyróżnienie sięgnęła Kirsten Dunst - gwiazda najnowszej produkcji von Triera "Melancholia".

Wciąż nowa piosenka

"Prosta historia, metafizyka, precyzyjna realizacja. Do tego rozmach, szaleństwo kamery, aktorstwa, pleneru i prowokacyjny finał. Ten film trafił do mojej młodej głowy, zwizualizował wiele moich lęków, marzeń. Dał mi totalnego kopa" - polski reżyser Łukasz Barczyk przyznawał w niedawnym wywiadzie prasowym, że "Przełamując fale" (1997) Larsa von Triera było dla niego filmowym objawieniem, duński reżyser pozostaje zaś niezwykle ważnym dla niego twórcą, ponieważ wciąż potrafi zaskakiwać.

"Jeśli teraz oglądam 'Antychrysta' i on już tak na mnie nie działa, to nie zmienia to nic w moim podziwie dla jego reżysera. Nie uznam go nagle za grafomana i nie obrażę się, że zrobił film, który mi nie pasuje" - argumentował Barczyk, konfrontując von Triera z innym mistrzem współczesnego kina.

"Odwracam się natomiast od Almodóvara, gdy widzę, że za każdym razem usiłuje wykonać ten sam chwyt, który kiedyś mnie wzruszał. Nie mogę zrozumieć ludzi, którzy zachwycają się, że wciąż słyszą tę samą piosenkę" - mówi Barczyk.

Spójrzmy na wybraną filmografię von Triera. Duński reżyser nie tylko za każdym razem kręci nowy film, każdy jego nowy utwór jest równocześnie krokiem w kierunku rozwoju sztuki filmowej. Czym innym była techniczna ekwilibrystyka przy realizacji "Tańca w ciemnościach", kiedy do musicalowych sekwencji używano 100 kamer? Jaki inny reżyser zdecydowałby się na samobójczy pomysł realizacji filmu w umownej parateatralnej scenografii, każąc swym bohaterom chodzić po zaznaczonych liniach, sugerujących ulice i domy ("Dogville")? Czy istnieje twórca, który posunąłby się równie daleko, jak zrobił to von Trier przy okazji zmuszającego do fizjologicznego odbioru "Antychrysta"?

Duńczyk bawi się z widzem w podobny sposób, w jaki współpracuje ze swoimi aktorkami. Jeśli jednak jest to kino dla masochistów - są nimi zdecydowanie masochiści wielkiego kina.

Krótkometrażówka von Triera z nowelowego filmu "Kocham kino":

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy