Reklama

Krytycy wspominają Jerzego Stuhra: "Był jednym z największych artystów w dziejach"

"Był jednym z największych artystów w dziejach", "W wywiadach zawsze pełen życzliwości", "Kino, które sam tworzył jako reżyser i scenarzysta, tchnęło nadzieją", "Wierzę, że odszedł otoczony miłością", "Niesamowity gawędziarz", "Jego role były zawsze wyraziste i mocne" - tak pięknie wspominają zmarłego dzisiaj wybitnego aktora Jerzego Stuhra krytycy filmowi. Jestem pewna, że Pan Jerzy byłby szczęśliwy, czytając te słowa.

"Był jednym z największych artystów w dziejach", "W wywiadach zawsze pełen życzliwości", "Kino, które sam tworzył jako reżyser i scenarzysta, tchnęło nadzieją", "Wierzę, że odszedł otoczony miłością", "Niesamowity gawędziarz", "Jego role były zawsze wyraziste i mocne" - tak pięknie wspominają zmarłego dzisiaj wybitnego aktora Jerzego Stuhra krytycy filmowi. Jestem pewna, że Pan Jerzy byłby szczęśliwy, czytając te słowa.
Jerzy Stuhr (18 kwietnia 1947 - 9 lipca 2024) /Tadeusz Wypych/REPORTER /East News

Jerzy Stuhr nie żyje. Jak go zapamiętaliśmy?

Jerzy Stuhr, jeden z najwybitniejszych aktorów polskich, ale też reżyser znakomitych filmów, zmarł 9 lipca 2024 roku. Miał 77 lat. Widzowie pokochali go za kreacje Filipa Mosza w "Amatorze", Lutka Danielaka w "Wodzireju" i Maksa w "Seksmisji". Ale nie tylko.

Poprosiłam moje koleżanki i kolegów po fachu o kilka słów na temat artysty. Co napisali? Jak go wspominają? 

"Kino, które sam tworzył jako reżyser i scenarzysta, tchnęło nadzieją (...) i było świadectwem głębokiej humanistycznej wiary w to, że pomimo zła, dobro może zwyciężyć, że człowiek poddawany próbom, może znaleźć lepszą drogę", "Był jednym z największych artystów w dziejach", "Jego kreacje weszły do kanonu polskiego kina", "Mistrz ekranu. Mistrz sceny. Mistrz pióra. Niesamowity gawędziarz", "Było widać, jak wielką radość wciąż sprawia mu kontakt z publicznością", "Odczułam wielką życzliwość z jego strony", "Wierzę, że odszedł otoczony miłością" - napisali.

Reklama

Nie spodziewałam się, że te wspomnienia tak mnie poruszą. Nie poznałam go osobiście, ale jego role zawsze mnie albo wzruszały, albo rozśmieszały, albo zmuszały do wielu przemyśleń, czasem też irytowały. Nigdy nie pozostawałam jednak obojętna. Nie mam wątpliwości, że Pan Jerzy byłby szczęśliwy, czytając te słowa. Oddaję głos dziennikarkom i dziennikarzom filmowym!

Łukasz Maciejewski - krytyk filmowy

W social mediach napisałem przed chwilą: "Niebawem, szybciej niż nam się zdaje, uzmysłowimy sobie, że był jednym z największych artystów w dziejach. Kimś, od kogo teatr i kino się zaczynają". Tak właśnie uważam. Wymieniany jednym tchem z największymi. Cybulskim, Kobielą, Gajosem, Sewerynem, Pszoniakiem, Trelą, Komorowską, Nowickim, Olbrychskim, Jandą. Artysta tak wielu talentów, że krótki opis nie jest w stanie tego wyczerpać. Ania Kempys z Interii poprosiła mnie o osobiste wspomnienie, nie filmoznawcze, nie krytyczno-teatralne. To zrobią świetnie inni.

Rzeczywiście, był dla mnie ważny. Przeprowadziłem dziesiątki spotkań, wcześniej także wywiadów z Panem Jerzym. Szczególnie ważne były spotkania w ostatnich latach, w moim cyklu "Przywrócone arcydzieła" w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, po seansach "Dużego zwierzęcia" czy "Obywatela Piszczyka". Poznałem Pana Jerzego, kiedy był już wielką gwiazdą, dla mnie ikoną kina Kieślowskiego, Machulskiego, gwiazdą "Wodzireja" Falka. Spotykaliśmy się stosunkowo często, w PWST (był wówczas rektorem), albo na festiwalach, zwłaszcza w ulubionym przez Pana Jerzego Kazimierzu Dolnym. Uważnie śledziłem jego karierę reżyserską. Po jednym z jego filmów, źle przeze mnie ocenionym, nasza współpraca urwała się nagle i jak się wydawało nieodwołalnie.

Czas leczy rany. Wszystko, co złe, minęło; zostało to, co dobre. Ostatnie lata, z najpierw politycznym, potem obyczajowym, zamieszaniem wokół Jerzego Stuhra, przeżywałem bardzo osobiście.

Dwa lata temu zasiadałem, z ciężko już chorym Panem Jerzym Stuhrem, w jury festiwalu Barć Film. Razem z Adamem Woronowiczem i Grażyną Błęcką-Kolską spędziliśmy razem kilka ważnych dni. Zapamiętałem, kiedy powiedział do mnie: "Panie Łukaszu, to takie ważne, żeby w tak trudnych chwilach, jakie sam teraz przechodzę, mieć obok siebie kogoś, kto da panu pełne wsparcie, myślę teraz o mojej żonie, o Basi. Panie Łukaszu, bardzo chcę, żeby pan o tym pamiętał".

Ostatnie spotkanie, kilka miesięcy temu, spektakl "Koronacja" Marka Modzelewskiego w reżyserii Izy Kuny, dyplom studentów AT w Warszawie. Pan Jerzy siedział w kącie, pochylony, trochę (jeszcze bardziej) nieobecny niż zwykle, w zasadzie trudny do poznania. Podszedłem, speszony. Mówił o filmie Morettiego, o spektaklu "Geniusz", jak bardzo jest dla niego ważny.

Mówił cicho, musiałem się schylić, nie wszystko rozumiałem. I, tak, owszem, przeszło mi przez myśl, że rozmawiamy wtedy po raz ostatni. Kiedy piszę o tym teraz, mam ciarki. Do widzenia, Lutku Danielaku, Filipie Moszu, Kontrabasisto, Maksiu, Piszczyku, komisarzu Rybo, Belzebubie, Wysocki. Do widzenia, panie Jerzy.

Dagmara Romanowska - dziennikarka filmowa

Czy są słowa, które opisać mogą czyjeś odejście, odejście Mistrza, wrażliwego Artysty, który przez kilka dekad bawił i wzruszał na ekranie i scenie kolejne pokolenia widzów? Wszystkie wydają się trywialne, błahe. "Niepowetowana strata", "Wielki", "Nieodżałowany". Jestem pewna, że sam Jerzy Stuhr znalazłby lepsze - pełne dystansu i humoru, albo przeciwnie, refleksji i poezji. Jego kreacje u Krzysztofa Kieślowskiego i Feliksa Falka, nie zapominając oczywiście o Juliuszu Machulskim, dawno temu weszły do kanonu polskiego kina. Z kolei sceniczny "Kontrabasista" może być ciągle czytany na nowo. Mógł być... Kino, które sam tworzył jako reżyser i scenarzysta, tchnęło nadzieją, dla części krytyków może nawet za bardzo, ale pośród cynizmu i zgorzknienia oferowało rodzaj otuchy. I było świadectwem głębokiej humanistycznej wiary w to, że pomimo zła, dobro może zwyciężyć, że człowiek poddawany próbom, może znaleźć lepszą drogę.

Taki też Profesor Jerzy Stuhr wydawał mi się zawsze w naszych zawodowych spotkaniach. W wywiadach zawsze pełen życzliwości, niestrudzenie odpowiadał na pytania, które słyszał wiele razy, zawsze dodając jakąś anegdotę. Nie wszystkie mieściły się w zredagowanych tekstach, jak np. o tym, gdy pierwszy raz gościł na festiwalu w Wenecji, o Włoszech, o przyjaźni z Morrettim, o Krakowie i czasach, gdy z osiedla Widok pędził na porodówkę, ale wiele z nich znaleźć można w książkach, które napisał. Mistrz ekranu. Mistrz sceny. Mistrz pióra. Niesamowity gawędziarz. Profesorze, do widzenia.

Ola Salwa - dziennikarka filmowa

Pana Jerzego Stuhra zapamiętam przede wszystkim z takiego przemiłego wydarzenia podczas pokazu specjalnego filmów z jego udziałem na Warszawskim Festiwalu Filmowym, lata temu. Pamiętam, że robiłam z nim wywiad przed kamerą na potrzeby festiwalowej telewizji. Poprosiłam go, żebyśmy zaczęli w ten sposób, że on podchodzi do operatora i mówi: "Chciałbym teraz zwrócić kamerę na siebie" i rzeczywiście zwraca kamerę na siebie. Bardzo mu się ten pomysł spodobał i zgodził się na to.

Odczułam wielką życzliwość z jego strony dla pomysłów młodych osób. Z tym będzie mi się zawsze kojarzył - z taką szczodrością dla innych, dla młodego pokolenia.

Magda Miśka-Jackowska, dziennikarka, autorka podcastu o muzyce filmowej "Score and the City"

Grać każdy może. Trochę lepiej lub trochę gorzej, jak w piosence. Zdarzają się też aktorzy, którzy swoją osobowością i talentem opuszczają przestrzeń "trochę lepiej". Właśnie takim aktorem był Jerzy Stuhr. Jego wybitność - poza warsztatem - polegała na budowaniu więzi z widzem czy publicznością w teatrze do tego stopnia, że jego bohaterowie stawali się naszymi dobrymi znajomymi. Dlatego nawet dziś, kiedy go żegnamy, pierwsze myśli wiążą się z postaciami, jakie zagrał i tym, co my, widzowie, czuliśmy, oglądając ich losy na ekranie.

Jerzy Stuhr już zawsze będzie mi się kojarzył z muzyką i to nie tylko filmową, choć i tutaj miał wspaniały dar zapraszania do współpracy charyzmatycznych kompozytorów - Stanisława Radwana, Wojciecha Kilara, Abla Korzeniowskiego. Wiadomo było, że ich muzykę będzie słychać. Ale Stuhr to także genialny "Kontrabasista" na podstawie tekstu Patricka Süskinda, zatem opowieść nie tyle o muzyce, co o muzyku, a może po prostu dobry pretekst do opowiedzenia o człowieku w ogóle. I "Wodzirej". No i wreszcie ta jedna piosenka, jedyna taka w polskiej rozrywce, napisana dla żartu, która okazała się bardziej na serio niż zakładali jej autorzy (Stanisław Syrewicz i Jonasz Kofta) oraz wykonawca - Jerzy Stuhr.

Wśród pożegnalnych refleksji znalazłam kilka mówiących o tym, że Stuhr poprzez dialogi swoich bohaterów i tę właśnie piosenkę, błyskotliwie komentował blaski i cienie pracy w polskiej kulturze.

Wejść na estradę i zostać. Cała reszta to rzecz prosta.

Kuba Armata - krytyk filmowy, miesięcznik KINO

Przed dwoma laty decyzją kapituły festiwalu Tarnowska Nagroda Filmowa, którego jestem dyrektorem artystycznym, przyznaliśmy Jerzemu Stuhrowi nagrodę za całokształt twórczości i wkład w rozwój polskiej kinematografii. Wybór ten był dla nas oczywisty i jednogłośny, a dla mnie dodatkową atrakcją była możliwość poprowadzenia godzinnego spotkania z Panem Jerzym w tarnowskim kinie Marzenie dla festiwalowej publiczności.

I choć nie był już wtedy w najlepszej formie, widać było jak wielką radość wciąż sprawia mu kontakt z publicznością. Jakby przez tę godzinę zapomniał o pogarszającym się stanie zdrowia i był w zupełnie innym świecie. Zabawiał widzów anegdotami z planów filmowych, chętnie odpowiadał na pytania widzów, na prośbę jednego z nich dubbingował na żywo osła ze "Shreka". I choć miałem okazję widzieć go pewnie w większość ról filmowych, jakie zagrał w swojej bogatej karierze, najbardziej zapamiętam go właśnie z tej niezobowiązującej, pełnej uroku godziny w Tarnowie. Uśmiechniętego, pełnego energii, szczęśliwego.  

Rafał Pawłowski - krytyk filmowy

Są tacy twórcy, którzy towarzyszą nam od dzieciństwa. Tak też było z Jerzym Stuhrem, który w mojej nastoletniej pamięci odcisnął się rolami w kultowych filmach Juliusza Machulskiego - "Seksmisji", "Deja Vu" i oczywiście "Kingsajzie", w którym siał terror jako panujący w Szuflandii nadszyszkownik Kilkujadek. Znacznie później odkryłem jego inne, bardziej dramatyczne kreacje i doceniłem niezwykłą umiejętność "stawania się" ekranową postacią, co sam Stuhr nazywał "aktorstwem behawioralnym".

Po latach miałem przyjemność zrobić z nim wywiad na okoliczność premiery filmu "Obywatel", a także poprowadzić spotkanie po projekcji w ramach Polskich Nagród Filmowych Orły. Mówił wtedy, że to jego siódmy i prawdopodobnie ostatni film jako scenarzysty i reżysera. Że rozliczył się ze swoim światem. Ale zapytany o przyszłość wspomniał, że jeśli dożyje, to może za 15 lat zrobi taki film, jak "Miłość" Michaela Haneke'ego, która wywarła na nim ogromne wrażenie. I choć nie udało mu spełnić tego marzenia, to wierzę, że odszedł otoczony miłością.

Łukasz Adamski - krytyk filmowy, dyrektor artystyczny Freedom Film Festival

Lutek Danielak, Filip Mosz, Maks Paradys - to są role absolutnie kultowe, które na zawsze wpisały się do historii polskiego kina. Jerzy Stuhr był wybitnym aktorem, który tworzył wyjątkowo złożone kreacje dramatyczne, nadając ludzkiego wymiaru nawet najpaskudniejszym cwaniakom. W "Wodzireju" Feliksa Falka Danielak symbolizował koniunkturalizm gierkowskiego "self mada mana", ale postać została zbudowana przez Stuhra w tak uniwersalny sposób, że może być również przeniesiona do świata kapitalistycznego z jego nieodłącznym wyścigiem szczurów. W kinie Krzysztofa Kieślowskiego (które tak bardzo inspirowało go, gdy reżyserował swoje filmy), stworzył postać człowieka, który dla miłości do kina poświęca życie rodzinne. "Amator" to jeden z najgłębszych obrazów filmowca, kierującego kamerę na samego siebie. Role u Zanussiego, Wajdy, Holland były zawsze wyraziste i mocne

Jerzy Stuhr to jednak również wspaniały aktor komediowy z timingiem godnym największych. Kino Juliusza Machulskiego, gdzie był jak "Tommy Lee Jones w ściganym" i ciemność widział, ciemność. A Osiołek w "Shreku"? Przecież to perła komediowa. Ostatnim obrazem w filmografii Pana Jerzego jest "Lepsze jutro" Nanniego Morrettiego, u którego tworzył przecież ważne role we włoskim kinie, gdzie był zresztą bardzo cieniony. Miałem okazję w 2018 roku spędzić kilka dni na festiwalu Terni pod Rzymem i obserwować, jak włoscy kinomani reagują na niego oraz Krzysztofa Zanussiego. Lepszego jutra bez aktorskiego geniuszu Jerze Stuhra nie będzie, ale zostawił nam za to wiele wielkich kreacji dających nam zawsze najlepszą filmową pogodę na jutro.

Marcin Radomski - krytyk filmowy, dziennikarz KINOrozmowa

Jerzy Stuhr był w mojej ocenie jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. Szczególnie ceniłem go za talent komediowy, umiejętność wydobycia komizmu i tragizmu postaci, jak choćby w "Seksmisji" czy "Wodzireju". Stuhr stworzył wiele wspaniałych ról, które na zawsze zapisały się w historii, ale dla mnie najważniejszy jest Filip Mosz w "Amatorze" Krzysztofa Kieślowskiego, gdzie bohater kieruje kamerę na siebie. Egzystencjalno-etyczny wymiar filmu jest uniwersalny przede wszystkim dzięki kreacji Stuhra.

Zapamiętałem moje spotkanie z Jerzym Stuhrem w Kazimierzu Dolnym w 2019 roku na BNP Paribas Dwa Brzegi. Współprowadziłem rozmowę wraz z Grażyną Torbicką, a naszym gościem był też ks. Andrzej Luter. Rozmawialiśmy o książce "Myśmy się uodpornili. Rozmowy o dojrzałości". Jerzy Stuhr opowiadał o swoim życiu z ironią, dystansem, a przede wszystkim z dużą dawką mądrości. Czuć było dobro, pasję i miłość do swojej pracy i publiczności, którą kochał. To był wielki aktor.

Artur Cichmiński - dziennikarz filmowy

Miałem okazję trzy razy spotkać się z legendą, niezapomnianym Maxem z seksmisyjnego przeboju Juliusza Machulskiego, mistrzem Jerzym Stuhrem. Za pierwszym razem był to wywiad, o ile dobrze pamiętam związany z premierą "Mistyfikacji" Jacka Koprowicza, w którym to mój rozmówca wcielił się w samego Witkacego. Spotkaliśmy się Złotych Tarasach, pan Jerzy zaproponował coś z bufetu, grzecznie odmówiłem. Rozmawialiśmy w kameralnej atmosferze, cisza spokój. To były pierwsze lata, chyba drugi rok, pracy w portalu Stopklatka.pl. Wyzwanie, stres, żeby dobrze wypaść, nie zadać głupiego pytania, nie zaniżyć poziomu. Zanim się zorientowałem dobrnęliśmy do końca. Pan Jerzy po prostu ze mną rozmawiał, czas przestał mieć znaczenie. Potem jeszcze była kwestia autoryzacji. I znowu stres, czy to co usłyszałem i nagrałem, dobrze przeniosłem na papier? W końcu otrzymałem maila z odpowiedzią i wtedy dopiero uśmiechnąłem się szeroko. Pełna akceptacja, żadnych uwag, wzorcowo zredagowany wywiad. Aż żałuję, że tego maila nie wydrukowałem.

Ostatnie spotkanie z Jerzym Stuhrem miało miejsce w kinie Iluzjon, w 2018 roku, podczas spotkania laureata Polskiej Nagrody Filmowej "Orzeł" za Osiągnięcia Życia z publicznością festiwalu "Orłów". Po raz kolejny poczucie wyzwania, niemalże testu, stres i napięcia. A potem normalna, ciepła, serdeczna i nie pozbawiona humoru rozmowa, której towarzyszył na scenie również Dariusz Jabłoński, ówczesny i obecny prezydent Polskiej Akademii Filmowej. Po wszystkim to pan Jerzy pierwszy zwrócił się do mnie ze słowami - dziękuje i uścisnął mi dłoń. Żadnego dystansu, żadnej ściany, duża kultura osobista i chęć widzenia w każdym po prostu drugiego człowieka. Pomijając te jego niezliczone role, wspaniałe, brawurowe, niezapomniane, dzisiaj myślę o Jerzym Stuhrze, jako kimś w otoczeniu, którego czułem się dobrze i bezpiecznie. To bardzo smutny dzień.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Stuhr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy