"Kevin sam w Nowym Jorku": Joe Pesci na planie doznał poważnych oparzeń. Wyznał to dopiero teraz
Jako że powoli zbliża się Boże Narodzenie, to powraca też temat kultowych świątecznych filmów. O pracy na planie jednego z nich opowiedział w najnowszym wywiadzie Joe Pesci. Gwiazdor komedii o perypetiach Kevina wyjawił, że na planie drugiej części tej produkcji uległ niebezpiecznemu wypadkowi - podczas kręcenia jednej ze scen aktor poparzył sobie bowiem głowę. Na szczęście obyło się bez poważniejszych konsekwencji.
Dla wielu z nas "Kevin sam w domu" to nieodzowny element świąt Bożego Narodzenia. Nominowana do Oscara i Złotych Globów komedia z Macaulayem Culkinem w roli głównej z biegiem czasu rozkochała w sobie kolejne pokolenia widzów, dla których oglądanie tej produkcji stało się gwiazdkową tradycją.
Nakręcony w 1990 roku film na fali popularności doczekał się kontynuacji. Zaledwie dwa lata później na ekranach kin zadebiutowała druga część - "Kevin sam w Nowym Jorku". Tym razem rezolutny Kevin w wyniku zamieszania na lotnisku omyłkowo trafia do tytułowego Nowego Jorku, gdzie znów spotyka znanych z pierwszej części rabusiów.
20 listopada legendarna komedia obchodziła okrągłą 30. rocznicę powstania. Z tej okazji swoimi wspomnieniami na temat pracy nad filmem podzielił się Joe Pesci, który sportretował nikczemnego złodziejaszka Harry’ego Lyme’a. Rozmawiając z magazynem "People" gwiazdor "Kasyna" i "Chłopców z ferajny" wyjawił, że na planie produkcji doszło do groźnego wypadku. Pesci kręcił wówczas scenę, w której jego bohater rusza w pościg za małym Kevinem. Kiedy dociera na miejsce, profilaktycznie sprawdza, czy klamka nie została rozgrzana, tak jak miało to miejsce w pierwszej części. Myśląc, że przechytrzył malca, Harry wchodzi pewnie do środka. Z chwilą, gdy drzwi się otwierają, uruchomiony zostaje prowizoryczny miotacz ognia, wycelowany wprost w głowę intruza.
"Oprócz spodziewanych guzów, siniaków i ogólnego bólu, który może się kojarzyć z tego typu scenami, w scenie, w której czapka Harry’ego staje w płomieniach, doznałem poważnych oparzeń na czubku głowy. Miałem szczęście, że naprawdę skomplikowane akrobacje wykonywali profesjonalni kaskaderzy" - zdradził aktor. I podkreślił, że mimo niedogodności praca nad kontynuacją "Kevina samego w domu" przyniosła mu wielką frajdę. "Wszyscy podeszliśmy do tego z ogromnym entuzjazmem. Na planie było nawet więcej spontaniczności i kreatywności niż podczas kręcenia pierwszej części" - zaznaczył Pesci.
Aktor ujawnił przy okazji, że starał się ograniczać interakcje z odtwórcą głównej roli. "Macaulay był naprawdę słodkim dzieckiem i bardzo profesjonalnym, jak na swój wiek, aktorem. Celowo go unikałem na planie, by zachować specyficzną dynamikę opartej na wrogości relacji naszych postaci" - zdradził.
Choć od premiery tej kultowej świątecznej komedii minęły już trzy dekady, fascynacja nią zdaje się nie mijać. W zeszłym roku na platformie Disney+ premierę miał reboot "Kevina..." zatytułowany "Nareszcie sam w domu". Zgodnie z prognozami sceptyków współczesna wersja tego bożonarodzeniowego klasyka nie przypadła do gustu ani widzom, ani krytykom. Film w reżyserii Dana Mazera zebrał chłodne recenzje - dość wspomnieć, że w popularnym serwisie "Rotten Tomatoes" produkcja otrzymała zaledwie 11 proc. pozytywnych ocen użytkowników.
Zobacz również: "Kevin sam w Nowym Jorku": Wysoka cena za rolę ulubieńca widzów