Reklama

Karen Gillan: Piękna, błękitna i krwiożercza

- Premiera "Strażników Galaktyki" spotkała się z ogromnym odzewem - mówi Karen Gillan. - Nigdy wcześniej nie byłam zaangażowana w projekt, który budziłby tak duże zainteresowanie. Nie mogę tego powiedzieć nawet o "Doktorze Who". Ludzie szaleją na punkcie tej historii; widać to chociażby po liczbie różnych kreacji, które publikują w Internecie, i po wpisach na Twitterze.

Pięć godzin charakteryzacji

- Atmosfera podekscytowania jest bardzo mocno odczuwalna - dodaje szkocka aktorka, którą szersza publiczność zna z roli Amy Pond, wiernej towarzyszki Doktora Who, czyli tytułowego bohatera kultowego już serialu BBC (Gillan wcielała się w Pond w latach 2008-2013). - Nawet jeśli grałam już w produkcjach wywołujących emocje, to nie da się ich porównać z tym, co dzieje się teraz. To była zupełnie inna skala. Obecne doświadczenie jest dla mnie jak gra w innej lidze.

Superprodukcja "Strażnicy Galaktyki", która od kilku tygodni gości na ekranach kin, to adaptacja komiksu wydawnictwa Marvel pod tym samym tytułem. Rzecz dzieje się - jakżeby inaczej - w kosmosie. W gwiezdnej scenerii rozgrywają się przygody piątki przyjaciół, swoistych antybohaterów.

Reklama

Na ich czele stoi Peter Quill (Chris Pratt), znany także jako Star-Lord. Jego towarzysze to Gamora (Zoe Saldana), zabójcza wojowniczka o szmaragdowej skórze; silny, choć niezbyt inteligentny Drax Niszczyciel (Dave Bautista); przypominający humanoidalne drzewo stwór imieniem Groot (w filmie mówi głosem Vina Diesela), a także Rocket - genetycznie zmodyfikowany szop (głosu tej postaci użyczył z kolei Bradley Cooper).

Jak to zwykle bywa w tego typu historiach, po drugiej stronie barykady muszą znajdować się ci, którzy opowiedzieli się po stronie zła. Są to Ronan (Lee Pace) i Nebula (którą gra Gillan), siostra Gamory, równie co ona niebezpieczna.

- Bohaterowie "Strażników Galaktyki" odbiegają od naszych stereotypowych wyobrażeń o herosach - zauważa 26-letnia Gillan. - Są to nieco "podejrzani" osobnicy, których pewne okoliczności nieoczekiwanie zmusiły do współdziałania. Filmowa opowieść jest utrzymana w mocno sarkastycznym tonie. Widać, że twórcy filmu mieli dystans do swojego dzieła. To nie jest kolejna bajeczka o facecie, który biega w kółko, ratując ludzkość przy użyciu swoich nadprzyrodzonych mocy i testosteronu.

Każdy dzień zdjęciowy zaczynał się dla Karen Gillan od pięciogodzinnej charakteryzacji, podczas której jej skóra malowana była na błękitny kolor, a twarz ozdabiana metalicznymi elementami. Później trzeba było poświęcić kolejne pół godziny na wciskanie się w ultra-obcisły kostium. Dopiero potem aktorka mogła udać się na plan, gdzie - już jako Nebula - uprzykrzała życie przeciwnikom zarówno werbalnie, jak i fizycznie.

Ogolona "na zero"

- Próbowałam dociec, dlaczego Nebula jest przez cały czas taka wredna i agresywna - opowiada aktorka. - Nigdy wcześniej nie grałam czarnego charakteru. Moim zdaniem Nebula jest zwykłą sadystką. Zadawanie bólu innym sprawia jej tak wielką przyjemność, że dla mnie jest to coś absolutnie niepojętego. Było to dla mnie wyzwanie aktorskie. Musiałam przejść małą wewnętrzną przemianę, żeby wiarygodnie wcielić się w taką postać.

- Nie jestem pewna, czy moja bohaterka do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak złą jest istotą. Na pewno jednak czerpie radość ze znęcania się nad ludźmi. Chciałam to sobie jakoś wytłumaczyć, wymyśliłam więc na własny użytek historię dotyczącą jej przeszłości. Nie chcę jednak nikogo zanudzać tą opowieścią - powiem tylko tyle, że Nebula doskonale wie o cierpieniu, jakie zadaje, i stanowi to dla niej źródło perwersyjnej radości - dodaje Gillan.

Wiemy już, że przywdziewanie kostiumu Nebuli trwało 30 minut - i tyle też czasu zajmowało aktorce wyswobodzenie się z niego za każdym razem, kiedy musiała... skorzystać z toalety. Ale było warto. Po dwumiesięcznych przygotowaniach do pierwszej sceny - sekwencji "epickiej walki z Zoe" - Gillan zjawiła się na planie w futurystycznym kombinezonie ciasno opinającym jej ciało i pełnym makijażu. Jak wspomina artystka, do jej uszu dotarły wówczas pełne zachwytu, głośne westchnienia członków ekipy realizatorskiej.

Atrakcyjnej Szkotce najbardziej zapadł jednak w pamięć ten dzień, kiedy musiała pozbyć się swoich długich, rudych pukli. Ogolenie głowy było dla Gillan przeżyciem zarazem traumatycznym i oczyszczającym, ale przede wszystkim - w nieoczekiwany sposób zabawnym.

- Śmiałam się jak szalona, a cała moja rodzina miała ze mnie niezły ubaw. "Wyglądasz teraz jak chłopak!" - wołali. Mimo wszystko było to jedno z najzabawniejszych doświadczeń w moim życiu. Zaraz po tym, jak fryzjerzy dokończyli dzieła, zasnęłam na dwie godziny na tym samym fotelu, na którym siedziałam podczas "zabiegu". Musiałam chyba być bardzo spięta. Nie sądzę, żeby ktoś nagrywał ten moment pod kątem opublikowania go na Blu-ray czy DVD, jako materiału dodatkowego - za to ja sama zarejestrowałam go telefonem. Może któregoś dnia zdecyduję się wrzucić ten filmik do sieci.

Wezwanie z Hollywood

Być może faktycznie reżyser James Gunn przegapił tym samym wyjątkową okazję. "Strażnicy Galaktyki" to zaledwie trzecie (po filmach "Robale" i "Super") reżyserskie przedsięwzięcie w karierze tego doświadczonego scenarzysty. Mimo to Gillan nie może się go nachwalić.

- Jako reżyser James dokładnie wie, czego chce. Wyraża się jasno i przekazuje ekipie swoje oczekiwania w sposób bardzo precyzyjny, co ułatwia każdemu pracę. Pasował mi również jego styl. Chętnie powtarzał ujęcia; pozwalał nam też improwizować na temat kwestii ze scenariusza i wygłaszać je w różnych wersjach. Na co dzień to bardzo wesoły człowiek, co zresztą widać w jego dziełach. Wszyscy otrzymaliśmy od niego wsparcie, jakiego oczekuje się od reżysera. Był naprawdę cudowny.

Hollywood już jakiś czas temu upomniało się o Karen Gillan - a ona odpowiedziała na wezwanie. Na początku tego roku mogliśmy oglądać ją w horrorze "Oculus". Zakończyła też zdjęcia do romantycznej komedii "The List", a we wrześniu zaprezentuje się na małym ekranie w nowym serialu stacji ABC, zatytułowanym "Selfie".

Obecnie szkocka aktorka pracuje na planie westernu. "In a Valley of Violence" w reżyserii Ti Westa to klasyczna opowieść o zemście. Oprócz Gillan, na ekranie zobaczymy Taissę Farmigę, Ethana Hawke'a i Johna Travoltę.

Na zakończenie naszej rozmowy pytam Karen, jak, jej zdaniem, wyglądałoby spotkanie Amy Pond i Nebuli.

- Wydaje mi się, że chyba by się dogadały - odpowiada ze śmiechem. - To dwie bardzo silne kobiece osobowości! Nebula na pewno odnalazłaby w Amy cechy, które jej samej się podobają.

© 2014 Ian Spelling

Tłum. Katarzyna Kasińska

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Strażnicy Galaktyki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy