Jeff Daniels: W skórze głupiego
Wszyscy miewamy momenty obniżonej sprawności intelektualnej. Jeff Daniels nie jest pod tym względem wyjątkiem.
- Zatrzasnąłem kiedyś kluczyki w samochodzie przy włączonym silniku - wspomina aktor. - To było w San Diego, na początku lat 90. Pracowałem wtedy na planie telewizyjnego filmu "Sekwojowa kurtyna" ("Redwood Curtain"). Świadkami tego zdarzenia była cała moja rodzina. Wszyscy staliśmy obok auta i czekaliśmy na cud. Na szczęście w pobliżu przejeżdżał akurat ślusarz, który za dwadzieścia dolarów otworzył zamek. To było klasyczne szczęście głupiego.
O głupim mowa... Wielbiciele komedii wiedzą już, że 14 listopada do kin na całym świecie wszedł "Głupi i głupszy bardziej", kontynuacja filmowego hitu z 1994 r., w którym Daniels i Jim Carrey brawurowo zagrali duet średnio rozgarniętych przyjaciół, Harry'ego Dunne'a i Lloyda Christmasa.
- Ponowne wcielenie się w Harry'ego nie było wcale takie trudne, i to właśnie mnie przeraża! - śmieje się Daniels. - Naprawdę, są takie dni, kiedy zachowuję się w sposób niewypowiedzianie głupi. Ot, chociażby w zeszłym tygodniu, kiedy jechałem na lotnisko, skąd miałem odlecieć do Nowego Jorku, żeby wziąć udział w czytaniu sztuki w tamtejszym teatrze "Rondabout"... Kiedy byłem już w drodze, nagle zadzwonił mój asystent. "Gdzie ty jesteś?! Zaczynamy za trzy minuty!" - usłyszałem. Cóż było robić - zasłoniłem się własną głupotą. Szczęśliwie dyrekcja teatru była tak uprzejma, że przełożyła czytanie na kolejny dzień.
Aktor z przyjemnością śmieje się z samego siebie - także dlatego, że uwielbia poetykę "Głupiego i głupszego". (...) W drugiej odsłonie kinowego hitu, której akcja rozgrywa się 20 lat po wydarzeniach przedstawionych w części pierwszej, Harry nieoczekiwanie odkrywa, że jest ojcem. A ponieważ potrzebuje nerki do przeszczepu, w towarzystwie Lloyda wyrusza na poszukiwanie swojej nieślubnej córki. Na swej drodze przyjaciele spotkają kanciarzy i naukowców; odnajdą też swoją starą ciężarówkę, "Psa" - i, jak można się domyślić, pozostawią za sobą chaos i zniszczenie.
- Ci faceci naprawdę nie doświadczyli żadnego umysłowego rozwoju - kręci głową Daniels. Są w tym samym miejscu, co 20 lat temu. Harry, oczywiście, nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie przybyło mu ani grama inteligencji.
Coś jednak się zmieniło: aktor odkrył, że wygłupy przychodziły mu nieco łatwiej w wieku 39 lat. - Po każdym ujęciu, w którym staczałem się do rowu albo byłem rzucany po całym planie, musiałem wrócić do hotelu, żeby rozprostować kości. Byłem cały posiniaczony!
Dwadzieścia lat temu, kiedy przyjmował rolę Harry'ego - rolę, która miała odmienić jego życie - Daniels cieszył się opinią solidnego aktora dramatycznego, nie posiadającego szczególniejszych osiągnięć na komediowej niwie. Widzowie znali go jako niewiernego męża z "Czułych słówek"; był filmowym bohaterem, który wyskoczył z ekranu w "Purpurowej róży z Kairu" Woody'ego Allena; zmagającym się z irracjonalnym lękiem doktorem z "Arachnofobii" i pułkownikiem wojsk Unii w wojennym dramacie "Gettysburg". I taki artysta niespodziewanie został bogiem komedii!
- "Głupi i głupszy" rzeczywiście odniósł sukces, który przerósł najśmielsze oczekiwania twórców filmu - mówi Daniels. - Wciąż spotykam ludzi w wieku od 8 do 80 lat, którzy mówią mi, że ta historia nadal rozkłada ich na łopatki. Wśród nich są zapięci pod szyję sztywniacy ze szklanką martini w ręku, którzy po seansie wracają do swojego ważnego świata.
- Może to charakterystyczne dla płci męskiej, ale wydaje mi się, że lubimy wracać do tych młodzieńczych czasów, kiedy buzowały w nas hormony - dodaje.
Zazwyczaj jednak Daniels, który w lutym skończy 60 lat, zachowuje się i wypowiada jak dorosły. - Poczułem się tak, kiedy urodziło mi się drugie dziecko. Umówiłem się na spotkanie sam ze sobą i po krótkiej rozmowie stwierdziłem, że pora zacząć interesować się kimś innym niż ja sam.
- Wzięliśmy z żoną ślub w 1979 roku. Na początku zachłysnęliśmy się tym, że jesteśmy młodzi; że właśnie się pobraliśmy i żyjemy we wspaniałym Nowym Jorku. Później pojawiło się dziecko, a my wciąż byliśmy pełną fantazji parą. Ale kiedy na świat przyszedł nasz kolejny potomek, uznałem, że czas spoważnieć. "Za dwadzieścia lat zaczną mi przychodzić rachunki z college'u. Jak ja utrzymam dzieci za pieniądze zarobione na deskach Broadwayu?".
- To było w 1987 roku. Tak więc w wieku 32 lat musiałem dorosnąć, a dziś, w sytuacjach innych niż prywatne, staram się nie wracać do poprzedniego poziomu.
Daniels dotrzymuje słowa - o ile nie pracuje z Jimem Carreyem... - Powtarzam sobie zawsze, że na każdy pomysł Jima trzeba odpowiadać: "Tak jest! Co mam robić?" - mówi aktor. - Kiedy pracujesz w towarzystwie tego człowieka, chcesz, żeby był on sobą w najlepszym wydaniu. Chcesz doświadczyć tego komediowego tornado. To niesamowite emocje. Wystarczy uchwycić się go mocno i pozwolić, żeby porwał cię za sobą.
- Podobnie jest z bohaterami "Głupiego i głupszego". To Harry jest na smyczy. Zawsze spóźnia się o jakieś pół sekundy w porównaniu z Lloydem, ale za to ma w sobie jakąś słodycz i niewinność.
Daniels i Jim Carrey utrzymywali kontakt przez te dwie dekady, chociaż od 1994 roku ani razu nie było im dane pracować razem na planie. Żaden z nich nie dał się też namówić na udział w niezbyt szczęśliwym projekcie pod tytułem "Głupi i głupszy: Kiedy Harry poznał Lloyda" z 2003 r.
- Jim zmienił się na lepsze - mówi o koledze Daniels. - Odkrył swój własny, wspaniały rodzaj duchowości, co zresztą było słychać w przemówieniu, które wygłosił podczas inauguracji roku akademickiego na Maharishi University of Management w Iowa. To odkrycie wyciszyło go i uspokoiło. Wciąż jest królem komedii i tego szalonego świata, który tylko on może zamieszkiwać - ale też potrafi funkcjonować poza nim. Wiem, że z upodobaniem oddaje się malarstwu. Teraz można określić go jako artystę, który gra w filmach tylko okazjonalnie.
Sam Daniels też przeszedł niebagatelną metamorfozę. Ostatnia dekada była dla niego bardzo pomyślna pod względem zawodowym. Grał w broadwayowskich hitach, takich jak "Bóg mordu", i w niezależnych produkcjach, jak "Walka żywiołów" czy "Wszechwiedzący". Nie stronił też od głównego nurtu, o czym świadczą role w "RV: Szalonych wakacjach na kółkach", "Stanie gry" czy "Looper - pętli czasu". Bledną one jednak przy fenomenalnej kreacji prezentera telewizyjnych wiadomości Willa McAvoya, którą stworzył w przebojowym serialu "Newsroom", i za którą trzymał nagrodę Emmy.
- Jestem już starszy i mądrzejszy - przyznaje aktor. - Chyba zeszła już ze mnie presja. Cieszę się, że po pięćdziesiątce mogę grać tak zróżnicowane role. Towarzyszy temu swoista ulga. Wymeldowałem się już z hotelu pod szyldem "Ambicja". Wiem, że osiągnąłem swoje. Wciąż mam wzięcie na rynku... Oczywiście, nie oznacza to, że moja miłość do aktorstwa osłabła. (...)
Następnym filmem, w którym zobaczymy Jeffa Danielsa, będzie "The Martian" ("Marsjanin") Ridleya Scotta. - Główną rolę gra tu Matt Damon. Ja wcielam się w szefa NASA. Jak to zwykle bywa, podczas misji w kosmosie pojawia się mały problem. Mój bohater będzie starał się rozwikłać go na posterunku w Houston.
Aktor kontynuuje też swoją działalność muzyczną, o której wie niewielu. Niedawno wydał płytę pod tytułem "Days Like These". - Myślałem, że poświęcę się muzyce całkowicie, ale cały czas dostawałem propozycje nowych ról - żartuje.
W styczniu Daniels wyrusza w trasę koncertową ze swoim synem Benem i jego zespołem Ben Daniels Band.
- W sierpniu graliśmy razem na próbę. Wypadło to całkiem nieźle - zdradza. - Zespół syna bardzo przypomina mi formację Dave Matthews Band. Tworzą go świetni muzycy, którzy są też fenomenalnymi kompozytorami. Teraz ja dołączam do nich z własnym repertuarem. Wydaje się, że ta formuła się sprawdza.
- Jak widać, żyję na pełnych obrotach - przynajmniej przez najbliższy tydzień.
© 2014 Nancy Mills
Tłum. Katarzyna Kasińska
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!