Jan Tříska nie żyje. Zagadkowa śmierć
Nie żyje znakomity czeski aktor Jan Tříska. Jego śmierć owiana jest niemałą tajemnicą.
80-letni artysta w sobotę, 23 września, spadł z praskiego mostu Karola do Wełtawy. Z rzeki wyciągnęła go dwójka polskich turystów. Przez weekend Tříska leżał w szpitalu w stanie krytycznym, zmarł w poniedziałek, 25 września. Śmierć aktora oficjalnie potwierdził dyrektor praskiego teatru Jan Hrušínský.
Nadal jednak nie wiadomo, jak doszło do tragicznego zdarzenia. Nie ma informacji czy wypadek był wynikiem przypadku, potknięcia się aktora, czy może był świadomym samobójstwem.
Tonącego czeskiego aktora wyłowili dwaj inżynierowie górniczy z kopalni Rydułtowy. Udało im się przywrócić mężczyźnie oddech i krążenie. - Nie było ani chwili wahania, że trzeba wskoczyć do rzeki i go ratować - mówią bohaterowie.
Inżynier Jarosław Ruda, główny dyspozytor kopalni Rydułtowy (część rybnickiej kopalni ROW) i inż. Jarosław Jasita, ratownik górniczy zajmujący się m.in. szkoleniami w tej kopalni, podczas weekendowej wycieczki do Pragi płynęli statkiem spacerowym po Wełtawie. Widząc w wodzie ciało człowieka wskoczyli do rzeki, a później rozpoczęli reanimację wyciągniętego na pokład, nieprzytomnego mężczyzny.
- Było dla nas bez znaczenia, kto jest w wodzie i kogo ratujemy. Z wzorców zachowania, które nabyliśmy kiedyś jako ratownicy, nigdy się nie wyrasta; to jest w człowieku - mówił w poniedziałek dziennikarzom w Katowicach Jarosław Jasita, relacjonując sobotnią akcję w czeskiej stolicy.
- Dopiero następnego dnia po południu dowiedzieliśmy się, że to był znany aktor. Byliśmy z siebie dumni nie dlatego, że to był aktor, tylko dlatego, że po prostu uratowaliśmy człowieka - podkreślił Jarosław Ruda.
Inżynierom gratulowali w poniedziałek ich postawy prezes Polskiej Grupy Górniczej Tomasz Rogala i wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski. "W górnictwie pracują prawdziwi mężczyźni" - skomentował wiceszef resortu energii. "Bohaterowie są nie tylko na kartach historii, ale także wśród nas - panowie, jesteście bohaterami" - podkreślał prezes PGG. Obaj inżynierowie byli w przeszłości m.in. ratownikami wodnymi.
W sobotę po południu ciało mężczyzny unosiło się na wodzie w pobliżu słynnego Mostu Karola w Pradze. Jarosław Ruda - jak mówił w poniedziałek - od razu chciał skoczyć na pomoc. "Z mojej strony w ogóle nie było ani chwili wahania, wręcz chciałem skakać od razu, z pierwszego piętra statku" - relacjonował. Interwencji sprzeciwiała się jednak obsługa łodzi wycieczkowej; w tej sytuacji Ruda poszedł po zgodę do kapitana. "Powiedziałem, że tam jest człowiek, że trzeba go za wszelką cenę ratować, że chcę skoczyć. Reakcję kapitana odebrałem jako przyzwolenie na działanie" - dodał.
Chwilę później obaj polscy turyści wskoczyli do wody, której temperatura nie przekraczała 10 stopni Celsjusza. Po wciągnięciu mężczyzny na pokład rozpoczęli resuscytację - masaż serca i sztuczne oddychanie.
"Po jakichś pięciu minutach zauważyłem, że ten pan zaczyna mieć jakieś reakcje, oznaki życia zostały przywrócone (...). Akcja reanimacyjna trwała ok. 10-15 minut; prowadziliśmy ją do momentu, kiedy mężczyzna odzyskał oddech i krążenie, tak że był pełny sukces, były czynności życiowe" - powiedział Jarosław Ruda. Karetka pogotowia zabrała pacjenta do szpitala; później okazało się, że w poniedziałek zmarł.