Reklama

Indiana Jones: Imię otrzymał... po psie

Pod koniec czerwca odbędzie się polska premiera "Indiany Jonesa i artefaktu przeznaczenia". To piąty i, jak zapowiadają twórcy, ostatni film z serii o przygodach archeologa, w którego ponownie wcielił się Harrison Ford. Przez lata Jones stał się jedną z ikon popkultury. Przed jego filmowym pożegnaniem warto przypomnieć sobie burzliwą historię tej postaci.

Pod koniec czerwca odbędzie się polska premiera "Indiany Jonesa i artefaktu przeznaczenia". To piąty i, jak zapowiadają twórcy, ostatni film z serii o przygodach archeologa, w którego ponownie wcielił się Harrison Ford. Przez lata Jones stał się jedną z ikon popkultury. Przed jego filmowym pożegnaniem warto przypomnieć sobie burzliwą historię tej postaci.
Harrison Ford jako Indiana Jones /Paramount /Courtesy Everett Collection /East News

Indiana Jones narodził się w 1977 roku, gdy Steven Spielberg odpoczywał na Maui po zakończeniu zdjęć do "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". Przypadek chciał, że w tym samym miejscu przebywał także jego przyjaciel George Lucas, odreagowujący ogromny sukces "Gwiezdnych wojen". Spielberg zdradził mu wówczas, że marzył o nakręceniu filmu o Jamesie Bondzie. Lucas podzielił się z nim wtedy swoim niezrealizowanym pomysłem. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, niemal w tym samym momencie, gdy zaczął rozwijać "Gwiezdne wojny", napisał "The Adventures of Indiana Smith" - scenariusz inspirowany filmami przygodowymi i pulpowymi komiksami, którymi zachwycał się jako dziecko. Spielberg był zainteresowany.

Reklama

Podstawy fabuły filmu Lucas opracował w 1975 roku wraz z Philipem Kaufmanem, twórcą "Inwazji porywaczy ciał". Ojciec "Gwiezdnych wojen" widział swego bohatera jako kobieciarza i właściciela klubu nocnego. Kaufman zasugerował, by zamiast tego piastował on funkcję wykładowcy uniwersyteckiego, który po godzinach zamienia tweedową marynarkę na skórzaną kurtkę i szuka skarbów po całym świecie. To także on wpadł na pomysł, by w centrum fabuły znalazła się Arka Przymierza, a antagonistami byli naziści. Zanim Kaufman i Lucas zaczęli finalizować projekt, ten pierwszy został zaangażowany do "Wyjętego spod prawa Joseya Welesa" Clinta Eastwooda. Projekt trafił na półkę, a Lucas skupił się na "Gwiezdnych wojnach".

Spielberg tak zapalił się jednak do projektu, że zgodził się zasiąść za jego kamerą. Polecił także Lucasowi, by zatrudnił Lawrence'a Kasdana jako scenarzystę filmu. Ten zaledwie miesiąc wcześniej sprzedał swój pierwszy tekst. Jak wspominał w wywiadzie dla magazynu Empire, gdy pierwszy raz spotkał Lucasa, ten powiedział: "Chcę nakręcić taki film: bohater nazywa się po moim psie, ma bicz, coś w stylu starych seriali". Następnie wstał i podszedł do Kasdana. "Uściśnijmy sobie dłonie, możliwe, że jesteśmy w historycznym momencie" - oznajmił. I się nie pomylił.

Trzej mężczyźni spędzili kolejne dni na przerzucaniu się pomysłami. Gdy jeden dawał się ponieść fantazji, pozostali dwaj go temperowali. Spielberg miał specyficzną wizję majora Tohta, oficera gestapo i jednego z drugoplanowych antagonistów. Wedle jego pomysłu nazista posiadałby protezę dłoni, będącą jednocześnie karabinem maszynowym i miotaczem ognia. Lucas wciąż widział Indianę jako kobieciarza, a w dodatku wymarzył sobie, by bohater znał sztuki walki i żył w przesadnym bogactwie. Spielberg z kolei nalegał, by protagonista był hazardzistą i alkoholikiem. W końcu Lucas zasugerował, by Indiana romansował z Marion, swą ekranową partnerką, od kiedy ta skończyła 11 lat. Były jednak kwestie, w których trójka mężczyzn zgadzała się niemal natychmiast. Spielberg nie chciał, by bohater nazywał się Indiana Smith. Po krótkiej burzy mózgów zmieniono jego nazwisko na "Jones". Pod koniec plan na "Poszukiwaczy zaginionej Arki" był gotowy. Kasdan napisał scenariusz w biurze Spielberga, gdy ten pracował nad "1941".

Problemem okazał się wybór aktora do roli dzielnego archeologa. Lucasowi zależało na szerzej nieznanej twarzy. Wybór ograniczył się jednak do rozpoznawalnych i cenionych wykonawców. Reżyser castingu proponował Jeffa Bridgesa. Spielberg miał jednak swojego faworyta - Toma Sellecka. Jak wszyscy wiemy, ten nie wcielił się ostatecznie w Indianę, mimo udanych zdjęć próbnych. "Co mnie wkurza... Ludzie, Wikipedia, wszyscy mówią, że odrzuciłem tę rolę. Wcale nie, dostałem ją!" - wspominał Selleck w talk-show Rachel Ray. "Wziąłem udział w zdjęciach próbnych, a Steven Spielberg i George Lucas powiedzieli: masz tę rolę. Ja na to, że nakręciłem taki jeden pilot i mam nadzieję, że nie ma tu żadnego konfliktu interesów. Oni powiedzieli, żeby się tym nie martwić. Tyle że ten pilot to był 'Magnum', a telewizja CBS powiedziała: nie, nie możesz wystąpić w obu produkcjach". Jak się później okazało, "Magnum" trafił do produkcji właśnie z powodu starań Spielberga o aktora - jego akcje poszły gwałtownie w górę, a władze CBS nie chciały wypuścić takiej gwiazdy. Ostatecznie zdjęcia do "Magnuma" zostały wstrzymane na trzy miesiące z powodu strajku aktorów. Selleck mógł więc wystąpić w "Poszukiwaczach zaginionej Arki". Tyle że gdy rozpoczął się strajk, rola była już w rękach kogoś innego.

Gdy na kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć produkcja została bez odtwórcy głównej postaci, twórcy wpadli w panikę. Lucas zasugerował Harrisona Forda, który w jego "Gwiezdnych wojnach" wcielił się w Hana Solo. Wcześniej nie kontaktowano się z nim, ponieważ był zbyt znany i nie podejrzewano, by zgodził się na udział w kolejnej filmowej trylogii. Ku jego zaskoczeniu Ford przystał na występ w "Poszukiwaczach..." i dwóch sequelach. Zażądał przy tym siedmiocyfrowej gaży, procentu od zysków oraz możliwości przepisania swoich dialogów. Nikt z nim nie dyskutował.

Casting Forda okazał się kluczowy dla sukcesu Indiany. W interpretacji Sellecka byłby zapewne kolejnym pozbawionym wad herosem, który z każdej opresji wychodzi bez szwanku i z uśmiechem na twarzy. Ford uczynił go ludzkim. Jones wciąż wychodził cało z najróżniejszych opresji, ale zawsze kosztowało go to sporo nerwów i wysiłku. "Indiana [...] zredefiniował klasycznego amerykańskiego herosa jako kogoś, kto nie musi mieć nerwów ze stali i skóry z teflonu. [...] Zawsze wychodzi na jego, ale wcześniej musi schować swą dumę i nie może dać się ponieść emocjom" - mówił Spielberg wywiadzie dla Empire.

Indiana zjednał sobie widzów nie tylko swoimi wadami. Był oddanym przyjacielem o silnym kompasie moralnym, który zawsze nie wahał się pomóc słabszym - a jednocześnie nie miał problemów ze stosowaniem nieczystych numerów wobec swoich oponentów. Świetnie pokazuje to jedna z najsławniejszych scen "Poszukiwaczy...", w której naprzeciwko archeologa staje wojownik uzbrojony w szablę. Zamiast stanąć z nim do nierównego pojedynku, Jones po prostu wyjmuje pistolet i strzela do swojego oponenta. Finalny kształt tej sceny jest zresztą wynikiem przypadku. Pojedynek był szczegółowo rozpisany w scenariuszu. Pech chciał, że w dniu jego realizacji Ford, podobnie jak znaczna część ekipy, cierpiał z powodu zatrucia pokarmowego. Osłabiony i odwodniony nie miał siły na kaskaderskie popisy. Wyprosił więc Spielberga, by jego bohater po prostu zastrzelił przeciwnika. Reżyser się zgodził. Sam zresztą jako jeden z nielicznych uniknął zatrucia. Przed rozpoczęciem zdjęć w Tunezji zakupił duży zapas spaghetti w puszce, którym żywił się przez cały okres realizacji. Zmiana planów zadowoliła także producentów. Wycięcie skomplikowanej sekwencji walki i zastąpienie jej krótką, wymagającą kilku ujęć sceną sprawiło, że ekipa nadrobiła dwa dni opóźnienia w zdjęciach.

"Poszukiwacze zaginionej Arki" okazali się ogromnym sukcesem finansowym i artystycznym. Przy 20 milionach dolarów budżetu film zarobił niemal 390 milionów na całym świecie. Produkcję uhonorowano m.in. ośmioma nominacjami do Oscara (w tym za film i reżyserię), a cztery z nich zamieniły się w złote statuetki. W latach osiemdziesiątych XX wieku ukazały się dwa sequele: "Indiana Jones i Świątynia Zagłady" (1984) oraz "Indiana Jones i ostatnia krucjata". Pierwszy z nich był w zasadzie prequelem "Poszukiwaczy...". Okazał się także o wiele mroczniejszy i brutalniejszy od wcześniejszego filmu. Wszystko z powodu nastrojów Lucasa i Spielberga - obaj mierzyli się wówczas z niepowodzeniami w życiu osobistym. Niektóre sceny, np. wyrywanie serca, ewidentnie nie nadawały się dla najmłodszych i spotkały się z krytyką rodziców. W rezultacie utworzono nową kategorię wiekową: PG-13. Sam Spielberg przyznawał, że "Świątynia Zagłady" jest najmniej udanym filmem z serii. Jedynym jego plusem jest fakt, że na planie poznał aktorkę Kate Capshaw, z którą później się związał.

Mimo średniego przyjęcia "Świątyni Zagłady" Spielberg zamierzał dokończyć zapowiedzianą trylogię. Razem z Lucasem ustalili, że trzeci film będzie bliższy "Poszukiwaczom...". Gdy obaj zastanawiali się, za jakim skarbem będzie rozglądał się Jones, pojawił się luźny pomysł wprowadzenia do filmu ojca protagonisty. Ford był zachwycony. "Kto inny mógłby nazwać Indianę 'junior'" - śmiał się. Spielberg od początku chciał obsadzić w roli ojca Seana Connery'ego, którego był fanem od czasu premiery pierwszych filmów o Jamesie Bondzie. Szkocki aktor początkowo odrzucił jego propozycję. Nie chciał wiązać się z kolejną serią, a poza tym był tylko dwanaście lat starszy od Forda. W końcu dał się jednak przekonać. "Cokolwiek zrobił Indy - mój bohater też to zrobił i to lepiej" - ironizował w jednym z wywiadów.

Między premierą "Ostatniej krucjaty" i "Królestwem kryształowej czaszki" (2008), czwartą odsłoną serii, minęło 19 lat. Nie oznacza to jednak, że Indiana Jones zniknął wówczas z popkulturowej świadomości. Dzielny archeolog był bohaterem gier wideo, książek i komiksów. Pojawił się także w serialu telewizyjnym "Kroniki młodego Indiany Jonesa" (1992-1996). Produkcja przedstawiała bohatera w różnych momentach jego życia. W jednym z odcinków Ford powtórzył swoją rolę i pojawił się jako pięćdziesięcioletni Indiana na dosłownie kilka minut. W tym samym czasie aktor kręcił pierwsze sceny "Ściganego", na którego potrzeby zapuścił gęstą brodę i za nic nie dał się namówić do jej zgolenia. Tym samym Indy po raz pierwszy pojawił się z bujnym zarostem.

Gdy po latach oczekiwań rozpoczęto zdjęcia do czwartej odsłony serii, podczas przymiarki kostiumów Ford z radością odkrył, że stary strój Indiany wciąż na niego pasuje. Niektórzy obawiali się jednak, czy aktor poradzi sobie z tak wymagającą fizycznie rolą. Uspokajał ich producent Frank Marshall: "Nie chodzi o wiek, chodzi o przebieg". W filmie pojawił się także Shia LaBeouf, który wcielił się w Muttta, syna Indiany. To on także okazał się jednym z największych krytyków "Kryształowej czaszki" po jej premierze. "Myślę, że schrzaniliśmy dziedzictwo, które ludzie kochali i celebrowali" - powiedział w jednym z wywiadów. Spielberg i Ford nie przyjęli tego za dobrze. Według LaBeoufa reżyser powiedział mu, że "w życiu jest czas, gdy jesteś istotą ludzką i masz swoją opinię, ale jest też czas, gdy sprzedajesz auta". Ford był mniej powściągliwy. Nazwał LaBeoufa "pieprzonym idiotą". "Jako aktor mam obowiązek wspierać film i przy okazji nie robić z siebie dupka" - kontynuował. Ku zaskoczeniu nikogo LaBeoufa nie zobaczymy w "Artefakcie przeznaczenia".

W dniu premiery piątego filmu z serii Ford zbliża się do swoich 81. urodzin. Nigdy nie ukrywał, że Indiana Jones zajmuje specjalne miejsce w jego sercu. Wielokrotnie zaznaczał, że o wiele mocniej ceni sobie archeologa od innych wykreowanych przez siebie ikon popkultury, na czele z Hanem Solo z "Gwiezdnych wojen". "[Solo] ma dobre serce, ale jest o wiele mniej interesujący od Indiany. Zakres jego użyteczności dla fabuły nigdy nie był szeroki. Był dopełnieniem innych, ważniejszych elementów filmu, stał pomiędzy starym mędrcem i młodym bohaterem. Nie kryło się w nim dużo więcej poza tym, co z niego wycisnęliśmy" - mówił w wywiadzie dla Entertainment Weekly w 2014 roku. "Artefakt przeznaczenia" ma być jego pożegnaniem z postacią. Jak ono wypadnie - przekonamy się już za kilka dni.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Harrison Ford
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy