Freida Pinto: Skarb wprost z Indii
- Bez względu na to, gdzie jestem i co robię, mam w zwyczaju "zamykać" każdy dzień: zanim zasnę, wyciszam się i zapominam o emocjach, których doświadczyłam w ciągu minionej doby - mówi Freida Pinto, jedna z najsłynniejszych aktorek pochodzących z Indii, bohaterka takich filmów, jak "Slumdog. Milioner z ulicy", "Poznasz przystojnego bruneta" czy "Immortals. Bogowie i herosi".
Okazuje się jednak, że nie zawsze jest to możliwe. Gwiazda "Slumdoga. Milionera z ulicy" przekonała się o tym podczas realizacji filmu "Trishna", opartego na wątkach klasycznej powieści Thomasa Hardy'ego "Tessa d'Urberville" przeniesionej w realia współczesnych Indii. Akcja filmu obfituje w sceny przemocy i brutalności; reżyser nie zawahał się nawet ukazać gwałtu. Nic dziwnego, że emocjonalne wyciszenie tym razem nie było możliwe.
- Czasami nie da się zamknąć drzwi, które otworzyłeś w sobie danego dnia - mówi 27-letnia aktorka. - To tak, jakbyś chodził po ulicy z otwartą raną. Rozum podpowiada, że trzeba zostawić te przeżycia za sobą i zmyć je z siebie, co zresztą jest zalecane w każdym przypadku, niezależnie od wykonywanego zawodu. Ale czemu bywa to takie trudne?
Akcja "Trishny" rozgrywa się w indyjskim stanie Radżastan. Przedstawiona w filmie historia koncentruje się na tragicznym związku syna bogatego dewelopera, Jaya (Riz Ahmed), i córki ubogiego rikszarza, Trishny (Pinto). Młodzi zakochują się w sobie, ale nie mogą wyzwolić się z ograniczeń, jakie narzuca im status społeczny każdego z nich, tradycja, rodzinne więzi, a nawet zmieniający się krajobraz polityczny i społeczny Indii.
Jak mówi Pinto, możliwość pracy w jej rodzinnym mieście, Bombaju, była dla niej poruszającym przeżyciem.
- Plan zdjęciowy był usytuowany w przepięknym, romantycznym miejscu. Codziennie rano przed moimi drzwiami gromadziły się pawie. Na gałęziach drzew całymi dniami przesiadywały egzotyczne ptaki, a wieczorami zaglądały do nas dzikie małpki. Gorączka i szaleństwo codziennego dnia zostały gdzieś daleko...
Dla niej samej rola Trishny była jedną z tych szans, które trafiają się raz w życiu.
- Przez długi czas czekałam na dwie sceny w swojej karierze, modląc się o to, żebym mogła pokazać znacznie więcej, niż mogłam to zrobić wcześniej. Jest tyle rzeczy, których chciałabym dokonać na płaszczyźnie zawodowej. Kiedy dostałam rolę w "Trishnie", wiedziałam, że to jedno z tych zadań aktorskich, które wiążą się z wyzwaniem, i że niemal każda scena będzie przynosić mi silne wzburzenie emocjonalne. I tak też było. Byłam tym faktem zachwycona.
Mimo to aktorka przyznaje, że fizyczne wymogi związane z rolą nieomal ją przerosły.
- W scenariuszu znalazło się wiele scen ciężkiej pracy fizycznej. Moja bohaterka pracuje w polu, pcha ciężkie taczki... Napracowałam się, ale nie żałuję tego, bo dzięki temu mogłam odpuścić sobie siłownię na czas realizacji zdjęć. Wspinanie się po piaszczystych wydmach świetnie podziałało na mięśnie moich łydek.
Jednak w porównaniu ze scenami o największym ładunku emocjonalnym wysiłek fizyczny wydawał się niczym.
- Niektóre sceny w filmie są naprawdę brutalne - przyznaje Pinto. - Trishna jest poddawana torturom, zarówno psychicznym, jak i fizycznym. Zostaje też zgwałcona. Pod względem emocjonalnym było to naprawdę wyczerpujące.
- Do sceny gwałtu tak naprawdę nie można się przygotować. Nie da się stanąć przed lustrem i wyobrażać sobie, co czuje gwałcona kobieta. Nie możesz też usiąść wygodnie w fotelu i próbować odmalować sobie tę sytuację, jeśli sama nigdy tego nie doświadczyłaś. Ja sama płakałam za każdym razem, kiedy o tym myślałam. Starałam się też sięgać do mrocznych zakamarków mojej duszy, szukając tam odpowiedzi na pytanie, co czułabym, gdybym została zgwałcona. Prawdopodobnie jednak nawet w jednej czwartej nie wczułam się w położenie ofiary prawdziwej seksualnej napaści...
By lepiej zrozumieć swoją bohaterkę, Pinto oglądała również filmy dokumentalne, w których wypowiadały się ofiary molestowania i gwałtów.
- Chciałam poczuć gniew, który staje się udziałem osoby zmuszonej do uległości wobec napastnika - wyjaśnia. - Wiele z tych historii sprawiało, że burzyła się we mnie krew. Miałam ochotę rozdawać ciosy na prawo i lewo; nauczyć rozumu tych agresorów. Czułam ogromną frustrację; do tego stopnia, że chciałam, aby sprawców spotkało fizyczne cierpienie za krzywdę tych wszystkich kobiet i dzieci - bo przecież takie dramaty dotykają także młodych chłopców... Nawet teraz, kiedy o tym mówię, znów czuję złość.
Aktorkę dziwią często powtarzające się pytania o sceny, w których występuje częściowo naga. Czy nie były przypadkiem najtrudniejsze ze wszystkich? - Pokazywanie się w bieliźnie na ekranie nie jest nawet w połowie tak brutalne, jak sceny psychicznych tortur - stwierdza.
Jak dodaje, reżyser Michael Winterbottom nie rozpieszczał jej na planie. Nie było również żadnego specjalnego traktowania z uwagi na fakt, że Pinto wciąż jeszcze jest w pewnym sensie aktorską nowicjuszką.
- To nie jest tak, że po wyjątkowo emocjonalnej scenie Michael przytula cię i mówi: "Chodź, pomogę ci się uspokoić". Po każdej takiej scenie przechodziliśmy od razu do kolejnej, równie wymagającej. I tak non stop.
- A przecież w "prawdziwym" życiu kobiety nie mogą uciec od dramatów, które są ich udziałem - kontynuuje aktorka. - Wiele kobiet jest pozbawionych jakiegokolwiek wyboru. Tak, są takie kobiety, których życie przypomina życie Trishny. Spotkałam je. Są zależne od wyborów dokonywanych przez innych ludzi. Muszą być uległe w obliczu sytuacji, które w najlepszym wypadku są dla nich poniżające. Cieszę się, że dzięki tej roli mogłam wczuć się w ich położenie.
Pinto wspomina, że już jako dziewczynka czuła, że jest stworzona do rzeczy wielkich.
- Marzeniami zawsze sięgałam daleko - przyznaje. - Zostałam wychowana w wierze katolickiej. Jako dziewczynka chodziłam do szkółki niedzielnej. Pamiętam, że któregoś dnia nauczyciel poprosił nas, żebyśmy kolejno wyszli na środek sali i powiedzieli, co chcemy robić, kiedy dorośniemy. Kiedy przyszła kolej na mnie, dumnie oznajmiłam: "Chcę, żeby wszyscy usłyszeli mój głos!" - a potem uściśliłam: "Chciałabym, żeby światła reflektorów były skierowane na mnie, i żeby wszyscy mnie słuchali". To marzenie się nie zmieniło. Nawet wtedy, kiedy byłam mała, nie bałam się śnić o wielkich rzeczach.
Marzenia te zaczęły nabierać realnych kształtów, kiedy nastoletnia Freida zaczęła pracować w charakterze modelki. W upragnionym świetle reflektorów znalazła się jednak dopiero wtedy, kiedy Danny Boyle powierzył jej rolę wyśnionej dziewczyny chłopaka ze slumsów, Latiki, w obsypanym Oscarami filmie "Slumdog. Milioner z ulicy". Później przyszły role w "Miral", u Woody'ego Allena w "Poznasz przystojnego bruneta", w superprodukcji "Immortals. Bogowie i herosi 3D", a także w "Genezie planety małp".
Co do małp - niewykluczone, że ta filmowa przygoda będzie miała swój ciąg dalszy.
- Słyszałam, że ma powstać sequel, ale nie mogę niczego potwierdzić. Nikt z wytwórni się ze mną nie kontaktował. Wiem, że wszystkim bardzo podobało się nowe ujęcie tej historii, zaprezentowane w "Genezie...", i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec - mówi aktorka.
Pytana o stosunek rodziców do jej marzeń o karierze w show biznesie, Pinto podkreśla, że zawsze mogła liczyć na ich wsparcie, i to pomimo ich konserwatywnych przekonań.
- Tata zaskoczył mnie wsparciem, jakie mi okazał. Myślałam, że kto jak kto, ale on na pewno będzie martwił się o swoją córeczkę zagubioną w tym wielkim, złym świecie. Tymczasem - rzecz niesłychana - on nie bał się wcale. Faktem jest, że moi rodzice nie rozumieją do końca, jak działa ta branża, ale w tym przypadku niewiedza jest błogosławieństwem.
Rodzice aktorki nie oglądają jednak wszystkich filmów z udziałem swojej córki - pomijają te, które są najcięższe w odbiorze.
- Pozwalam tacie oglądać moje filmy, ale wiem, że "Trishny" na pewno nie obejrzy. Jeśli chodzi o "Slumdoga..." to owszem, widział go.
Chociaż Freida Pinto jest dziś chyba najjaśniej świecącą indyjską gwiazdą na światowej scenie, ona sama zarzeka się, że wciąż jeszcze nie oswoiła się z tą nową rzeczywistością.
Zobacz zwiastun filmu "Slumdog. Milioner z ulicy":
- Nie usłyszy pani ode mnie, że bycie rozpoznawalną to dziwne uczucie - mówi aktorka, która wedle swoich własnych słów "mieszka wszędzie, a najczęściej w Londynie i Bombaju". - Prawda jest taka, że robi ci się miło, kiedy ludzie rozpoznają cię na ulicy. Ale nie dlatego wykonuję ten zawód. Gram w filmach, ponieważ to kocham. A jednocześnie cudownie się czuję, kiedy ktoś podchodzi i mówi: "Och, pamiętam cię z..."
- W takich chwilach czuję się najszczęśliwsza. Po "Genezie planety małp" dzieciaki zaczęły reagować na mój widok entuzjastycznie. One cieszą się, że mnie widzą, a ja - że swoją obecnością na ekranie podarowałam im trochę radości.
Cindy Pearlman
"The New York Times"
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!