Elżbieta Zającówna: Ulubienica widzów kończy 65 lat
Obchodząca właśnie swoje 65. urodziny Elżbieta Zającówna, u szczytu kariery cieszyła się nie tylko dużą popularnością, ale również sympatią widzów. Niedawno po prawie dwudziestu latach nieobecności, wróciła na duże ekrany. Czy zagości na nich na dłużej?
"Jestem urodzoną optymistką. Czasem wydaje mi się, że mam tę pozytywną energię z kosmosu" - mówiła w jednym z wywiadów. Została aktorką komediową, bo uwielbia się śmiać.
Urodzona 14 lipca 1958 roku Elżbieta Zającówna debiutowała w filmie "Vabank". Była wtedy jeszcze studentką krakowskiej szkoły aktorskiej. "Jako bardzo młoda, niedoświadczona osoba, byłam zachwycona tym, że mogę pracować z tak fantastycznymi artystami" - wspominała w jednym z wywiadów. W kolejnych latach oglądaliśmy ją m.in. w "Seksmisji" Juliusza Machulskiego (jedna ze strażniczek), "Nadzorze" Wiesława Saniewskiego (Ala Krawiec) i "O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji" Piotra Szulkina (prostytutka w barze).
Prawdziwa popularność przyszła wraz z kultowym dziś serialem "Matki, żony i kochanki". Dzięki roli Hanki Trzebuchowskiej z serialu Zającówna zyskała ogromną rozpoznawalnosć. Produkcja okazała się olbrzymim sukcesem. Gwiazdy serialu, Elżbieta Zającówna, Gabriela Kownacka, Małgorzata Potocka i Anna Romantowska, z dnia na dzień stały się sławne.
Przytłoczona nagłym zainteresowaniem i brakiem prywatności oraz problemami w życiu osobistym, postanowiła w znacznym stopniu ograniczyć swoją artystyczną działalność. Przez ostatnich 20 lat co jakiś czas pojawiała się gościnnie w różnych produkcjach telewizyjnych, ale próżno było jej szukać na wielkim ekranie.
Nadal grywała jednak w teatrach. Tam można ją było zobaczyć głównie w komediowym repertuarze. "Zawsze mówię, że jeszcze będę miała czas, żeby umierać na scenie. Dlatego wolę grać w lżejszym repertuarze, lepiej się w tym czuję. Są aktorzy, którzy sprawiają, że widz płacze i są tacy, którzy widza rozśmieszają. Ja wolę być tą panią, która dostarcza śmiechu" - przyznała aktorka.
Chociaż zniknęła z ekranów to nie mogła narzekać na brak pracy. Elżbieta Zającówna jest założycielką firmy produkcyjnej Gabi. Scenarzystą i reżyserem produkowanego przez nią serialu "Daleko od noszy" był jeden z najlepszych satyryków w Polsce - Krzysztof Jaroszyński , prywatnie mąż aktorki. Inne produkcje Zającówny to sitcom Macieja Wojtyszki "Ale się kręci!" oraz serial "Synowie". Od 2010 roku jest również wiceprezesem Fundacji Polsat, która ratuje życie najmłodszym. "Do tej pory zawsze robiłam coś dla kogoś - dziecka, męża. Pora, by zająć się sobą. Muszę nauczyć się myśleć, że to ja jestem najważniejsza" - wyznawała kilka lat temu.
Elżbieta Zającówna i jej mąż przez lata starali się trzymać sprawy prywatne w tajemnicy. Nie powinien więc dziwić fakt, że gdy w mediach pojawiły się plotki o romansach Krzysztofa Jaroszyńskiego, w świecie show-biznesu powstało niemałe poruszenie. Pod koniec lat 90. w mediach zaczęły pojawiać się plotki o romansie Krzysztofa Jaroszyńskiego i znanej modelki Ilony Felicjańskiej. Mówiło się o głębokim kryzysie w związku aktorki i scenarzysty. Na szczęście parze udało się przejść ten zakręt. Postanowili za wszelką cenę ratować swój związek i poświęcić sobie więcej czasu. Okazało się to skuteczne.
Niestety po latach parę czekał kolejny cios. W 2015 roku Krzysztof Jaroszyński brał udział w poważnym wypadku samochodowym. Scenarzysta swoim BMW uderzył w tira. Na szczęście aktor wyszedł z tej kraksy cało. Rodzina jednak przeżyła chwile grozy, a Zającówna drżała o życie męża. Jaroszyński po wypadku przyznał, że dostał drugie życie. Zającówna zaopiekowała się wówczas mężem, a trudne doświadczenia mocno ich do siebie zbliżyły.
Jednym z powodów wycofania się aktorki z show-biznesu miały być problemy zdrowotne. Zającówna zmaga się z nieuleczalną chorobą Von Willebranda. Jej istotą jest zaburzenie krzepnięcia krwi, co objawia się skłonnością do nadmiernych lub wydłużonych krwawień. Jednym z najczęstszych objawów tej choroby jest właśnie skłonność do łatwego powstawania dużych, sinych wybroczyn.
Kiedy zdiagnozowano u niej chorobę, aktorka zdecydowała, że "nie będzie umierać na scenie" "Kiedy poważnie zachorowałam, zrozumiałam, co jest w życiu najważniejsze. Zmieniło się moje podejście do zawodu. Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie" - przyznała w rozmowie z "Vivą".
We wrześniu 2022 roku powróciła na duże ekrany rolą w filmie 'Szczęścia chodzą parami', w którym wcieliła się w matkę głównego bohatera - Brunona (Michał Żurawski). Na ekranie partnerował Piotr Machalica. Dla uwielbianego aktora była to ostatnia rola w życiu. "Cieszę się, że miałam przyjemność po raz kolejny spotkać się na planie z Piotrem Machalicą. Kiedyś graliśmy już małżeństwo w jakimś teatrze telewizji, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć jakim. Wtedy wcielaliśmy się w młodą zakochaną parę, teraz - w rodziców" - wspominała Zającówna.
"Ogromnym szczęściem jest dla mnie to, że zagrałam w filmie "Szczęścia chodzą parami". Jeszcze długo będę się tym żywić. Uważam, że jestem od śmiechu i dlatego tak bardzo lubię występować w lżejszym repertuarze" - przyznała aktorka podczas promocji filmu. "Pamiętam, jak kiedyś pewien pan zapytał mnie na ulicy, dlaczego się nie uśmiecham. Odpowiedziałam mu, że jest mi smutno. Na co on powiedział, że mnie nie może być smutno, bo przyzwyczaiłam widzów do tego, że zawsze jestem pogodna. Wzięłam to sobie do serca. I wierzę, że ci, którzy będą oglądać nasz film, wiele razy się uśmiechną, bo jest w nim szereg zabawnych sytuacji i dialogów. Ta komedia nakręcona została przez ekipę z poczuciem humoru dla ludzi z poczuciem humoru" - dodaje aktorka.