Elżbieta Barszczewska: Była piękna, żyła pięknie
Jej narodziny, 29 listopada 1913 roku, wywołały skandal obyczajowy. Przyszła bowiem na świat jako nieślubne dziecko panny i żonatego mężczyzny.
Jej rodzicami byli Witold Barszczewski i Maria Szumska. Jej kuzynka, pisarka Maria Dąbrowska, wspominała w dziennikach: "Maria, wzgardziwszy kilku partiami, rozkochała w sobie, już jako 30-letnia panna, Witolda Barszczewskiego. Miał on jednak żonę, która nie chciała mu dać rozwodu. Mimo to Maria urodziła córeczkę Elżbietę. Oburzeni rodzice zerwali z nią wszystkie kontakty, jednak na szczęście nie na długo".
Gdy wybuchła I wojna światowa, rodzice Marii przygarnęli córkę i wnuczkę, którą zresztą gorąco pokochali. Elżbieta po wojnie została uznana prawnie przez ojca. Barszczewski oświadczył się nawet jej matce, ale ta odrzuciła jego propozycję. Już w gimnazjum przyszła aktorka pokochała teatr. Poza tym pisała wiersze i śpiewała w chórze. Na maturze, opowiadając o twórczości Juliusza Słowackiego, zaczęła recytować jego wiersze. "Mamy nadzieję, że niedługo zobaczymy panią w jednym z utworów Słowackiego, tym razem na prawdziwej scenie" - usłyszała wtedy od profesorów.
Papiery złożyła jednocześnie do Szkoły Nauk Politycznych i Państwowego Instytutu Teatralnego. Bez wahania wybrała teatr. Po latach tłumaczyła: "Poszłam do teatru, bo chciałam przeżyć więcej niż jedno życie".
Zadebiutowała w 1934 r. na scenie Teatru Polskiego. Zagrała Helenę w szekspirowskim "Śnie nocy letniej". "Upaja, oszałamia, uwodzi" - zachwycał się jej rolą poeta Kazimierz Wierzyński. Obok Barszczewskiej w tej sztuce zagrał, w zastępstwie za innego aktora, Marian Wyrzykowski. Później został jej mężem.
Zwrócili na siebie uwagę już w szkole teatralnej. "Siadywaliśmy na wykładach po przeciwnej stronie i wpatrywałam się w niego z wielką przyjemnością" - opowiadała po latach aktorka. "Boże, co za wspaniała głowa. A oczy! Tak, był bardzo przystojny Brakowało mu tylko kilku centymetrów wzrostu. A wówczas dla mnie - młodej wysokiej dziewczyny - wzrost partnera był istotną sprawą i nie bardzo byłam zadowolona z tej zamiany aktorów" - wyznała. Z kolei Wyrzykowski tak zapamiętał debiut Elżbiety: "Reżyser wziął mnie na bok i, wskazując na Barszczewską, powiedział: 'Zrób coś z tą dziewczyną, bo ona przecież nic nie umie'".
Aktorka swoje największe role zagrała w okresie międzywojennym. W latach 1935-39 stworzyła niezapomniane kreacje m.in. w "Panu Twardowskim", "Trędowatej", "Znachorze", "Dziewczętach z Nowolipek" "Granicy" czy "Trzech sercach". W 1939 r. skończyła zdjęcia do ekranizacji powieści "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej. Zagrała Justynę. Do premiery dzieła nigdy jednak nie doszło, gdyż negatyw filmu spłonął w Powstaniu Warszawskim.
W latach okupacji była kelnerką w restauracji "U aktorek". Po wojnie, w której straciła dom i wszystkie pamiątki, wróciła do Teatru Polskiego. Grała w nim do końca życia. Starannie dobierała role. Odrzucała te, w których jej postacie miały być uosobieniem zła. Potem przyszedł czas, że w ogóle nie dostawała ról. Z "urzędu" należały się one Ninie Andrycz, żonie ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza. "Płyną dni, a ja nie mam pracy. Cofam się, błądzę" - rozpaczała Barszczewska.
W końcu los się odmienił i dla aktorki nadeszły lepsze lata. Znakomite role w teatrze, nagrody, zaszczyty. Gwiazda starała się chronić swoje życie prywatne. Sporo o nim zdradziła jednak jej ciotka, Maria Dąbrowska. W sierpniu 1938 r. pisała: "Elżunia zwierza mi się ze swoich kłopotów sentymentalnych. Kocha się w niej dwóch aktorów: Jan Kreczmar (żonaty z Justyną Florentyną Karpińską) i Marian Wyrzykowski (żonaty z aktorką Czesławą Szurszewską). I ona nie wie, którego z nich kocha naprawdę. I czy w ogóle? Lecz trzeba dokonać wyboru...".
W końcu aktorka wybrała Wyrzykowskiego. Wzięła z nim ślub w 1946 r. Tworzyli udany związek. Doczekali się syna, Juliusza. To imię nadano mu na cześć Słowackiego i Osterwy. Według rodzinnej legendy, kilkudniowego malca owinięto we fragment kurtyny. Żeby miał szczęście w zawodzie aktora - ponieważ nikt nie wyobrażał sobie dla niego innej przyszłości. I faktycznie, Juliusz ukończył PWST w Warszawie. Był związany z Teatrem Polskim. Nigdy jednak nie zrobił takiej kariery jak rodzice. Podkreślał, że mocniej był związany z ojcem, matka była w stosunku do niego wyjątkowo krytyczna.
Barszczewska wobec siebie była równie wymagająca, jak w stosunku do syna. Oglądając filmy, w których zagrała, zwykle komentowała swoje role: "Jakie to straszne!". Prywatnie daleko jej było do delikatnych postaci, w które wcielała się na planie filmowym. Była bardzo impulsywna, potrafiła krzyknąć, a nawet tupnąć nogą.
Po raz ostatni pojawiła się na scenie w 1981 r. jako Sara Bernhardt w sztuce Johna Murrella "Wspomnienie". Rolą tą pożegnała warszawską publiczność. W swoim pamiętniku notowała: "Marnie się czuję... Tak zabawnie serce mi bije. Może to jeszcze nie koniec". Zmarła 14 października 1987 r. w Domu Opieki Społecznej. Andrzej Łapicki pożegnał ją słowami: "Była piękna. Dawała ludziom piękno. Żyła pięknie".
Małgorzta Jungst