"Elvis": Baz Luhrmann przełamuje wizerunek Presleya
Elvis Presley zrobił wszystko, by móc powiedzieć: "Nie wymyśliłem rock'n'rolla, ale nadałem mu własny styl, więc nie nazywajcie mnie królem". Był niesamowicie wrażliwym, uduchowionym mężczyzną - powiedział Baz Luhrmann. Jego film "Elvis" z Austinem Butlerem w roli tytułowej w piątek wszedł na ekrany polskich kin.
"Gdy go poznałem, miał talent wart miliona dolarów. Teraz ma milion dolarów" - tak podsumował kiedyś swoją znajomość z Elvisem Presleyem jego menedżer Tom Parker. "Pułkownik" oficjalnie objął pieczę nad karierą muzyka w 1955 roku i sprawował ją aż do 1977. To on zapewnił Presleyowi dochodowe kontrakty i sukces komercyjny, ale to także on - napędzany chciwością - zabierał mu znaczną część zysku i uczynił z niego "produkt marketingowy", powielając wizerunek artysty na milionach gadżetów. Z kolei po śmierci Elvisa był oskarżany o to, że przyczynił się do jego zgonu, podsuwając muzykowi na przemian tabletki na sen i na pobudzenie.
Kontrowersyjna relacja muzyka i menedżera stała się głównym motywem filmu "Elvis" Baza Luhrmanna, którego światowa premiera odbyła się w maju w sekcji pozakonkursowej 75. festiwalu w Cannes. Podczas zorganizowanej wówczas konferencji prasowej reżyser przyznał, że jego obraz miał przełamać stereotypowy wizerunek Presleya jako muzycznej ikony, króla rock'n'rolla, a jednocześnie ukazać mechanizmy rządzące w owym czasie amerykańskim show-biznesem.
"Jestem wielkim miłośnikiem Szekspira, który sięgając po postać historyczną, zawsze zadaje pytanie, jaki temat ona odzwierciedla. Kiedy dorastałem, jednym z moich ulubionych filmów był 'Amadeusz' Milosa Formana. To film o Mozarcie czy o zazdrości między Salierim a Amadeuszem? Oczywiście, o zazdrości. Postanowiłem więc przyjrzeć się życiu Elvisa, uwzględniając szacunek, jakim darzyli go fani i jego artystyczną ekspansję w latach 50., 60. i 70. Chciałem pokazać amerykański show-biznes, showmana i faceta, który stał na drugim planie. Ale dzięki researchowi i podróży, jaką odbyliśmy, dowiedziałem się wielu rzeczy o Elvisie jako człowieku" - wspominał.
Reżyser nawiązał do dzieciństwa artysty, który pochodził z miejscowości Tupelo w stanie Missisipi i był jedynym dzieckiem Gladys i Vernona Presleyów. Jako młody chłopak Elvis słuchał głównie muzyki gospel oraz pieśni bluesmanów. Na gitarze zaczął grać w wieku 11 lat, ale w szkole niechętnie mówił o swojej pasji. Nie należał do grona popularnych chłopców i nikomu nie przyszłoby wówczas do głowy, że w przyszłości odniesie sukces. "Dzieci w okresie dojrzewania chłoną wszystko, co je otacza, i później na podstawie tego tworzą coś nowego. Taki właśnie był Elvis. Zrobił wszystko, by móc powiedzieć: 'Nie wymyśliłem rock'n'rolla, ale nadałem mu własny styl, więc nie nazywajcie mnie królem'. Był niesamowicie wrażliwym, uduchowionym mężczyzną" - stwierdził.
Jak zaznaczył Luhrmann, żadna ocena czy recenzja "Elvisa" nie ma dla niego większego znaczenia niż opinia byłej żony Presleya - Priscilli. "Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo dłużyły mi się te dwie godziny, gdy oglądała film [...]. W końcu otrzymałem od niej wiadomość: 'Przepraszam, że tak długo to trwało, ale musiałam się zebrać. Chyba po prostu nie byłam na to gotowa'. Napisała, że każdy oddech, każdy ruch Austina przypomina prawdziwego Elvisa, a nie ikonę, osobę, która wydaje się znajoma każdemu, bo każdy projektuje w głowie jakiś jej obraz. Napisała: 'Mój mąż dzisiaj tutaj był'" - powiedział.
Dla grającego Elvisa Austina Butlera była to wiadomość wyzwalająca, bowiem długo tkwił w pułapce wygórowanych oczekiwań wobec samego siebie. Chciał upodobnić się do muzyka najbardziej jak to możliwe, aby widz nie mógł dostrzec między nimi jakichkolwiek różnic. Trochę czasu musiało upłynąć, zanim zdał sobie sprawę, że nie tędy droga. "Na dwa lata praktycznie zawiesiłem resztę mojego życia i chłonąłem absolutnie wszystko na temat Elvisa. Wpadłem w króliczą norę obsesji. Podzieliłem jego życie na okresy, w których można było wychwycić różnice zachodzące w jego głosie, sposobie poruszania się. Studiując je, usiłowałem odnaleźć prawdziwego Elvisa. Właśnie to było najtrudniejsze, bo najczęściej postrzegamy go po prostu jako ikonę. Chodziło o to, żeby odkryć jego prawdziwą osobowość. To była podróż mojego życia" - stwierdził.
Tom Hanks - któremu przypadła rola Parkera - podkreślił, że menedżer Presleya był "pragmatycznym i błyskotliwym" mężczyzną, który "dostrzegł możliwość przekształcenia jednostkowego talentu w siłę kulturową". "Jeśli zaś chodzi o jego przeszłość, to sądzę, że nikt jej nie znał. Istnieją tabloidowe, melodramatyczne historie o tym, dlaczego i jak opuścił Holandię. Ja lubię myśleć o tym w ten sposób, że po prostu uciekł z małego miasteczka, chcąc uwolnić się od jakiegoś aspektu swojej przeszłości. Kto z nas nie skorzystałby z okazji, żeby zrobić coś takiego?" - zapytał retorycznie.
Po premierowej projekcji twórcy "Elvisa" otrzymali 12-minutową owację na stojąco. Pierwsze recenzje okazały się jednak mniej entuzjastyczne, niż można byłoby przypuszczać, mając w pamięci sukcesy "Wielkiego Gatsby'ego", "Moulin Rouge!" i "Romeo i Julii". Peter Bradshaw ("The Guardian") przyznał filmowi zaledwie dwie gwiazdki. W jego ocenie obraz Luhrmanna to "nie tyle film, ile 159-minutowy zwiastun - niekończący się, szaleńczo krzykliwy, z montażem pozbawiającym go zróżnicowanego tempa". "Po co powstał ten film? Wydaje się, że uzasadnieniem jest - i być może we wcześniejszych wersjach scenariusza była - toksyczna relacja między Parkerem a Presleyem. Ale co powiedzielibyście na film o 'Pułkowniku', w którym Elvis odgrywałby rolę drugoplanową? Byłoby to coś nowego i Hanks świetnie by to sprzedał. A tak mamy do czynienia z kolejnym ćwiczeniem z podszywania się pod Elvisa" - napisał.
Podobnego zdania był David Ehrlich ("IndieWire"), który stwierdził, że trudno znaleźć przyjemność w oglądaniu czegoś, co "jest tak bardzo zapatrzone w siebie, w znacznie mniejszym stopniu koncentruje się na tym, jak bohater filmu łamie zasady, niż na tym, jak robi to reżyser, a te warstwy w ogóle się nie zazębiają". Natomiast Owen Gleiberman ("Variety") zwrócił uwagę, że największym paradoksem filmu Luhrmanna jest to, że Butler jako młody Elvis - zbliżony wiekiem do aktora - jest "cieniem prawdziwego Elvisa, ale jako starzejący się, smutny Elvis - który odkrył sukces, ale stracił wszystko inne - jest wspaniały". "Na scenie jest bardziej żywy niż w 'Hound Dog', a poza nią - po raz pierwszy w tym filmie - Elvis staje się wzruszającym człowiekiem. Luhrmann stworzył żałośnie niedoskonały, ale momentami zachwycający dramat, który rozwija się w kierunku czegoś poruszającego i prawdziwego. Pod koniec filmu melodia zostaje uwolniona" - czytamy.
Od piątku "Elvisa" można oglądać w polskich kinach. Obok Butlera i Hanksa na ekranie zobaczymy m.in. Olivię DeJonge, Kodiego Smit-McPhee i Davida Wenhama. Współautorami scenariusza są Baz Luhrmann, Sam Bromell, Jeremy Doner i Craig Pearce. Za zdjęcia odpowiada Mandy Walker, za muzykę - Elliott Wheeler, a za kostiumy - Catherine Martin. Dystrybutorem obrazu jest Warner Bros.