Donald Trump: prezydent i gwiazda show-biznesu. To nie jest przypadek
Donald Trump od samego początku kariery biznesowej zrósł się również z... show-biznesem. Grał samego siebie w najpopularniejszych programach telewizyjnych, ale też pojawiał się w kinie swoich dzisiejszych oponentów z Hollywood. Wiele tytułów filmów i seriali z Trumpem w obsadzie może dziś zaskakiwać.
Spektakularne zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta USA jest bardzo filmowe i bardzo hollywoodzkie. Jest takie, jak cała jego kariera oparta na wizerunku zbudowanym w popkulturze, który przecież wprowadził go do Białego Domu w 2016 roku. Gdy wydawało się, że 2020 rok przekreślił na zawsze trumpizm, on wrócił. Niczym bohaterowie kina lat 80. z ery reaganizmu. Ba, Rocky Balboa, który jest archetypem amerykańskiego odrodzenia się po porażce, stał się w tym roku częścią kampanii Trumpa.
W jednym ze spotów wyborczych, który był wyjątkowo chętnie eksploatowany przez Elona Muska (to również postać, która mogłaby zostać napisana przez hollywoodzkich scenarzystów), pojawia się Rocky. Muzyka z "Top Gun" i obrazy znane z czasów, gdy USA wygrała ze Związkiem Sowieckim nie opuszczała Trumpa przez całą kampanię 2024. "YMCA" Village People to przecież hymn triumfu trumpizmu. Duża część kampanii wyborczej Trumpa była oparta na sentymencie kina tego okresu. Nie jest to zaskakujące. Trump przecież już jako gwiazda programu NBC "Apprentice"(2004-2017) mocno budował wizerunek zwycięzcy wyjętego z kina lat 80. i 90. XX wieku. "You’re fired!" - to dewiza trumpizmu nie tylko z czasów w Białym Domu. To jego dewiza z show-biznesu.
Donald Trump był też pierwszym nowojorskim biznesmenem, który ze swojego nazwiska zrobił brand. Zrobił to, gdy nikt nie wyobrażał sobie jeszcze czegoś takiego jak media społecznościowe. Napisany złotym kolorem gargantuiczny "Trump" zdobił budynki, kasyna, samoloty i pojawiał się w reklamach telewizyjnych. Nawet w czasie kampanii 2024 Trump wypuścił limitowaną linię złotych butów sportowych ze swoim nazwiskiem. Szybko przyszedł czas na kino.
Z dzisiejszej perspektywy może szokować, że Donald Trump był wielkim przyjacielem ludzi w Hollywood. Zapraszano go do najważniejszych programów, gdzie potrafił zrobić show dosłownie z niczego. Skandalista Howard Stern przyznał po latach, że zapraszał Trumpa, bo ten nie miał oporów, aby wypowiadać na antenie najbardziej kontrowersyjne tezy. Za to dziś kochają go "zwykli" Amerykanie, ale to właśnie amerykański show-biznes dał Trumpowi trampolinę do budowania medialnej osobowości.
Dziś dawni przyjaciele Trumpa z show-biznesu prześcigają się w deklaracjach, kto szybciej opuści USA po jego wygranej, ale w 2015 roku nie mieli problemu pojawiać się u jego boku w kultowym "Saturday Night Live", gdzie Trump był dwukrotnie główną gwiazdą. Tylko najwięksi komicy doświadczają takiego zaszczytu. Trump nie bał się też brać udział w roastach na Comedy Central, gdzie z największymi gwiazdami komedii pokazywał, że jest w nim nie tylko skrajny narcyzm, ale też sporo autoironii.
"Bajer z Bel- Air", "Seks w wielkim mieście", "The Drew Carey Show", "Spin City", "Da Ali G show", "Dni naszego życia", "Top Gear" - to tylko część czołowych amerykańskich programów (znanych w Polsce), w których Trump wcielał się w samego siebie. Był tam ważną "guest star" oraz ikoną kapitalizmu i symbolem sukcesu. Trump w popkulturze funkcjonował jako emanacja "american dream". Nie bez przypadku. Gdy odszedł z "Apprentice", zastąpił go Arnold Schwarzenegger, którego oglądalność była radykalnie mniejsza niż Trumpa.
Co ciekawe, pierwszym ważnym cameo Trumpa był występ w serialu o afroamerykańskiej rodzinie "The Jeffersons" (1975-1985). W odcinku "Nigdy nie będziesz bogaty" (1985) wcielił się w samego siebie. Był to rok 1985. Serial opowiadał o rodzinie, która przenosi się z Queens na Manhattan. Rodzina Trumpa też pochodzi z tej samej dzielnicy NYC. Trumpowie byli przez nowojorskie elity z Manhattanu traktowani lekceważąco właśnie przez swoje pochodzenie, co na zawsze wypracowało w Trumpie silne uprzedzenia do tzw. "old money". Bliskość ludu wyniosła go dwukrotnie do Białego Domu, ale też dała mu podstawy do pojawiania się w popularnych programach o "zwykłych Amerykanach". Przemieszanie się rzeczywistości i popkultury od samego początku kariery Trumpa było jego rozpoznawczym znakiem. Nie inaczej było w kinie.
Trump, co pokazuje świetnie tegoroczny "Wybraniec" Aliego Abbasiego, był stałym bywalcem nowojorskiej świątyni hedonizmu i libertynizmu, czyli klubu 54. W filmie "Klub 54" Marka Christophera z 1998 roku zagrał u boku Salmy Hayek i Mike’a Myersa. Kogo zagrał? Rzecz jasna siebie. W tym samym roku Trump był Trumpem w "Celebrity" Woody’ego Allena. Dwa lata wcześniej wystąpił w "Partnerze" i "Eddie" u boku swojej dawnej przyjaciółki, a dziś czołowej oponentki, Whoopi Goldberg. Wszyscy oczywiście dziś pamiętają, że to Donald Trump pomógł Kevinowi w "Kevin sam w Nowym Jorku" (1992) Chrisa Columbusa, ale przecież w latach 90. Trump pojawiał się w takich hitach, jak "Klan urwisów" czy "Duchy tego nie robią", gdzie oficjalnie zaliczył debiut aktorski.
To oczywiście początki jego spektakularnej kariery w show-biznesie, ale Trump - będąc już jedną nogą w polityce (choćby w Partii Reform) - występował u filmowców, którzy dziś są jego radykalnymi wrogami. W 1999 był sobą w hicie Bena Stillera "Zoolander", natomiast u hardcorowego lewicowca Olivera Stone'a zagrał w 2005 roku w "Wall Street. Pieniądze nie śpią". Trump był emanacją tekstu Gordona Gekko "Chciwość jest dobra". Rola w sequelu oscarowego filmu Stone’a była czymś więcej niż ironią.
Przy Donaldzie Trumpie zostało kilku celebrytów. Co istotne, są to gwiazdy również nowej ery. Legendarny Jon Voight, grający ostatnio Ronalda Reagana Dennis Quaid, błąkający się po obrzeżach Hollywood Mickey Rourke, wciąż będący na szczycie w nowym sezonie "Frasiera" Kelsey Grammer, gwiazda telewizyjna Dr. Phil, Mel Gibson i Jezus z jego "Pasji" Jim Caviezel to znani zwolennicy Trumpa. Do tego dochodzi skandalista Kid Rock, ikona lat 80. Hulk Hogan, raper 50 Cent oraz Kanye West, czy gwiazda "Shazam!" Zachary Levy.
Trump ma zwolenników tak potężnych, jak Joe Rogan, z którym nagrał trzygodzinny wywiad, mający po kilku godzinach od premiery milionowe wyświetlenia. Szef UFC Dana White wystąpił nawet obok polityka w jego dziękczynnej mowie po wygranych wyborach. Nad wszystkim czuwa natomiast Elon Musk, będący absolutną ikoną świata algorytmów i AI zagarniającej coraz większą część naszej rzeczywistości. Trump jest zrośnięty z show-biznesem i nie tylko z powodów czysto społecznych uczynił swoim vice J.D Vance’a, którego nazwisko do niedawna kojarzyło się z bestsellerową książka "Elegia dla bidoków", która została zekranizowana przez... Netflixa.