"Człowiek z magicznym pudełkiem": Jak powstała Warszawa przyszłości?

Agata Buzek i Olga Bołądź w filmie "Człowiek z magicznym pudełkiem" /Bartosz Mrozowski / Alter Ego Pictures /materiały dystrybutora

Radioodbiornik, który umożliwia podróż w czasie, zburzone mosty na Wiśle, która dzieli miasto na metropolię i zapomniany przez cywilizację slams, eksplodujące wokół Pałacu Kultury wieżowce, tafle szkła, które zastąpiły biurowe komputery - w takim świecie, stworzonym przez Studio Produkcyjne Orka, spotykają się i zakochują w sobie bohaterowie jednej z najgorętszych premier tego roku - "Człowieka z magicznym pudełkiem" Bodo Koxa.

Efekty specjalne niespotykane na taką skalę w polskim kinie sprawiają, że Warszawa 2030 roku wyglądała wiarygodnie i wyraziście - jako miasto przyszłości, które jednak pamięta przeszłe kataklizmy. Sterylna metropolia, w której zachowały się mroczne dzielnice, pogrążone w cywilizacyjnym chaosie, za to bardziej ludzkie, wciąż wolne. Tak dopracowanej pod względem kreacji i efektów specjalnych wizji Warszawy przyszłości jeszcze w polskim kinie nie było.

Orka ma już doświadczenie w tworzeniu wymownych filmowych rzeczywistości, jak chociażby pola bitwy w Iraku na potrzeby filmu "Karbala" czy onirycznego świata "Królewicza Olch" Kuby Czekaja. Nigdy wcześniej jednak studio, zajmujące się na co dzień reklamą i postprodukcją, nie włączyło się tak intensywnie w prace kreacyjne, jak właśnie podczas przygotowań do realizacji "Człowieka z magicznym pudełkiem".

Reklama

- To kino z rozmachem, dające pole do popisu niezwykłej kreacji i talentom twórców - mówi szefowa studia, Magdalena Zimecka. - Już po raz drugi, bo pracowaliśmy razem również przy głośnej "Dziewczynie z szafy", Bodo Kox znalazł w ORCE partnerów do realizacji swoich wizji.

- Toczyliśmy niekończące się rozmowy z reżyserem, Bodo Koxem, nad tym, jak ma być zrobiona ta Warszawa 2030 - zarówno jej nowoczesny lewy brzeg, jak i prawy, odcięty Wisłą, zamieszkały przez Proli, nad którymi system nie ma kontroli - mówi Michał Konwicki z Orki. - Wymieniliśmy się wtedy całą masą filmowych i książkowych inspiracji, wśród których od początku były takie tytuły, jak "Fight Club", "Blade Runner", "Mechaniczna pomarańcza" czy proza Philipa K. Dicka.    

Orka była odpowiedzialna za stworzenie konceptów do efektów specjalnych, co w przypadku "Człowieka..." oznaczało zaprojektowanie wszystkiego od struktury miasta z całym jego zróżnicowaniem, przez wnętrza nowoczesnej korporacji czy ocalałej przedwojennej kamienicy, aż po wirtualny las, gdzie jogging uprawia dziewczyna z głową kota. 

- Na początku powstają proste szkice - wykonane w komputerze, albo nawet ołówkiem - wyjaśnia Michał Konwicki. - Nową infrastrukturę miasta rysowaliśmy najpierw na kadrach z nagranych scen - gdzie mają stać nowe budynki, jakie mają mieć wysokości. I jak ma wyglądać prawa, "dzika" strona Warszawy - tu inspirowaliśmy się azjatyckimi dzielnicami biedy, z tzw. mrówkowcami, gigantycznymi blokami. Ale wszystko podnosiliśmy do kwadratu - zamiast 10 pięter, tworzyliśmy 30, z 4 klatek robiliśmy 8. Żeby stworzyć przytłaczające, antyutopijne miasto.

Warszawa z "Człowieka z magicznym pudełkiem" powstawała m.in. metodą "matte paintingu", polegającą na domalowywaniu elementów tła. Ostateczny klimat filmu to również zasługa niezwykłego "gradingu", czyli korekcji koloru - w przypadku "Człowieka..." to finalne, mistrzowskie dotknięcie pędzla należało do Olka Wineckiego z Orki. Wyzwaniem dla twórców efektów specjalnych było zachowanie spójności tego różnorodnego miasta, ale także ducha stolicy. Dzięki temu w "Człowieku z magicznym pudełkiem" nie mamy do czynienia z abstrakcyjnym miastem, podobnym do setek innych miast, ale pod kostiumem przyszłości poznajemy autentyczną, żywą Warszawę. 

- Wyobraziłem sobie, że w 2030 jesteśmy po konflikcie zbrojnym. Być może jest to rykoszet globalnego konfliktu, którego epicentrum ulokowało się na Pacyfiku, między Chinami a USA - mówi reżyser Bodo Kox. - Mosty niszczy się, żeby wróg, albo ludność niekontrolowana, miała trudności z przedostaniem się na drugi brzeg. W tym przypadku lewy brzeg Wisły, centrum, jest "lepszym", pozornie bezpieczniejszym kawałkiem miasta. Po drugiej stronie mieszka nieprzystosowana, niezachipowana ludność. Biedota. Tam też przeprowadza się operacje wojskowe.

- I nam, i reżyserowi zależało na zachowaniu specyficznej przaśności w kreowaniu np. nowoczesnych technologii, których używają agenci specjalni z filmu - mówi Konwicki. - Kiedy nasi agenci wdzierają się do kamienicy w poszukiwaniu bohaterki i oglądamy sceny z ich punktu widzenia, na obraz nałożone są elementy ich urządzeń nawigacyjnych. Nie są one jednak tak przejrzyste jak chociażby te, które znamy z "Iron Mana" - linie są grubsze, kolory mniej doskonałe, inna faktura. Bo tak wyobrażamy sobie technologie polskich urzędników z 2030 roku. Antyterrorystów znad Wisły.

Najwięcej pracy kosztowało zespół Studia Orka stworzenie najbardziej spektakularnego efektu czyli eksplozji, którą bohaterowie oglądają przez okno swojego drapacza chmur. Ale też niezwykłej precyzji wymagało stworzenie szeregu szklanych ekranów, których używają pracownicy biura. W rzeczywistości aktorzy mieli przed sobą tylko ramki - półprzeźroczyste tafle i wyświetlane na nich często w nieostrości informacje, do tego reagujące na ruchy aktorów, musiały być stworzone w postprodukcji.

Projektami ekranów zajął się głównie Rafał Kucharczyk. Następnie, żeby mogły one zagrać z aktorami na planie, konieczna była rotoskopia - czyli wycinanie klatka po klatce aktorów z ujęć, tak, aby później móc swobodnie nakładać na nich cyfrowe obrazy. Następnie tracking pozwolił na prześledzenie ruchu rzeczywistej kamery, aby nowa treść płynnie wpisała się w tło. A "compositing" połączył te wszystkie elementy w całość. Pozornie nieskomplikowany efekt okazał się zatem bardzo pracochłonny. Stawką było jednak wiarygodne zbudowanie przestrzeni nowoczesnego biura, w którym rozgrywa się duża część historii. 

- "Człowiek z magicznym pudełkiem" to film unikalny w skali polskiej kinematografii, nie tylko pod względem efektów specjalnych - mówi Magda Zimecka. - Wejście w rolę koproducenta wymagało odwagi, bo skala pracy w postprodukcji była ogromna, a budżet, na jakim pracowaliśmy,  jednak polski. Dzięki wzajemnemu zaufaniu studia i reżysera udało się stworzyć obraz nieprzeciętny. To największa satysfakcja.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Człowiek z magicznym pudełkiem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy