Najstarszy zdobywca Oscara w historii Akademii jest wielkim miłośnikiem... alkoholu.
"Uwielbiam to, co robię na ekranie, zwłaszcza ostatnio. Role stają się bogatsze i w miarę, jak się starzeję, bardziej interesujące. Mam szczęście" - mówi Christopher Plummer. Polska publiczność miała ostatnio szansę podziwiać go na festiwalu Netia Off Camera w filmie "Remember" w reżyserii Atoma Egoyana. Wcielił się w rolę Żyda Zeva Guttmana, który mimo problemów z pamięcią rusza przez całą Amerykę, by wymierzyć sprawiedliwość swojemu ukrywającemu się oprawcy z Auschwitz.
Sam aktor problemów z pamięcią nie ma. Żartuje, że nie cierpi na brak propozycji, ponieważ nie ma konkurencji, bo po prostu nie ostał się już nikt w jego wieku. "Jestem najstarszym człowiekiem na świecie" - mówi z powagą. Chociaż wyznanie dalekie jest od prawdy, z pewnością jest najstarszym zdobywcą Oscara. Mimo kariery filmowej liczącej kilkadziesiąt tytułów i trwającej ponad 6 dekad, pierwszą nominację otrzymał dopiero w 2010 roku za portret Lwa Tołstoja w "Ostatniej stacji". "No, najwyższy czas! To znaczy, na Boga, mam już 80 lat, miejcie litość!" - śmiał się. Akademia pozostała nieubłagana i statuetkę przyznała Christophowi Waltzowi.
Plummer musiał zaczekać na swoją kolej następne 2 lata. Pierwszego Oscara dostał dopiero za drugoplanową kreację w "Debiutantach", gdzie wcielił się w starszego mężczyznę, który po śmierci żony znajduje sobie dużo młodszego partnera i przestaje udawać, że pociągają go kobiety. "Jesteś tylko 2 lata młodszy ode mnie, kochany. Gdzie się podziewałeś całe moje życie?" - wyszeptał czule, odbierając nagrodę.
Widzowie uwielbiają go od początku jego kariery. W "Dźwiękach muzyki", gargantuicznym musicalowym hicie, który wpływami z biletow zdołał pobić nawet "Przeminęło z wiatrem", grał nieco sztywnego kapitana von Trappa. Później opisywał rolę jako "sentymentalną i maziajowatą". "Byłem straszliwie znudzony von Trappem. Chociaż pracowaliśmy naprawdę ciężko, by uczynić go choć trochę ciekawszym, było to jak wbijanie ostrogi w bok martwego konia" - mówił.
Pozostał chyba jedyną osobą na całym świecie, której film się nie podobał. Odmawiał nawet głośnego wypowiadania jego tytułu, mówiąc na niego po prostu "ten film". Ubolewał też, że gra w nim była czystym sadomasochizmem, a jedyną przyjemną rzeczą współpraca ze wspaniałą Julie Andrews. W autobiografii spuścił jednak z tonu. Przyznał, że nieprzyjemności przysporzył sobie sam, a przy okazji pozostałym członkom ekipy. "Byłem paniczykowatym, aroganckim młodym gnojkiem, zepsutym przez zbyt wiele świetnych ról teatralnych. Film wydawał mi się czymś gorszym. Moje zachowanie było nie do przyjęcia" - czytamy.
Mimo że skończył wtedy 36 lat, "Dźwięki..." były dopiero jego trzecim filmem. Wcześniej tak naprawdę zajmował go klasyczny teatr, muzyka - miał być zawodowym pianistą! - oraz... alkohol i kobiety!
Plummer przyszedł na świat w 1929 r. w Toronto. Nigdy nie stronił od kieliszka. "Zacząłem w zawstydzająco młodym wieku. Na północy picie było narodowym sportem. Było niezbędne, by A - nie zmarznąć, B - nie popaść w szaleństwo, C - by szaleństwo trwało dalej!" - wyznał. Jego prapradziadkiem był Sir John Abbott, pierwszy urodzony w Kanadzie premier kraju i dyrektor narodowych kolei. Rodzice szybko się rozwiedli, w związku z czym całe życie miał niedosyt ojca. Jako młody, piekielnie zdolny chłopak z "prawie" arystokratycznej rodziny miotał się "w sieci dobrych manier i stłumionych emocji" - jak mówił.
Udało mu się uwolnić dzięki jazzowi, teatrowi i nocnemu życiu. Wspominał, że od dziecka fascynowało go kino. Uwielbiał filmy z Laurence’em Olivierem - to właśnie on zainspirował go do aktorstwa. Jednak gdy ten sam Olivier zaproponował mu lata później rolę w "Koriolanie", Plummer odmówił z pełną arogancją. "Świetny aktor, marny reżyser" - podsumował niegdysiejszego idola.
Na kanadyjskiej scenie Plummer zadebiutował jako 16-latek. Na Broadwayu pojawił się 8 lat później w sztuce, która zeszła z afisza tego samego wieczoru. "Ale co to był za wieczór!" - pisał zachwycony sobą aktor. Mimo pechowego początku, jego kariera rozwijała się coraz bujniej. Szybko nominowano go do prestiżowej nagrody teatralnej Tony i nawet ciężkie picie nie było w stanie pozbawić go szekspirowskich ról. Co innego choroba weneryczna, przez którą przedstawienia "Henryka V" musiały zostać na jakiś czas zawieszone.
Szybko również zasłynął z gwiazdorskich fochów. Gdy nie otrzymywał dostatecznie wyrazistej roli, potrafił przerwać próbę, stanąć na samym przodzie sceny i krzyknąć: "Tutaj jest moje miejsce! Ja jestem gwiazdą". Jego kariery - i miłosnych podbojów nie spowolniło małżeństwo z równie popularną w swoim czasie aktorką Tammy Grimes. Ożenił się z nią w 1956 roku, gdy Tammy zaszła w ciążę. "Oboje byliśmy zbyt zajęci doglądaniem naszych szybujących karier, zbyt niedojrzali, by podjąć się podwójnej odpowiedzialności: małżeństwa i rodzicielstwa" - pisał w autobiografii.
Po 4 latach rozwiedli się, a córkę Amandę (została aktorką, zagrała m.in. w serialu "Prawnicy z Miasta Aniołów", filmach: "Fisher King", "Pulp Fiction", "Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia") ojciec odwiedził tylko raz, gdy miała 8 lat. Dzisiaj ich stosunki Christopher Plummer określa jako "przyjacielskie", choć chyba nigdy nie zbudował z córką głębokiej relacji.
Po rozwodzie z Grimes szybko ożenił się ponownie. Tym razem z dziennikarką Patricią Lewis. I tym razem to nie był dobry wybór. Ale trzecie podejście już tak. Z brytyjską aktorką i tancerką Elaine Taylor wziął ślub w 1970 roku. Do dziś tworzy gniazdko tak sielankowe, że niektórzy zarzucają mu wręcz nudę. To dzięki niej aktor uspokoił się nieco i przestał pić, chociaż z tego akurat nie jest zbyt zadowolony. "Tęsknię za tym koszmarnie - za samą ideą picia" - rozmarza się. "Alkohol dawał nam trochę agresji, trochę polotu, opowiadało się historie".
"W latach 50. picie było w dobrym tonie i przynosiło świetną zabawę. Później zaczęły wkradać się narkotyki, które oddaliły ludzi od siebie" - narzekał niedawno Plummer, zdeklarowany zwolennik alkoholu. "A później w latach 80. i 90. wszyscy zrobili się strasznie poważni, pili tylko wodę. Cieszę się, że u młodych znów wraca zamiłowanie do picia, przynajmniej mają dobry gust" - przekonuje. Chociaż daleko mu do zachwytów nad młodymi. "Są z nimi pewne problemy. To jakieś niedorostki, chłopaczki, tak jeszcze nigdy nie było: Clark Gable, Jimmy Stewart czy Cary Grant nawet w młodości byli prawdziwymi mężczyznami. W dodatku brakuje im praktyki - wskakują do telewizji i chcą być gwiazdami bez żadnego wysiłku. I zostają nimi, ale na jak długo?" - pytał retorycznie.
To nie jego problem. Jego gwiazda świeci już 60 lat i nic nie wskazuje na to, by miała zgasnąć. Skończył zdjęcia do "Boundaries" i pracuje na planie kolejnego filmu.
AD