Była symbolem seksu, ale wcale nie uważała się za piękność
Choć gwiazda "Słonecznego patrolu" przez lata uchodziła za globalny symbol seksu, ona sama nie uważała się za zbyt urodziwą. W najnowszym wywiadzie wyjawiła, że od zawsze żywiła przekonanie, iż wygląda "dość zabawnie". Jedna z najsłynniejszych blondynek świata zdradziła też, że skutki starzenia jej nie przerażają, wprost przeciwnie - z utęsknieniem czeka na nowy etap swojego życia. "Chcę mieć naturalnie siwe włosy, nosić słomkowy kapelusz i chodzić bez makijażu" - ogłosiła 55-letnia Anderson.
W szczytowym okresie sławy Pamela Anderson uchodziła za globalny symbol seksu. Sama aktorka do przyznanego jej niegdyś statusu seksbomby po dziś dzień podchodzi z rezerwą. Jak przekonuje, nigdy nie uważała się za szczególnie urodziwą kobietę. Goszcząc w podcaście "Archair Expert" Anderson zdradziła, że według niej wygląd nie jest jej największym atutem. "Nigdy nie czułam, żebym była jakąś wielką pięknością, absolutnie nie. Uważałam raczej, że wyglądam dość zabawnie" - zapewniła.
Zapytana o swój stosunek do starzenia 55-letnia gwiazda podkreśliła, że w przeciwieństwie do wielu innych kobiet nie obawia się skutków upływu lat. Co więcej, z utęsknieniem czeka na ten nowy etap życia. "Prawdę mówiąc nie mogę się doczekać starości. Chcę mieć naturalnie siwe włosy, nosić słomkowy kapelusz i chodzić bez makijażu. Myślę, że osobom, które bardzo cenią swoją urodę, dużo trudniej jest zaakceptować zmiany, które zachodzą wraz z wiekiem. Dla mnie to nie będzie żaden problem, nie mam zamiaru brać udziału w wyścigu z upływającym czasem i przechodzić przez to całe g****" - ogłosiła jedna z najsłynniejszych blondynek świata.
31 stycznia premierę miała autobiografia Anderson zatytułowana "Love, Pamela". Tego samego dnia do katalogu Netflixa trafił również poświęcony gwieździe dokument "Pamela: Historia miłosna". Zarówno książka, jak i film ukazują nieznane oblicze aktorki, która na przestrzeni lat musiała poradzić sobie z co najmniej kilkoma traumatycznymi zdarzeniami, takimi jak chociażby upublicznienie osławionej sekstaśmy.
Rozmawiając niedawno z magazynem "People" opowiedziała ona o tym, jak wiele znaczą dla niej książka i film. "Nie miałam pojęcia, ile noszę w sobie gniewu. To było niesamowicie terapeutyczne zarówno dla mnie, jak i dla moich bliskich. Cieszę się, że mogę się tym podzielić" - wyznała Anderson.