Ari Aster: Ekscytuje mnie robienie filmów, które nie powinny istnieć
W wieku 10 lat Ari Aster chciał być jak Martin Scorsese, jego pierwszy idol i filmowy autorytet. Dziś twórca "Taksówkarza" sam wychwala Astera, którego "Dziedzictwo. Hereditary" i "Midsommar. W biały dzień" zrobiły na nim piorunujące wrażenie. Już 21 kwietnia w kinach zobaczymy "Bo się boi" - trzeci film Astera, jego życiowy projekt, który pragnął zrealizować od ponad dekady.
"Bo się boi" to czarna komedia z Joaquinem Phoenixem, w której reżyser sprawdza granice absurdu, a jednocześnie śmiało eksponuje swoje poczucie humoru. Przedstawiamy Ariego Astera - rasowego kinomana i jednego z najbardziej obiecujących amerykańskich reżyserów młodego pokolenia, który w wieku 36 lat otrzymał kredyt zaufania, jakiego pozazdrościliby mu inni filmowcy w tym wieku. "Bo się boi" - zaledwie trzeci film w filmografii Astera - to nie tylko produkcja spod szyldu słynnego A24, ale i film z największym jak dotąd budżetem w historii studia.
Ari Aster urodził się w 1986 roku w Nowym Jorku. Najbardziej czuje się nowojorczykiem, choć w młodości kilkukrotnie się przeprowadzał. Pierwsza przeprowadzka - do angielskiego Chester - wiązała się z zawodem jego ojca, muzyka, który postanowił otworzyć w Anglii klub jazzowy. Po kilku latach rodzina przeniosła się z powrotem do Stanów Zjednoczonych, tym razem jednak do stolicy stanu Nowy Meksyk, Santa Fe. Aster podkreśla, że kontrast między dynamicznym Nowym Jorkiem a leniwym Santa Fe jest uderzający i znacznie bliżej mu do chaosu i tempa typowego dla Wielkiego Jabłka. Adresy rodziny Asterów ulegały zmianie, ale stała pozostała miłość młodego Ariego do kina, którą podkreśla w każdym wywiadzie.
Reżyser śmieje się, że wszystkiemu winna jest jego matka, która podczas porodu oglądała "Fanny i Aleksander" Ingmara Bergmana, a z którą w dużej mierze podziela gust filmowy. Cotygodniowe wizyty w kinie stały się rodzinną tradycją, ale - "jeśli film nie był wystarczająco dobry, potrafił zrujnować mi cały tydzień" - śmieje się Aster. Już pierwszy obejrzany w kinie film zrobił na nim szczególne wrażenie. Podobno po zobaczeniu sceny ostrzału z filmu "Dick Tracy" czteroletni Ari wyskoczył z fotela i przebiegł sześć nowojorskich przecznic.
Jak sam przyznaje, wcześnie odkryta pasja sprawiła, że w wieku zaledwie kilkunastu lat obejrzał filmy, na które nie był jeszcze gotowy, na czele z "Fortepianem" Jane Campion, "Mulholland Drive" Davida Lyncha, czy "Dogville" Larsa von Triera. "Film 'Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek' Petera Greeenawaya zniszczył mnie" - dodaje reżyser.
Rozmiłowany w klasyce kina, śledzący nowinki i uczący się krytycznego myślenia o filmach (przewodniczką w tej drodze była dla niego szczególnie krytyczka Pauline Kael) Aster sam zapragnął pisać scenariusze i robić filmy. Pierwsze filmowe historie zaczął spisywać już w wieku 10-12 lat.
Przejście drogi od kinofila do profesjonalisty umożliwiła mu nauka w American Film Institute Conservatory - alma mater takich reżyserów jak Darren Aranofsky, Terrence Malick czy David Lynch. "AFI przygotowuje do pracy w przemyśle filmowym. Na samym początku pokazuje się nowym studentom filmy dyplomowe, z których szkoła jest najbardziej dumna. To dobre, oscarowe, strategicznie rozplanowane filmy. Ale ja pomyślałem: 'Co najgorszego może się wydarzyć, jeśli zrobię to inaczej?"' - wspomina Aster. Jako student wiedział, że nie trafi na listę rekomendacji AFI, ale chciał zrobić coś swojego. Z tej potrzeby pójścia pod prąd Aster uczynił swój znak rozpoznawczy.
Jego filmem dyplomowym, który zgodnie z przewidywaniami reżysera nie trafił na "listę chwały AFI", był "The Strange Thing About the Johnsons", do którego zdjęcia realizował Paweł Pogorzelski, dziś stały współpracownik Astera. "Studenci tworzący filmy, które lubi większość osób, mają w zwyczaju przyciągać innych, których twórczość wydaje się atrakcyjna" - Aster wspomina okoliczności studenckich współprac.
Po uzyskaniu dyplomu Aster jeszcze przez siedem lat realizował za własne środki filmy krótkometrażowe. Do dwóch z nich - "Munchausen" i "Basically" - udało mu się zaangażować Rachel Brosnahan, gwiazdę Broadwayu i serialu "Wspaniała Pani Maisel".
"Przez lata myślałem: 'Co ja w ogóle robię z tymi krótkometrażówkami? Nie podbijały festiwali, dwa z nich zakwalifikowały się na New York Film Festival, ale żaden film nie trafił na Sundance'. To był dołujący moment zastoju, w którym wszystko, co miałem, wkładałem w te filmy" - wspomina.
W przerwach od realizacji filmów krótkometrażowych Ari pisał scenariusze dedykowane pełnemu metrażowi. Jak wspomina, "Dziedzictwo. Hereditary" (2018), które stało się debiutem fabularnym reżysera, było w istocie dziesiątym scenariuszem, który Aster miał na podorędziu. Wszystkie prezentowane przez niego pomysły na filmy okazywały się w oczach decydentów zdecydowanie wykraczające poza możliwości debiutanta. Projektem, który Aster pragnął zrealizować jako pierwszy, była komedia absurdów o panicznie lękającym się wszystkiego mężczyźnie - film, który jako "Bo się boi" stał się finalnie trzecim projektem pełnometrażowym Astera.
Chcąc poskromić swoje kreatywne zapędy, Aster zdecydował się postawić na kino gatunkowe. Potraktował napisanie scenariusza horroru jako wyzwanie rzucone samemu sobie. Opłaciło się. Zainteresowane shortami Astera studio A24 zdecydowało się wyprodukować i dystrybuować debiut reżysera. "Dostałem niesamowity prezent, który pozwolił mi zrealizować film we właściwy sposób. Nie wiem, jak doszło do tego, że ktoś zdecydował, że zaufa taką pulą pieniędzy osobie, która jeszcze niczego nie udowodniła" - wspomina Aster.
"Dziedzictwo. Hereditary" z Toni Collete w roli głównej zdobył ponad 40 festiwalowych nagród i jest często uznawany za jeden z najlepszych horrorów XXI wieku.
Drugiego swojego filmu, "Midsommar. W biały dzień" (2019), Aster... nigdy nie miał w planach. Zachwyceni jego debiutem przedstawiciele szwedzkiej firmy produkcyjnej zaproponowali Asterowi napisanie i zrealizowanie horroru, który będzie miał w sobie elementy lokalnego folkloru. Otrzymał pełną wolność twórczą, a historię Dani i Christiana zaproponował decydentom zaledwie tydzień później.
Aster chciał, aby historia miała znamiona folkowej baśni, która może być dla widza myląca, by na końcu całkowicie go zaskoczyć. W swoim drugim filmie Aster udowodnił, że nie interesuje go klasyczna forma horroru, a najchętniej twórca korzysta z wielu środków i inspiracji, nie boi się również wprowadzenia elementów humoru. W wywiadzie dla portalu Vox mówi o tym, że inspiracje do sceny otwierającej film czerpał z... filmów Disneya.
Mimo scenariusza osadzonego w Skandynawii film realizowano na Węgrzech i w Stanach Zjednoczonych. Za zdjęcia do filmu ponownie odpowiadał Paweł Pogorzelski. Drugi horror Astera odbywa się w znacznej większości w biały dzień, co stanowiło nie lada wyzwanie operatorskie. Przed kamerą szczególnie błyszczy Florence Pugh wcielająca się w rolę Dani. Dziś to jedna z najbardziej rozchwytywanych aktorek młodego pokolenia, którą niedługo zobaczymy w drugiej części "Diuny" Denisa Villeneuve'a oraz w "Oppenheimerze" Christophera Nolana.
Drugi film Ariego Astera podzielił widownię ale większość doceniła reżysera za wyjście poza dobrze znaną formę i zdefiniowanie jej na nowo. Nie brakowało również głosów zachwytu ze strony kolegów po fachu. Oprócz wspomnianego już Martina Scorsese, który opatrzył wprowadzeniem specjalne wydanie filmu na Blue-Rayu, "Midsommar. W biały dzień" zachwycił również reżysera filmów "To my" i "Uciekaj", Jordana Peele’a. "Czegoś takiego jeszcze nigdy nie było i wszystko co powstanie po 'Midsommar' będzie musiało z nim konkurować" - powiedział Peele w rozmowie z magazynem Fangoria. Po sukcesie drugiego filmu Aster zdradził: "Zaczynam zdawać sobie sprawę, że spełniam marzenia. Całe dzieciństwo i wczesną młodość spędziłem na marzeniu o tym, jakby to było".
Na kolejny przełomowy w filmografii Ariego Astera film musieliśmy poczekać 4 długie lata. "Bo się boi" (2023) z Joaquinem Phoenixem ma szansę udowodnić, że reżyser umiejętnie realizuje swoje śmiałe pomysły poza gatunkiem horroru. Jego najnowszy film jest czarną komedią, która zdradza poczucie humoru reżysera, a także historią, która długo dojrzewała w nim i ewoluowała wraz z kolejnymi sukcesami. Po dwóch świetnie przyjętych filmach, Aster został flagowym reżyserem współpracującym ze studiem A24. Wystarczyły dwa filmy, by dowieść studiu swojego talentu i sprawnego rzemiosła, które pomogły mu udźwignąć wymagający pomysł epickiej odysei przerażonego Beau. "Bo się boi" jest najdroższym jak dotąd projektem w historii A24.
Nadchodzące plany Ariego Astera zmierzają w stronę kolejnych gatunkowych eksperymentów. Dodatkowo, obok własnych projektów, chce również wspomóc innych twórców. Wraz z Larsem Knudsenem - producentem wszystkich dotychczasowych filmów Astera, a także "American Honey" Andrei Arnold i "Debiutantów" Mike’a Millsa - wspólnie założyli firmę producencką. "Ekscytuje mnie robienie filmów, które nie powinny istnieć" - mówi Aster. A my na nie z ekscytacją czekamy.
"Bo się boi" w kinach od 21 kwietnia.