25 lat od premiery kultowego polskiego hitu. "Nikt wtedy nie myślał, że to będzie film epokowy"
25 lutego 2000 roku był ważną datą dla wszystkich fanów polskiego kina. To właśnie tego dnia na ekrany trafił film "Chłopaki nie płaczą” w reżyserii Olafa Lubaszenki. Choć od premiery mija dziś równe 25 lat, nadal cieszy się on ogromną popularnością i uznaniem.
"Chłopaki nie płaczą" to kultowa dziś komedia gangsterska z 2000 roku. Głównym bohaterem filmu jest grany przez Macieja Stuhra Kuba Brenner - młody, dobrze zapowiadający się skrzypek, który w wyniku splotu wyjątkowo niekorzystnych wydarzeń zostaje wciągnięty w gangsterskie porachunki.
Wszystko zaczyna się, kiedy chłopak zgadza się pomóc swojemu nieśmiałemu i zakompleksionemu przyjacielowi, Oskarowi (Wojciech Klata) w skorzystaniu z usług agencji towarzyskiej. Po wieczorze spędzonym z dwoma dziewczynami w mieszkaniu wujka Oskara okazuje się, że chłopcy nie byli do niego przygotowani finansowo. Opiekun dziewczyn zabiera w ramach rekompensaty drogocenną figurkę z kolekcji wujka. Chłopcy postanawiają ją odzyskać.
Kuba zastawia skrzypce w lombardzie i udaje się do agencji, aby wykupić figurkę. Niestety, trafia w sam środek mafijnej transakcji. Bolec (Michał Milowicz) - właściciel agencji towarzyskiej i syn szefa mafii właśnie spotkał się z twardzielami z Wybrzeża (Fredem i Gruchą), aby ubić interes. Przypadek sprawia, że w klubie dochodzi do strzelaniny, podczas której Grucha (Mirosław Zbrojewicz) i Bolec zostają ranni oraz ginie walizka z pieniędzmi. Wszystko wskazuje na to, że walizkę zabrał Kuba, przypadkowy świadek całego zamieszania. Fred (Cezary Pazura), Grucha i Bolec ruszają jego tropem.
Film "Chłopaki nie płaczą" z pewnością nie podbiłby serc tak wielu widzów gdyby nie interesujący bohaterowie, trafne obserwacje rzeczywistości, błyskotliwe dialogi i pomysłowa fabuła. Za doceniony przez widownię scenariusz odpowiadał Mikołaj Korzyński. Wcześniej mężczyzna zajmował się przede wszystkim muzyką; w wieku 16 lat skomponował melodię do znanego, prześmiewczego utworu "Mydełko Fa", a autorem tekstu był wówczas jego ojciec.
Praca nad scenariuszem do "Chłopaków..." uznawana jest za jego filmowy debiut. Podczas lektury tekstu Olaf Lubaszenko nie miał pojęcia, kto jest jego autorem. Gdy doszło do pierwszego spotkania, mężczyzna był zachwycony Korzyńskim. W wywiadach zachwalał jego wiedzę i niekwestionowane poczucie humoru. "Z tym trzeba się chyba urodzić" - mówił stanowczo.
"Pisząc 'Chłopaków...' starałem się być szczerym wobec siebie i napisać scenariusz takiego filmu, który sam chciałbym obejrzeć w kinie. [...] Akcja filmu, choć miejscami zaskakująca, nie jest przesadnie skomplikowana. Ale też nie taki był mój zamiar. Znacznie bardziej interesowało mnie nakreślenie wyrazistych, przekonywających i zabawnych postaci, które posiadają jakieś wyjątkowe cechy, drobne przyzwyczajenia, charakterystyczne dla siebie powiedzonka. Mają swoje słabości, kompleksy i psychiczne zawirowania" - opowiadał o scenariuszu Korzyński.
Tym, co wiele osób uważa za zaletę produkcji, jest kwestionowanie potęgi gangsterów i kompromitowanie powszechnego mitu silnych mężczyzn. Ten odświeżający dla nurtu pastisz kina bandyckiego udowodnił, że nie trzeba być bezwzględnym, by osiągnąć sukces. Na pierwszy plan wychodzą natomiast inne cechy, w tym przede wszystkim głęboko skrywana wrażliwość. Nie zabrakło również miejsca na pokazanie słabości postaci przez co, jak zauważa scenarzysta, "każdy z bohaterów przynajmniej raz wychodzi na totalnego idiotę".
Nie tylko reżyser od razu zachwycił się scenariuszem. Gdy tekst trafił w ręce Cezarego Pazury, aktor był tak oczarowany, że szybko nauczył się całości na pamięć:
"Przeczytałem go aż siedmiokrotnie, raz za razem. Co zabawniejszymi fragmentami delektowaliśmy się potem ze znajomymi. [...] Scenariusz 'Chłopaków...' - według tego jak pojmuję dobre kino rozrywkowe - ma perfekcyjną konstrukcję, jest idealny do grania. Zachwycił mnie już przy pierwszej lekturze i, co najważniejsze, przy okazji czytania po raz pierwszy zetknąłem się z nazwiskiem Mikołaja Korzyńskiego. Wcześniej nie obcowałem z jego twórczością. Tym większe było moje zdumienie, gdy uświadomiłem sobie, że autorem scenariusza na takim poziomie jest debiutant. Muszę przyznać, że jest się czym zachwycać. Cała historia została opisana z doskonałym wyczuciem i skonstruowana tak, że chce się grać, chce się mówić językiem bohaterów. Stylistyka ich mowy jest specyficzna: i śmieszna, i dziwna - jest to jednak język, jakim posługują się ludzie na ulicy, a oni, niestety, coraz rzadziej ze sobą rozmawiają".
Film przyciągnął do kin ponad pół miliona widzów i zebrał dobre recenzje krytyków. Choć twórcom udało się odnieść komercyjny sukces, podczas realizacji produkcji nieustannie mierzyli się z problemami finansowymi.
"Nie dysponowaliśmy zbyt wysokim budżetem. Taka sytuacja miała jednak pozytywne strony, ponieważ wymusiła na nas wszystkich dodatkowy wysiłek. To nas mobilizowało do kombinowania. Zastanawialiśmy się, jak najlepiej wykorzystać środki, którymi dysponujemy. Mogę zaryzykować nawet porównanie, że sytuacja finansowa pełniła taką funkcję jak kiedyś cenzura. To ona przecież wymuszała na nas myślenie i sposoby opowiadania, które pozwalały przemycać w filmie niedozwolone treści. Teraz mamy inne, ekonomiczne ograniczenia - wymuszają na nas efektowne pokazywanie tego, na co nie ma wystarczających środków" - opowiadał Olaf Lubaszenko.
Rok po premierze produkcja "Chłopaki nie płaczą" otrzymała trzy nominacje do Orłów: za najlepsze kostiumy (Dorota Roqueplo), najlepszy montaż (Wanda Zeman) oraz dla najlepszego producenta (Janusz Morgenstern i Paweł Mossakowski). Mimo że ostatecznie nie zgarnęła żadnej z powyższych, film na stałe zapisał się w sercach widzów, a kultowy, "wieśniacki" sweter z gruszką do dziś jest jednym z najbardziej pamiętnych rekwizytów w polskim kinie.
"W ogóle nie przypuszczałem, że ten film osiągnie taki sukces. Nikt wtedy nie myślał, że to będzie film epokowy. A tu nadal się go ogląda, a nowe pokolenia dalej cytują nasze teksty. [...] Scena z różowym sweterkiem Gruchy, stała się prawdziwym hitem. Do tej pory jest tak, że jak mnie jakiś fan filmu spotyka, to pyta się o ten sweterek. A jego już mole dawno zjadły!" - mówił w 2020 roku w wywiadzie dla Faktu odtwórca postaci Gruchy, Mirosław Zbrojewicz.
Zobacz też: Najnowsze dzieło japońskiego mistrza trafiło do streamingu! Ukryta perełka Prime Video