Reklama

Michał Malitowski: Każdy jest zwycięzcą!

Nawet Michał Malitowski, juror "Tańca z gwiazdami", twierdzi, że nie potrafi przewidzieć, co wydarzy się w finale show. Może będziemy świadkami nagłego zwrotu akcji?

Dlaczego, pana zdaniem, program Polsatu cieszy się tak dużą popularnością wśród widzów?

Michał Malitowski: - Ponieważ jest jak łyk szampana, od którego potrafi zakręcić się w głowie. Na całym świecie show "Dancing with the Stars" plasuje się w czołówce programów rozrywkowych, bo nie brakuje w nim rywalizacji, emocji i nagłych zwrotów akcji. Za sprawą gwiazd widzom wydaje się, że trafili na salony, ale jednocześnie poznają ludzkie oblicze uczestników, dostrzegają ich pot i łzy.

Łatwiej wystawia się noty profesjonalnym tancerzom czy gwiazdom?

Reklama

- Najtrudniej ocenia się amatorów w parze z zawodowcami. Powinniśmy wydawać noty jedynie gwiazdom, ale trudno nie brać pod uwagę tego, co dzieje się między partnerami w tańcu. Dlatego liczy się dla mnie nie tylko technika. Równie ważna jest współpraca z partnerem i osobowość artystyczna. Polega ona na akcentowaniu własnych atutów i przekłuwaniu słabości w to "coś", czemu publiczność nie potrafi się oprzeć.

Widziałby się pan w roli trenera gwiazd i nie wahałby wystąpić po drugiej stronie?

- Czemu nie! Lubię system tańca Pro-Am, w którym profesjonalista uczy amatora i tworzy z nim parę taneczną. Takie właśnie zasady panują w mojej szkole w Hongkongu. Sam trenuję proamowców i daje mi to ogromną satysfakcję.

Który uczestnik najbardziej pana zaskoczył i dlaczego?

- Poziom tej edycji jest bardzo wyrównany, a przez to staje się ona nieprzewidywalna. Każdy niemal odcinek należy do kogoś innego. Do dziś pamiętam paso doble Natalii Siwiec czy rumbę Jacka Rozenka. Żałuję, że odpadła Klaudia Halejcio. Na parkiecie była prawdziwym dynamitem. Urodzonym tancerzem okazał się również Dawid Kwiatkowski.

Ma pan swojego faworyta w wyścigu o Kryształową Kulę?

- W półfinale znalazły się trzy świetne pary. Nie zaskoczyłaby mnie wygrana żadnej z nich. Przyznam jednak, że w 'Kwiatku' widzę siebie sprzed lat...

W przypadku "Tańca z gwiazdami" trudno chyba mówić o przegranych. Co, według pana, daje zawodnikom udział w show?

- Nie od dziś wiadomo, iż praca z ciałem wyzwala duszę. Pokonując własne słabości i kompleksy, otwieramy się na siebie oraz innych. Dlatego sądzę, że nikt, kto odpada z programu, nie czuje się przegrany. I nikt też nie tańczy w nim tylko po to, by zdobyć Kryształową Kulę.

Wiadomo już, że powstanie kolejna edycja. Kogo chciałby pan w niej oceniać?

- Pozostałych członków jury. Beata Tyszkiewicz jest stworzona do standardu, z kolei Andrzeja Grabowskiego widziałbym w tangu, a z Iwoną Pavlović sam zatańczyłbym paso doble (śmiech).

Rozmawiała Małgorzata Pokrycka.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy