"Twoja twarz brzmi znajomo": Julia Pietrucha i jej metamorfozy
Program ma 8 odcinków i nas jest ośmioro. Byłoby świetnie, gdyby każdy zdobył nagrodę i przeznaczył ją na cel bliski sercu - marzy Julia Pietrucha.
W pierwszym odcinku wcieliła się pani w Koreańczyka PSY. Pani charakteryzacja była niesamowita. Długo trwała?
Julia Pietrucha: - Około trzech godzin i była to bardzo ciężka praca! Plus przygotowanie maski, odlew twarzy z gipsu... Okropne (śmiech). Całą głowę miałam zalaną specjalną masą! Nie mogłam się ruszać, rozmawiać, a nawet oddychać. I peruka - problemem okazało się podpięcie moich długich włosów. To była naprawdę masakra. Przecież zanim doszło do występu, musiałam trochę poczekać, więc zaczęłam się pod tym wszystkim pocić, klej się rozpuszczał... Zmiana wizerunku z jednej strony jest bardzo fajna, a z drugiej bardzo nieprzyjemna. Dostałam zresztą tę maskę, mam ją w domu. Tak żmudnej charakteryzacji jeszcze nie miałam.
Była pani jeszcze m.in. Marilyn Monroe i Britney Spears. Kolejne życzenia?
- Nie zastanawiałam się nad tym. Raczej myślałam, w kogo wolałabym się nie wcielać. Głosy, których nie potrafiłabym odtworzyć, to Michael Jackson, Freddie Mercury... Bałabym się. Ale w razie gdyby ktoś taki jednak się trafił, to przecież mamy sztab ludzi. Jest się więc z kim przygotowywać: Krzysztof Adamski jest choreografem, natomiast Agnieszka Hekiert uczy nas emisji głosu. To kolejna przyjemność w programie - codziennie mam lekcje śpiewu, które naprawdę dużo mi dają.
Wygraną z 1. odcinka "Twoja twarz brzmi znajomo" przeznaczyła pani na przytulisko dla zwierząt Canis, gdzie kręcono sceny do "Blondynki"...
- Pracuję dla wielu schronisk, fundacji, akcji charytatywnych i o wszystkich zawsze pamiętam, nie tylko podczas tego programu. Decyzję, że tym razem będzie to Canis, podjęłam dlatego, że podczas ostatniej zimy trochę więcej im pomagałam. W Canisie jest około 500 psów na ogromnym terenie. Ta nagroda pozwoli im na dobudowanie skrzydła medycznego budynku. Będzie tam m.in. gabinet do sterylizacji, co oczywiście jest bardzo ważne w zapobieganiu bezdomności zwierząt.
Zwierzaki odgrywają dużą rolę w pani życiu?
- Zdecydowanie tak. Niedawno zaangażowałam się w organizowanie adopcji podopiecznych schronisk. Mieliśmy z Ianem przez dwa tygodnie psa o imienu Pesto. Wzięliśmy go ze schroniska w Łodzi, gdzie trafiliśmy, żeby pomóc - zrobić zdjęcia do kalendarza, wesprzeć adopcje, bo wiadomo, że obecność znanych osób nieźle promuje takie akcje. Zdecydowaliśmy, by go wziąć i jako rodzina zastępcza spróbować znaleźć mu dom docelowy. Był kochany, czysty i przyzwyczajony do chodzenia na smyczy. Udało się znaleźć dla Pesto nową rodzinę - serce nam się krajało przy rozstaniu, taki był cudowny... Do dziś jestem w kontakcie z ludźmi, których uszczęśliwił. Moja koleżanka z programu Polsatu, Agnieszka Włodarczyk, od jakiegoś czasu też zajmuje się organizowaniem adopcji i już od dwóch miesięcy ma kota.
Co się dzieje, jeśli uda się znaleźć dobrych opiekunów, a w międzyczasie się przywiążemy do podopiecznego?
- Bardzo pokochałam Pesto. Podczas rozstania było mi strasznie przykro, ale pomyślałam, że dla niego tak będzie lepiej. My z Ianem dużo podróżujemy i świadomie nie decydujemy się jeszcze na zwierzęta.
Gdyby zdarzyła się pani jeszcze jakaś wygrana, cel też byłby "zwierzęcy"?
- Chcę być ambasadorką zwierząt i przybliżać ludziom ich dramatyczną sytuację. Jednak oczywiście współpracuję i z hospicjum dla dzieci w Lublinie, i z kilkoma fundacjami. Więc jeszcze nie wiem. Ale jest nas ośmioro i osiem odcinków, więc każdy ma szansę przekazania nagrody na cel bliski sercu.
A jakie ma pani plany po zakończeniu show?
- Wybieramy się do północnej Japonii i mamy pomysł, żeby nakręcić film z podróży. W ciągu trzech miesięcy zamierzamy dotrzeć stamtąd do Nowej Zelandii. Ian nawet to wyliczył: "11 krajów w 111 dni". Pociągami, samochodami, autobusami, promami, statkami - aż do celu. Chcemy to sfilmować i pokazać w Polsce. Zainspirował nas dokument aktora Ewana McGregora, który z kolegą wybrał się w podróż motocyklami do Mongolii. To było kilka lat temu, mieli znacznie mniejsze możliwości kontaktowania się - trudniej było choćby z Internetem. Teraz to nie problem. Podróżowanie z dala od miejsc turystycznych jest fantastyczne.
I do takich wypraw wystarcza znajomość języka angielskiego?
- Generalnie tak. Jeszcze przydaje się migowy (śmiech), który jest uniwersalny.
Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!